Выбрать главу

Włosy na szyi Kurrelgyre’a podniosły się zupełnie tak, jak sierść na grzbiecie wilka, choć zachował postać mężczyzny. Wataha skupiła się wokół niego. Ich prawie niesłyszalny warkot wskazywał na to, że były gotowe podjąć walkę z jednorożcami.

— Słuchajcie! — zawołał nagle Hulk.

Był jedynym, któremu wzrost pozwalał zobaczyć coś ponad grzbietami jednorożców.

— Błękitna Pani wyszła z zamku, a razem z nią mały jednorożec.

Stile odczuł ulgę. Pierwszy Ogier odwrócił się i muzykalnie parsknął. Stado rozstąpiło się, tworząc korytarz. Teraz każdy mógł zobaczyć Błękitną Panią i Neysę, obie całe i zdrowe, idące razem od bramy zamku.

Błękitna Pani wyglądała pięknie. Ubrana była w bladobłękitną suknię, pantofelki w tym samym kolorze w kształcie płatków kwiatów i błękitne nakrycie głowy. Stile już wcześniej podziwiał jej figurę, ale teraz wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Zdążył już zapomnieć w ciągu ostatnich, niespokojnych godzin, jak kojący był dotyk jej rąk. Teraz, gdy przestał już obawiać się o bezpieczeństwo Neysy, wspomnienie wróciło i poczuł ciepłe mrowienie w kolanach. Co to za kobieta!

A Neysa? Co z nią? Zgrabnie stąpała obok Błękitnej Pani, jej ogon i grzywa były doskonale gładkie, kopyta i róg aż błyszczały. Była równie piękna. Stile nigdy nie traktował swego związku z Neysą jako kwestii wyboru, milcząco założył, że Neysa zawsze będzie z nim. Łączył ich głębszy związek niż przyjaźń między człowiekiem a zwierzęciem. Jeśli Stile zostanie Błękitnym Adeptem, to nie tylko praktykować będzie magię, ale ożeni się też z prawdziwą kobietą. Nie mogli dłużej ciągnąć tego, co między nimi było. Było to jasne od momentu, kiedy okazało się, że Stile jest Adeptem. Wilki i jednorożce pojęły to wcześniej niż on; lepiej znały reguły tego świata. Czy jednak mógł zdradzić Neysę?

Zatrzymały się przed nim. Stile pochylił głowę, stosując się do zasad etykiety, choć nie miał najmniejszego pojęcia, co za chwilę się stanie. Jeden problem był w każdym razie rozwiązany: Neysa żyła! Drugi należało dopiero rozwiązać.

— Witaj, Neyso. Witaj, Błękitna Pani — przywitał je z szacunkiem.

Obie istoty rodzaju żeńskiego prawie jednocześnie lekko skłoniły głowy, lecz nic nie odpowiedziały.

Pierwszy parsknął Ogier.

— Wybieraj — przetłumaczył Clip.

— Kto dał wam prawo domagania się tego ode mnie? — zapytał Stile, którego gniew wywołany był po części poczuciem winy.

— Ogier odpowiedzialny jest za dobro swego stada odparł Clip. — Pozwolił, byś używał, panie, jego dodatkowej samicy, ale nie żebyś ją obrażał. Teraz, kiedy ofiarowała ci swoją wierność, nie możesz bezkarnie jej odrzucić.

— Jeśli odrzucę ją, wróci do stada — odparł Stile, nienawidząc swoich własnych słów. — Czy próbujecie zmusić mnie, bym to zrobił, czy… żebym tego nie robił?

— Jeśli odrzucisz ją, będzie to hańba dla całego stada, a tę można zmyć tylko krwią. Musisz zatrzymać ją, panie, albo ponieść tego konsekwencje. Tak postanowił Ogier.

— Pycha uderzyła Ogierowi do głowy — burczał Kurrelgyre. — Czy nie rozumie, że rzuca wyzwanie Błękitnemu Adeptowi? Jedno zaklęcie tego człowieka wystarczy, by całe stado wygnane zostało w śniegi.

— Tyle tylko, że on przyrzekł mojej siostrze wyrzec się magii — odparował Clip. — A jeśli dotrzyma słowa, nie będzie powodu, by kogokolwiek wyganiać.

Po raz pierwszy odezwała się Błękitna Pani:

— Jak to wygodnie — powiedziała słodko, tak samo jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali.

— Kurrelgyre odwrócił się ku niej. Stile przypomniał sobie, że wilkołak opuścił ich, zanim ten temat został poruszony. — Cóż chcesz przez to powiedzieć, suko człowieka? zapytał wilkołak.

Jeśli była to obelga — Stile nie miał co do tego pewności — to Błękitna Pani na nią nie zareagowała.

— Czyż nie wiesz, panie wilku, że przez ostatnie dziesięć dni dawałam schronienie samozwańcowi, tak by zachować w tajemnicy wieść o morderstwie popełnionym na mym małżonku? — spytała wyniośle. — Teraz przychodzi jeszcze jeden, twierdząc, że jest Błękitnym Adeptem. Błękitny jednak wyróżniał się od innych właśnie magią, najsilniejszą jaką zna cała Phase, a ten nowy samozwaniec nie uprawia magii, jak sam to, panie, tak wymownie potwierdziłeś. Gdyby był on naprawdę sobowtórem mego męża, mógłby jednym słowem przegnać to stado z Królestwa; skoro nie jest, powołuje się na jakąś przysięgę. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że był on wierny swej przysiędze i również w przyszłości jej nie złamie, bo w rzeczywistości nie jest w stanie jej złamać. On nie jest Błękitnym Adeptem.

Neysa gniewnie podrzuciła głową, a jej harmonijne parsknięcie sprawiło, że pozostałe klacze nastawiły uszy w niemym oburzeniu. Pani zacisnęła wargi.

— Klacz wierzy, że jest on Adeptem. Czy jakaś inna osoba lub zwierzę było świadkiem tej domniemanej magii? — zapytała.

Nawet Kurrelgyre musiał przyznać, że nie był:

— Przysięga została złożona, zanim się spotkaliśmy. Nie mam jednak żadnego powodu, by wątpić…

— Bez magii samozwaniec nie ma o czym dyskutować z Ogierem. Ja go nie chcę. Niech zostanie z klaczą, którą omamił — oznajmiła Błękitna Pani.

Parsknięcie Neysy wydawało się mieć w sobie błysk ognia. Tak też było z Ogierem. Stile pojął nagle, jak zręcznie Błękitna Pani manipulowała nimi wszystkimi. Ani wilki, ani jednorożce nie chciały, by Stile użył swej magii, Neysa była temu także zdecydowanie przeciwna, a jednak tak długo, dopóki tego nie uczynił, wszyscy pozostawali w niepewności. Jeśli jednak Stile użyje czarów, wtedy Pani odniesie zwycięstwo. Potrzebowała magii, by zachować Błękitne Królestwo i gotowa była, jak to podkreślała wilczyca Kurrelgyre, zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Co z niej za kobieta! pomyślał z podziwem.

— A więc galopowaliśmy tu dla fałszywego Adepta? wypowiedział Clip kolejne pytanie Ogiera. — Pozwoliliśmy, by złudzenia i pragnienia karłowatej klaczy sprawiały kłopot całemu stadu?

Znowu Stile poczuł przypływ gniewu. Wywołało je słowo „karzeł”, skierowane tym razem do Neysy.

Kurrelgyre zerknął niepewnie na Stile’a.

— Przyjacielu, wierzę w ciebie, w twój honor i w twą moc, ale nie mogę posłać mej watahy do boju za ciebie, bez jakiegoś dowodu twej pozycji. Musisz uwolnić się od przysięgi.

Stile spojrzał bezradnie na Neysę, której parsknięcie wyraźnie oznaczało brak zgody. Stile nie mógł jej za to winić, jego magia wysłała ją kiedyś niechcący do piekła: Bez magii nie będzie mógł spełniać roli Błękitnego Adepta, a więc nie poczuje pokusy, by ją opuścić. Wiedział, że Neysa nie kierowała się czysto egoistycznymi motywami; obawiała się, że magia skorumpuje go. Stile nie był pewien, czy jej obawy są w pełni bezpodstawne. Inni Adepci byli przecież do pewnego stopnia zdeprawowani, albo przez magię, albo przez sam fakt bycia Adeptem. Żółta zmuszona była do okrutnego handlu zwierzętami, by utrzymać swoją pozycję wśród Adeptów; Czarny Adept natomiast posuwał się aż do skrajności, by zapewnić sobie samotność. Gdyby tak nie postępowali, mogliby zostać zabici przez innych, pozbawionych skrupułów. Bycie Adeptem oznaczało zachowanie trochę paranoiczne, a trochę bezlitosne. Czy gdy zostanie już Błękitnym Adeptem, uda mu się wytrzymać te naciski? Poprzedni Adept, jak się wydawało, wytrzymał. I dlatego został zamordowany. Może powinien przyjąć to za nauczkę?