— Założę się z panem — powiedział Herb.
— Dobrze.
— Założę się o pięć złotych dolarówek, że kiedy go pan złapie, niczego się pan nie dowie.
Buckman wyprostował się w fotelu; był zdumiony. To brzmiało tak jak jedna z jego własnych intuicji: żadnych faktów, żadnych danych, tylko czyste przeczucie.
— Założy się pan?
— Powiem ci, co zrobię — odparł Buckman. Wyjął portfel i przeliczył pieniądze. — Założę się o tysiąc papierowych dolarów, że kiedy schwytamy Tavernera, staniemy przed jedną z najważniejszych spraw, z jakimi kiedykolwiek mieliśmy do czynienia.
— Nie mogę się założyć o taką sumę — powiedział Herb.
— Myślisz, że mam rację?
Zabrzęczał telefon; Buckman podniósł słuchawkę. Na ekranie pojawiło się tępe oblicze funkcjonariusza z Los Angeles.
— Nasze termoszperacze wykryły w jednym z nie przeszukiwanych apartamentów mężczyznę o wadze, wzroście i budowie ciała Tavernera. Podchodzimy z najwyższą ostrożnością, ewakuując wszystkich z sąsiednich mieszkań.
— Nie zabijcie go.
— Na pewno nie, panie Buckman.
— Proszę pozostać w kontakcie — rzekł Buckman. — Chcę śledzić przebieg akcji.
— Tak jest, sir.
— Naprawdę już go mają — powiedział Buckman do Herba Maime’a. Uśmiechnął się i zachichotał z zadowoleniem.
11
Kiedy Jason Taverner poszedł po swoje rzeczy, zastał Ruth Rae siedzącą w półmroku sypialni na wymiętej, wciąż ciepłej pościeli; była kompletnie ubrana i paliła swojego nieodłącznego, nikotynowego papierosa. Przez okna sączył się szary nocny mrok. Ognik papierosa żarzył się nerwowym, gorącym blaskiem.
— One cię zabiją — powiedział. — Nie bez powodu przydzielają tygodniowo po paczce na osobę.
— Odpierdol się — rzekła Ruth Rae i paliła dalej.
— Ale ty kupujesz je na czarnym rynku — ciągnął. Kiedyś poszedł z nią i kupił cały karton. Cena papierosów przeraziła go, mimo jego dużych dochodów. Ruth wcale się tym nie przejmowała. Widocznie była na to przygotowana; znała cenę swojego nałogu.
— Kupuję.
Zdusiła ledwie napoczętego papierosa w ceramicznej popielniczce w kształcie płuca.
— Marnujesz go.
— Czy kochałeś Monikę Buf? — spytała Ruth.
— Pewnie.
— Nie rozumiem, jak mogłeś.
— Są różne rodzaje miłości — odparł Jason.
— To tak jak z królikiem Emily Fusselman. — Spojrzała na niego. — Kobiety, którą znałam, mężatki z trojgiem dzieci. Miała dwa kociaki, a potem dostała ogromnego szarego belgijskiego królika, który robił kic-kic-kic na swoich wielkich tylnych łapach. Przez pierwszy miesiąc bał się wyjść z klatki. To był samiec, tak uznaliśmy, na ile można to było sprawdzić. Potem, po miesiącu, zaczął wychodzić z klatki i kicać po pokoju. Po kilku miesiącach nauczył się wchodzić po schodach i drapać rano w drzwi sypialni Emily, żeby ją zbudzić. Zaczął bawić się z kotami i z tym był problem, bo nie był tak mądry jak one.
— Króliki mają mniejsze mózgi — powiedział Jason.
— Możliwe. W każdym razie podziwiał koty i próbował naśladować je we wszystkim. Nauczył się nawet korzystać z ich piasku. Wyrwał sobie sierść z piersi, uwił z niej gniazdo za kanapą i czekał, aż koty z nim zamieszkają, ale nie zrobiły tego. Wszystko niemal się skończyło, kiedy spróbował bawić się w berka z owczarkiem alzackim, którego przyprowadziła pewna dama. Królik nauczył bawić się w berka z kotami, z Emily Fusselman oraz z dziećmi: chował się pod kanapą, wyskakiwał i bardzo szybko biegał w kółko, a oni próbowali go złapać, ale zwykle im się nie udawało, więc wracał w bezpieczne miejsce za kanapą, gdzie nikomu nie było wolno go tknąć. Pies nie znał jednak zasad gry i kiedy królik schronił się za kanapą, wpadł za nim i złapał go zębami za tylną część ciała. Emily zdołała rozewrzeć psu szczęki i wyrzucić go z pokoju, lecz królik był ciężko ranny. Wyzdrowiał, ale od tego czasu bał się psów i uciekał, gdy zobaczył psa choćby przez okno. Tę część ciała, w którą ugryzł go pies, wciąż chował za franką, ponieważ nie miał tam sierści i wstydził się. Najbardziej rozczulające było jednak to, jak próbował pokonać ograniczenia swojej — jak to określić? — fzjologii, swoje ograniczenia jako królika, usiłując stać się bardziej rozwiniętą formą życia, taką jak kot. Chciał przez cały czas być z nimi i bawić się jak z równymi sobie. I to cała historia. Koty nie chciały mieszkać w gnieździe, które dla nich przygotował, a pies nie znał zasad i dopadł go. Królik żył kilka lat. Kto by pomyślał, że królik może mieć tak skomplikowaną osobowość. Kiedy siedziałeś na kanapie, a on chciał, żebyś wstał i zwolnił mu miejsce, trącał cię, a jeśli się nie ruszyłeś, potrafł ugryźć. Spójrz tylko na aspiracje tego królika i na jego upadek. Wciąż próbował i cały czas nie miał żadnych szans, ale on o tym nie wiedział. A może wiedział i mimo to próbował. Ja jednak uważam, że tego nie rozumiał. Po prostu bardzo tego pragnął. To było całym jego życiem, ponieważ kochał koty.
— Myślałem, że nie znosisz zwierząt — powiedział Jason.
— Już nie. Nie po tylu klęskach i upadkach, tak jak ten królik. On, oczywiście, w końcu zdechł. Emily Fusselman płakała kilka dni. Chyba tydzień. Widziałam, jak to przeżyła, i nie chciałam czegoś takiego.
— Przecież nie można nie kochać zwierząt tylko dlatego, że…
— One żyją tak krótko. Tak cholernie krótko. No dobrze, niektórzy ludzie tracą ukochane stworzenie i przenoszą uczucie na następne. To jednak boli, boli.
— A więc dlaczego miłość jest tak dobra?
Rozmyślał nad tym przez całe dorosłe życie, gdy nawiązywał i kończył znajomości.
Szczególnie zastanawiał się nad tym teraz, poczynając od tego, co przydarzyło mu się ostatnio, a kończąc na króliku Emily Fusselman. Ta chwila cierpienia.
— Kochasz kogoś, a on odchodzi. Pewnego dnia wraca do domu i zaczyna pakować rzeczy. Pytasz „Co się dzieje?”, na to ten ktoś odpowiada: „Otrzymałem lepszą propozycję”, i odchodzi na zawsze z twojego życia. Potem aż do śmierci obnosisz się z tą swoją miłością i nie masz kogo nią obdarzyć. A jeśli kogoś znajdziesz, wszystko powtarza się od nowa; pewnego dnia dzwonisz i mówisz: „Tu Jason”, po czym słyszysz „Kto?” i wiesz, że już po wszystkim. Nawet nie wiedzą, kim, do cholery, jesteś, i domyślam się, że nigdy nie wiedzieli; nigdy nie należeli do ciebie.
— Miłość nie polega na tym, żeby pragnąć kogoś jak rzeczy ze sklepowej półki — powiedziała Ruth. — To tylko pożądanie. Chcesz to mieć, zabrać do domu i postawić gdzieś jak lampę. Miłość to… — urwała, szukając słów — ojciec ratujący dzieci z płoną cego budynku, wynoszący je i ginący przy tym. Kiedy kochasz, przestajesz żyć dla siebie; żyjesz dla innej osoby.
— I to jest takie dobre?
Jemu wcale nie wydawało się to takie wspaniałe.
— To przezwyciężenie instynktu. Instynkt popycha nas do walki o przeżycie, jak gliniarze otaczający kampusy. Przeżyć samemu kosztem innych; każdy z nas pazurami pnie się w górę. Podam ci dobry przykład. Mój dwudziesty pierwszy mąż Frank. Byliśmy małżeństwem sześć miesięcy. Przez ten czas przestał mnie kochać i stał się okropnie nieszczęśliwy. Ja nadal go kochałam, pragnęłam z nim zostać, ale raniłam go. Tak więc pozwoliłam mu odejść. Widzisz? Tak było lepiej dla niego, a ponieważ go kochałam, tylko to się liczyło. Rozumiesz?