Выбрать главу

W pokoju był też trzeci członek rodziny — syn Toby, przedstawiony przez niego jako Cris. Wydawał się trochę starszy od Farra. Obaj chłopcy patrzyli na siebie z nie skrywaną, życzliwą ciekawością. Dura odniosła wrażenie, że Cris jest lepiej umięśniony niż większość mieszkańców Miasta. Jego włosy były długie; szybowały, upstrzone żółtymi plamkami, jakby przedwcześnie postarzałe. Ponieważ jednak jaskrawy kolor zachowywał nasycenie nawet w słabym świetle lampy, dziewczyna doszła do wniosku, że syn Mixxaxów po prostu je pomalował.

Ito zaprosiła nadpływowców do kulistego stołu. Dura — wciąż naga, z nożem za pasem — czuła się wielka, niezdarna i brzydka w tym przytulnym, niedużym pomieszczeniu. Cały czas była świadoma siły swoich mięśni, większej w pobliżu Bieguna; musiała się hamować, bała się dotknąć czegokolwiek albo poruszyć zbyt szybko, gdyż mogłaby coś rozbić.

Naśladując Tobę, wpychała jedzenie do ust za pomocą małych przyrządów z drewna. Potrawa była gorąca i mocno przyprawiona; Dura jeszcze nigdy nie kosztowała czegoś takiego. Już na początku uczty przekonała się, że jest strasznie głodna — właściwie poza kilkoma kawałkami chleba, którymi Mixxax częstował Addę podczas długiej podróży do Miasta, nie jadła od nieszczęsnego polowania. Pomyślała, że od tamtego wydarzenia upłynęło mnóstwo czasu!

Jedli w milczeniu.

Po posiłku Tobą zaprowadził rodzeństwo do jednego z narożnych pokoików. Jedyna lampa w pomieszczeniu rzucała długie cienie, a w poprzek izdebki były zawieszone dwa szczelne kokony.

— Wiem, że jest tu ciasno, ale powinno starczyć miejsca dla dwóch osób — powiedział. — Mam nadzieję, że będzie wam się dobrze spało.

Dwie Istoty Ludzkie wgramoliły się do kokonów. Dura z przyjemnością otuliła się miękkim, ciepłym materiałem.

Tobą Mixxax wyciągnął rękę do lampy, ale zawahał się.

— Chcecie, żebym zgasił lampę?

Jego pytanie zdziwiło dziewczynę. Rozejrzała się dookoła. Oczywiście w tak głęboko położonej części Parz nie istniały przewody świetlne ani dostęp do wolnej przestrzeni rozświetlonego Powietrza.

— Ale wtedy będzie ciemno — rzekła powoli.

— Tak… My sypiamy po ciemku.

Dura jeszcze nigdy w życiu nie przebywała w ciemności.

— Dlaczego?

Wydawało się, że zbiła Tobę z tropu.

— Nie wiem… Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. — Cofnął rękę i uśmiechnął się do swoich gości. — Śpijcie dobrze. — Szybko zafalował i opuścił pokój, starannie zamykając za sobą drzwi.

Wiercąc się w kokonie, Dura odwinęła sznur, którym była opasana, i luźno owinęła nim jeden z końców legowiska. Następnie przywiązała nóż, tak żeby móc go dosięgnąć w razie potrzeby. Wcisnęła się głębiej w kokon, wsuwając do niego ramiona. Jeszcze nigdy nie była tak dokładnie owinięta; czuła się dziwnie, ale bardzo wygodnie.

Zerknęła na Farra. Chłopak już spał z głową opuszczoną na piersi. Nagle ogarnęła ją opiekuńcza czułość. Uświadomiła sobie jednak, że jej brat jest spragniony tego uczucia w mniejszym stopniu niż ona sama. Przyjmował wszystkie cuda i tajemnice tego dziwnego miejsca z elastycznością i otwartością, na które ona nie potrafiła się zdobyć.

Westchnęła i usiłowała podtrzymywać w sobie zanikającą potrzebę chronienia innych. Opieka nad bratem, przynajmniej symboliczna, pozwalała jej zapomnieć, że sama czuła się osamotniona i zagrożona. Zasypiając, pomyślała, że może to ona bardziej potrzebuje Farra niż on jej. W pokoju panowała cisza, która kontrastowała z hałasami dochodzącymi zza ściany. Dura słyszała szept Toby i momentami piskliwy głos Crisa, a potem odnosiła wrażenie, że sfera jej świadomości rozszerza się i wykracza poza ten jeden dom. Słyszała ciche owadzie pomruki tysięcy istot, które ją otaczały, tworząc ogromny ul wypełniony ludźmi. Drewniane ściany lekko skrzypiały, na przemian rozszerzając się i kurcząc. Czuła, że wokół niej oddycha całe Miasto.

Nagle zrobiło się gorąco, w dodatku kokon krępował jej ruchy. Niecierpliwie wyciągnęła ramiona, żeby poczuć powiew nieco chłodniejszego Powietrza. Potrzebowała dużo czasu, żeby zasnąć.

* * *

Następnego dnia Ito wydawała się nieco życzliwsza. Nakarmiwszy gości, oznajmiła im:

— Mam dzisiaj wolny dzień.

— Gdzie pracujesz? — zapytała Dura.

— W warsztacie, zaraz za Pali Mali. — Ito uśmiechnęła się. Już sama myśl o pracy wywoływała zmęczenie na jej twarzy. — Buduję wnętrza samochodów. I cieszę się, że mam troszkę wolnego czasu. Zdarza się, że pod koniec zmiany nie mogę domyć palców, tak by nie śmierdziały drewnem…

Dura słuchała jej uważnie. Rozmowy ludzi w Mieście przypominały skomplikowaną zagadkę. Zastanawiała się, jak rozwikłać to, czego nie pojmuje.

— Co to jest ta jakaś Pali Mali? Cris wybuchnął śmiechem.

— To nie jest jakaś Pali Mali! To po prostu… Pali Mali.

Ito uciszyła go.

— To ulica, kochanie, główna ulica prowadząca od Pałacu na Rynek… To wszystko musi być dla ciebie bardzo dziwne. Może pójdziemy na zwiedzanie razem?

Dura niepewnie zerknęła na Tobę. Ten kiwnął głową.

— Idź. Ja muszę wrócić na swoją farmę, lecz ty masz sporo czasu. Adda będzie gotowy na przyjęcie gości dopiero za kilka dni, a Cris może się zaopiekować Farrem.

Ito spojrzała z powątpiewaniem na gołe ręce i nogi Dury.

— Ale chyba nie powinnaś iść w takim stroju. Nagość może być dobrym sposobem szokowania, ale chyba nie na Pali Mali.

Ito pożyczyła dziewczynie z nadpływu jednoczęściowy kombinezon z jakiegoś miękkiego, elastycznego materiału. Kiedy jednak Dura zapięła przednią część ubioru, poczuła skrępowanie, wręcz klaustrofobię, pomimo iż kombinezon był miękki i wygodny. Zafalowała w pokoju na próbę. Materiał szeleścił w zetknięciu ze skórą, a szwy utrudniały swobodne poruszanie.

Po chwili namysłu opasała się podniszczonym kawałkiem sznura, a drewniany nóż i skrobaczkę włożyła do kombinezonu. Dotykanie znajomych przedmiotów dawało jej poczucie bezpieczeństwa.

Cris patrzył na kobietę, uśmiechając się sceptycznie.

— Nóż nie będzie ci potrzebny. To przecież nie jest nadpływ.

Ito znowu go uciszyła. Dwoje dorosłych litościwie powstrzymywało się od komentarzy.

Kobiety zostawiły Farra z Crisem i opuściły dom wraz z Tobą. Podeszli do samochodu, który czekał na „parkingu". Dura pomogła mężczyźnie zaprząc wypoczęte świnie z chlewika.

Szybowali autem przez nowy labirynt nieznanych ulic. Wkrótce zostawili za sobą cichą dzielnicę mieszkaniową i dotarli do zatłoczonych rejonów w centrum. Dura usiłowała zapamiętać trasę, ale ponownie przekonała się, że to niemożliwe. Zazwyczaj orientowała się według charakterystycznych elementów Płaszcza: linii wirowych, Bieguna, Morza Kwantowego. Podejrzewała, że dzieci z Parz Imają wrodzoną umiejętność orientowania się w tym gąszczu drewnianych korytarzy, lecz ją samą czekało wiele miesięcy nauki.

Samochód dotarł do najszerszych alei. Ich ściany — szerokie na co najmniej stu ludzi — były wysadzane latarniami, emitującymi zielone światło, oraz wymyślnymi oknami i korytarzami. Tobą wydostał się z jednego z pasów ruchu i ściągnął lejce.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił. — Pali Mali. — Uścisnął żonę. — Ruszam na farmę. Wrócę za kilka dni. Bawcie się dobrze…