Stacy zacisnęła usta, pogrążona we własnych myślach. Nigdy nie spojrzała na cały problem od tej strony. Wiedziała, że Ian miał czasami dosyć swoich klientek. Teraz mógł powiedzieć, żeby go pocałowały gdzieś. Nie musiał już pracować. Żeniąc się z Jane, rozbił bank.
„Jestem w ciąży, Stacy. To już ósmy tydzień”.
Ogarnął ją niepokój, wywoIany jakimś dręczącym przeczuciem.
– Chciałbym, żebyśmy złożyli wizytę asystentce Westbrooka – dodał Mac. – To ona odbiera telefony, załatwia korespondencję i umawia go z pacjentkami. Innymi słowy, wie o wszystkim, co dzieje się w jego gabinecie. Jeśli coś zaszło między nim a Elle Vanmeer, założę się, że doskonale o tym wiedziała.
– Instynkt podpowiada mi, że nic z tego nie będzie.
– Jak go poznałaś, Stacy? – Mac zniżył głos i spojrzał na nią znacząco.
Zawahała się, wiedząc, że to, co ma do powiedzenia, nie pomoże Ianowi.
– Poszłam na konsultacje – przyznała. – Ale nie jako pacjentka, a on nie był jeszcze żonaty. – Kiedy Mac pokręcił głową, jeszcze bardziej się zirytowała. – Skąd przypuszczenie, że Ian jest winny?
– A skąd pewność, że nie? – Przysunął się bliżej. – Mąż Elle Vanmeer twierdzi, że sypiała ze swoim chirurgiem plastycznym. Wcale nie twierdzę, że Westbrook jest winny, ale moim zdaniem trzeba go sprawdzić. – Ponieważ Stacy milczała, naciskał dalej: – Albo jesteś gliną, albo szwagierką doktora Westbrooka. Nie możesz być jednym i drugim.
Wiedziała, że ma rację.
– Dobrze. Mac. Możemy jechać.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wtorek, 21 października 2003 r, 17. 15
Jane wyszła, nucąc, ze swojej pracowni. Zrobiła już formy twarzy Anne, jej ud, wzgórka łonowego, prawego biodra, ramienia i piersi. Ted obiecał, że zostanie dłużej i przygotuje je do wykonania odlewów. Czas wciąż ją gonił. Jeśli chce pokazać „Anne” na wystawie, musi zrobić odlewy już następnego ranka.
Sam proces był dosyć prosty. Prawdę mówiąc, zdarzało się, że ją za to krytykowano. Najpierw robiła gipsowe formy, które po wyschnięciu wygładzała, wypełniała ubytki i jeszcze raz polerowała. Kiedy forma była już gotowa, wypełniała ją kroplami ze stopu lutowniczego, który rozpuszczała za pomocą gazowego palnika. Bez odlewni, traconego wosku, wlewu, wirówki, podnośników, bloków i tym podobnych.
Na studiach zajmowała się tradycyjną metaloplastyką. Stworzyła wtedy potężne dzieła, które wymagały olbrzymiej pracowni, potem odlewni, a także pomocy innych studentów, by poskładać całość.
Uznała to jednak za ograniczenie, bowiem Jane uważała, że sztuka powinna być skrajnie indywidualnym przekazem.
Obecna koncepcja pracy narodziła się, kiedy przeglądała rzeczy matki po jej śmierci, a konkretnie wtedy, gdy natknęła się na koronkowy welon ślubny. Włożyła go i natychmiast poczuła się odmieniona. Koronki sprawiły, że stała się bardziej ulotna i zwiewna.
Od razu ją to zaintrygowało. Zadała sobie podstawowe pytanie: jak można osiągnąć ten sam efekt w sztuce?
Po paru latach prób i błędów zdecydowała się na cynę.
Być może proces nie był skomplikowany technologicznie, ale z całą pewnością zajmował dużo czasu. Odlew powstawał bardzo wolno, kropla po kropli, a Jane musiała jeszcze sprawdzać, czy tworzony kształt odpowiada jej wizji.
Stop lutowniczy składał się z cyny, ołowiu i niewielkiej ilości srebra. Był lżejszy od tradycyjnego brązu, a mimo to piękny i trwały. Powierzchnię można było wypolerować lub spatynować.
Weszła po wewnętrznych kręconych schodach i zatrzymała się w przedpokoju na górze. Po chwili pojawił się przy niej Ranger, machając ogonem.
– Cześć, stary. – Podrapała go za uchem. – Miałeś fajny dzień?
Szczeknął i spojrzał na nią z uwielbieniem.
– Miło, że wszystko gra. Może wyjdziemy na spacer przed powrotem Iana, co?
– Za późno, już jestem w domu.
– Ian? – Spojrzała zdziwiona na zegarek, a potem ruszyła w stronę kuchni.
Zastała tam męża, który stał przy dużym oknie i patrzył na Dallas. Z kuchni widać było sporą część miasta wraz z Chase Tower, zwanej przez mieszkańców Dziurką od Klucza, ze względu na jej kształt. Budynek wyglądał szczególnie ładnie po zmierzchu, kiedy oświetlano środkową część szklanego szczytu.
Podeszła do męża. Zauważyła, że trzyma w dłoni kieliszek z resztką czerwonego wina.
– Wcześnie zacząłeś. Miałeś zły dzień? Uniósł kieliszek do ust. Przez moment milczał.
– Można tak powiedzieć.
– Powinieneś był przyjść do mnie do pracowni. Skończyłabym wcześniej.
– Musiałem trochę pomyśleć. – Spojrzał na Jane. Westchnęła, Ian miał czerwone oczy, jakby przed chwilą płakał.
– Co się stało? – spytała delikatnie. – Czy coś złego?
– Po południu była u mnie policja.
– Policja? – To słowo zabrzmiało niczym policzek. – Dlaczego?
– Wiem tyle, co i ty. Znowu pytali mnie o Elle. O to, jak dobrze ją znałem. Tak jak wczoraj.
– Czy Stacy…?
– Tak.
Potrząsnęła głową ze złości. Poczuła się zdradzona.
– Widziałam się z nią dzisiaj. Wpadłam do niej do pracy. Nie mówiła, że ma zamiar… – Urwała. To jasne, że siostra nigdy by jej tego nie zdradziła. Jane położyła dłonie na brzuchu. – Powiedziałam jej o dziecku. Próbowałam naprawić to, co między nami się popsuło, ale… nie wyszło to dobrze.
– Po prostu robi, co do niej należy. – Kiedy Jane spojrzała w bok, Ian wziął ją pod brodę, by spojrzeć jej w oczy. – Była dla mnie bardzo miła. Widziałem, że jest jej przykro z powodu tego, co się działo.
– Zawsze jej bronisz.
– Muszę to robić.
– Niby czemu?
– Dzięki niej cię poznałem. Jestem jej to winny. Jane poczuła, że jej gniew topnieje. Objęła męża.
– Kocham cię.
Pocałował ją lekko i wyswobodził się z jej objęć.
– Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby chodziło im o mnie.
– Więc o kogo?
– Chcieli porozmawiać z Marshą.
Marsha Tanner była asystentką Iana. Pracowała z nim jeszcze w Centrum Chirurgii Kosmetycznej. Jane zmarszczyła brwi.
– Ale po co?
– Nie wiem. – Potarł zmęczonym gestem czoło. – Rozmawiali z nią w innym pokoju.
– Potem nic ci nie powiedziała? Nie wyjaśniła, o co im chodziło?
Ian potrząsnął głową.
– Nie. Rozmowa trwała najwyżej parę minut, ale Marsha… – Urwał i zagryzł wargi.
– Tak?
– Marsha dziwnie się później zachowywała.
– To znaczy? Spojrzał jej w oczy.
– Unikała mnie. Jakby czuła się winna. Jakby mnie… Znowu urwał. Jane z trudem przełknęła ślinę.
– Co? Co takiego?
– Jakby mnie zdradziła – odparł po dłuższym milczeniu. – Jakby zdradziła naszą przyjaźń.
– Ale jak…? – Tym razem to Jane nie dokończyła. Zrozumiała, jak Marsha mogła zdradzić Iana.
Powiedziała policji, że miał romans z Elle Vanmeer. Jeszcze do niedawna…
Nie, Jane chciała wierzyć swemu mężowi. Ufać, że zawsze jest z nią szczery.
Jak dobrze znasz swego męża, Jane?”. Może nie tak dobrze, jak ci się wydaje”.
Jane potrząsnęła głową. Te pytania wcale jej się nie podobały. A raczej to, co z nich mogło wynikać. Znowu poczuła się niepewna i zagubiona. I ta podejrzliwość, która zaczęła ją ogarniać…
Nie, to nieprawda, Ian zawsze był jej wierny. Przecież ją kochał…
Wziął ją za rękę, jakby domyślił się, co chodzi jej po głowie.
– Wierzysz mi, prawda?
– Oczywiście. – Ścisnęła mocno jego dłoń. – Przecież jesteś moim mężem.