Ian wystawił głowę ze swego gabinetu. Wyglądał na zmęczonego.
– Och, jak dobrze, że jesteś – ucieszył się. – Mogłabyś na moment zastąpić Marshę? Jest chora.
– Mam to odebrać? – spytała, wskazując wciąż dzwoniący telefon.
– Będziesz kochana.
Zniknął w gabinecie. Jane odebrała telefon, wpisała wizytę do terminarza i rozejrzała się po poczekalni, jakby brała ją w swoje władanie.
Kobieta z magazynem, zapewne pacjentka, patrzyła na nią z otwartymi ustami. Wyglądała tak, jakby zobaczyła upiora.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem Jane, przypomniawszy sobie, że się z nią wcześniej nie przywitała.
Pacjentka wyciągnęła do niej magazyn.,, Texas Monthly”. Jane zobaczyła na okładce swoje zdjęcie.
– To pani, prawda? – zapytała kobieta.
– Tak.
Kobieta popatrzyła na zdjęcie, a potem znowu na nią.
– Jaka pani teraz piękna – powiedziała z mieszaniną żalu i tęsknoty. – Czy… czy to doktor Westbrook panią operował?
– Nie, doktor Westbrook jest moim mężem. Ale to naprawdę świetny chirurg. Jestem pewna, że będzie mógł pani pomóc.
Pacjentka z trudem wydobyła z siebie głos.
– Mam… mam nadzieję.
– To nie powinno długo potrwać. Czy czegoś się pani napije?
Kobieta podziękowała, a Jane zabrała się do porządkowania recepcji, która wyglądała tak, jakby przeszedł przez nią niewielki tajfun.
Po chwili z gabinetu wyszedł Ian wraz z kobietą, która niosła na rękach dziewczynkę. Jane od razu zauważyła zajęczą wargę małej i jej przybrudzonego, pluszowego psiaka z czarnymi latami.
– Proszę jutro do mnie zadzwonić – zwrócił się Ian do matki dziewczynki. – Moja asystentka na pewno już wróci. Wyjaśni pani, jakie badania trzeba przeprowadzić przed operacją. – Uśmiechnął się do małej. – To na razie, Karlee. Następnym razem też pamiętaj o swoim Łatku.
Dziewczynka zawstydziła się i przycisnęła buzię do ramienia matki. Jane patrzyła na męża ze ściśniętym gardłem. Wiedziała, że będzie doskonałym ojcem.
Kobieta podziękowała mu wylewnie, a potem obie wyszły. Jane podeszła do Iana, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– Chyba jesteś wykończony, co?
– Straszny dzień. Marsha nie przyszła do pracy. I nawet nie zadzwoniła.
– A gdzie Elsie? – Pytała o kosmetyczkę, która poza peelingiem i dermabrazją zajmowała się czasami również papierami.
– Ma klientkę. Jest dzisiaj bardzo zajęta.
– Dzwoniłeś do Marshy?
– Parę razy. Elsie też. Bez skutku.
Jane zmarszczyła brwi. To zupełnie nie pasowało do Marshy. Podzieliła się tym spostrzeżeniem z Ianem.
– Cóż, różnie bywa – powiedział z westchnieniem.
– A wracając do wczorajszego dnia… – spojrzał na kobietę w poczekalni – nie poprawił mi wcale nastroju.
– Gdy Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, szybko zmienił temat: – Co dzisiaj robiłaś? Zdaje się, że byłaś dosyć zajęta.
– Mhm, dosyć. Planowałam ustawienie poszczególnych prac w muzeum. Wpadłam z nadzieją, że może zjemy razem lunch. Ale chyba nic z tego…
– Przykro mi. Jak ci poszło w galerii?
– Świetnie. Prawie wszystko już ustaliliśmy, zostało tylko parę drobiazgów. – Zauważyła, że znowu spogląda w stronę poczekalni. – Jesteś zajęty. Opowiem ci wszystko wieczorem.
Na jego twarzy pojawiła się ulga.
– Odprowadzę cię. – Podszedł do drzwi. – Zjemy razem jutro.
– Jasne. – Przekręciła gałkę przy drzwiach, ale ich nie otworzyła. – Marsha mieszka niedaleko. Może wpadnę i zobaczę, co się stało?
– Znasz jej adres? – spytał zmieszany.
– Rozmawiałyśmy o tym jakiś czas temu. No, że jej ulica jest na M, tak jak inne w tej okolicy, i ma taką ładną nazwę, Magnolia Street. I wcale nie jest za droga, a można stamtąd dojść do jakiejś restauracji czy klubu przy Greenville Street.
– Nie chciałbym cię tym obciążać. Przecież jesteś zajęta.
– Żaden problem. Podja…
– Nie, Jane – przerwał ostrym tonem. – Nie rób tego. Pewnie jest chora i wyłączyła telefon, żeby się wyspać. Nie jedź tam.
Popatrzyła na niego z urazą.
– Chciałam ci pomóc.
Ian spojrzał na nią przepraszająco. – Wiem, kochanie. – Westchnął ciężko. – Jestem strasznie podenerwowany. Wiesz, ta historia z Elle i policją… Nieobecność Marshy to ostatni gwóźdź do trumny.
Pogładziła go po policzku.
– Zobaczysz, jutro będzie lepiej.
Na jego ustach pojawił się lekki, prawie niedostrzegalny uśmiech.
– Nic dziwnego, że się w tobie zakochałem.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Nie była to następna pacjentka, ale sekretarka z agencji, do której Ian zadzwonił rano. Jane przeszła do samochodu. Przed odjazdem obejrzała się jeszcze za siebie, ale męża nie było już w drzwiach.
Zmartwiona ściągnęła brwi. Bała się, że policja może go jeszcze indagować. Wyraźnie mu to nie służyło, a jeśli pojawią się jakieś plotki, źle to wpłynie na jego reputacje. Która kobieta zaufa chirurgowi zamieszanemu w sprawę morderstwa? Kto zechce dla niego pracować?
Czyżby „choroba” Marshy na tym właśnie polegała? Jane przekręciła kluczyki w stacyjce i ruszyła przed siebie. Go Ian powiedział o Marshy? Że zachowywała się tak, jakby go zdradziła? Że czuła się winna?
Skierowała się w stronę McKinney Avenue. Jakie to podłe uczucie. I jak można pracować z człowiekiem, którego się zdradziło?
Jane dojechała do świateł na McKinney Avenue i zatrzymała się, patrząc na przejeżdżający tramwaj.
Marsha Tanner zawsze była dla niej uosobieniem profesjonalizmu. Mimo wszystko trudno jej było sobie wyobrazić, by mogła po prostu nie przyjść do pracy.
Chociaż z drugiej strony…
Narastał w niej gniew na policjantów. Nie obchodziło ich to, że mogą zniszczyć reputację Iana. Że trzeba było dużo czasu i wysiłku, by rozreklamować klinikę doktora Westbrooka, a oni mogą to wszystko przekreślić jednym nieprzemyślanym pociągnięciem.
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była zła. Narastało w niej przekonanie, że Marsha wcale nie zachorowała. Być może dała się zastraszyć policji i teraz zastanawiała się, czy dalej pracować u Iana…
Dopiero kiedy samochód za nią zatrąbił, zobaczyła, że ma zielone światło. Ruszyła, ale zamiast skręcić w lewo, do Deep Ellum, jak sygnalizowała, skręciła w prawo, w stronę ulic na M.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Środa, 22 października 2003 r. 13. 15
Marsha mieszkała przy Magnolia Street. Jane tak naprawdę nie znała dokładnego adresu, ale wiedziała, że jej dom stoi koło Matilda Street i że jest to biały bungalow z niebieskimi okiennicami.
Widziała nawet jego zdjęcie niedługo po tym, jak Marsha go kupiła. Ale jeśli na przykład przemalowała okiennice na inny kolor, to będzie jej ciężko go znaleźć.
Dotarła do skrzyżowania z Morningside i skręciła w tę ulicę. Kiedy wjechała w następną przecznicę, zwolniła i zaczęła się uważniej rozglądać. Szukała niebieskich okiennic, ale ostatecznie rozpoznała dom Marshy po jej samochodzie, jadowicie żółtym garbusie, który stał na podjeździe.
Jane zatrzymała się za volkswagenem, wysiadła i podeszła do ocienionej werandy. Gdzieś na tyłach domu, w ogrodzie, rozległo się piskliwe szczekanie. Tina, szpic Marshy. Jej ukochane dziecko. W klinice trzymała zdjęcia psiaka, a poza tym bez przerwy o nim opowiadała. Uszyła mu nawet specjalny kostium renifera, żeby na Gwiazdkę zrobić Tinie zdjęcie ze świętym Mikołajem.