Выбрать главу

A przecież nie minął jeszcze tydzień.

Jane postała chwilę nad sedesem, potem umyła ręce i napiła się wody. Spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała naprawdę strasznie. Miała blade, zapadnięte policzki i cienie pod oczami.

Pomyślała, że przydałoby jej się trochę odpoczynku.

Jej dziecko powinno mieć zdrową, pełną życia matkę. Ponadto jak może pomóc Ianowi, skoro sama ledwie trzyma się na nogach? Jeszcze wyląduje w szpitalu i wtedy w ogóle będzie musiała zapomnieć o spotkaniach z nim.

Czy byłaby w stanie to wytrzymać?

Odstawiła plastikowy kubek, wyłączyła światło i powlokła się z powrotem do łóżka. Nagle zatrzymała się w połowie drogi. Tej nocy, kiedy go aresztowano, Ian opowiadał o rewizji, którą miał w klinice. Policja zabrała komputery i zeszyty z wpisami, a także papiery niektórych pacjentów. Zapewne również Elle Vanmeer.

Ciekawe, o co chodziło?

Policjanci uważali, że Ian miał romans z Elle Vanmeer. Sądzili, że zabił tę kobietę, by nic nie powiedziała zdradzanej żonie. Miał też kłopoty finansowe i bał się nie tyle, że straci Jane, co jej miliony. A Marsha ponoć wiedziała o związku szefa z pacjentką i dlatego stała się kolejną ofiarą Iana.

Jane zakryła zmęczone oczy dłońmi, starając się zachować chociaż odrobinę obiektywizmu. Obawiała się, że jeśli zacznie myśleć o tych oskarżeniach, to przegra całą sprawę. Musi uważać. Przecież prokurator wykorzysta wszystkie, nawet najbardziej błahe dowody przeciwko jej mężowi. Policja już pewnie sprawdziła finanse kliniki i zauważyła, że nie wyglądają różowo. Teraz będą badali kontakty Iana, szukając czegoś, co mogłoby go obciążyć.

Może coś przeoczyli? Coś, co wskazywałoby na niewinność jej męża. To brzmiało całkiem rozsądnie – jak mogli znaleźć coś, czego nie szukali!

Jane zmrużyła oczy. Tylko co to mogłoby być? I gdzie ma tego szukać? Większość danych jest w komputerach, a te zabrała policja.

Komputery, pomyślała. No tak.

Kiedy przeprowadzili się do nowego budynku, Marsha zaczęła robić zapasowe kopie danych na płytach kompaktowych. Chodziło o to, by nie utracić danych, gdyby coś się stało z twardymi dyskami.

Jane mogła się założyć, że te kompakty wciąż są w klinice.

Szybko włożyła dżinsy i sweter. Obudzony Ranger obserwował ją przez chwilę, a potem wstał ze swego posIania i poszedł za nią do kuchni. Wzięła torebkę i klucze, a potem spojrzała na psa.

– Przykro mi, ale nie tym razem, stary – powiedziała z westchnieniem.

Szczeknął cicho, jakby chciał zacząć kłótnię. Jane zmarszczyła brwi, a potem spojrzała przez okno na ciemne, bezgwiezdne niebo.

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

Ten człowiek mógł się czaić w ciemności. Czekając. Obserwując.

Przerażona pospieszyła do spiżarki, skąd wzięła latarkę i smycz, którą nałożyła psu.

– Masz rację, Ranger. Ty prowadzisz.

Parę chwil później wyszli na dwór. Dwie przecznice dalej, przy Elm Street, rozkręcał się już na dobre uliczny festyn. Z salonu tatuażu wylewało się światło. Dostrzegła tam paru wyrostków, którzy wyglądali na ulicę. Po tym, jak Ranger załatwił swoje potrzeby, wsiedli do samochodu.

Jane szybko dojechała do kliniki i zaparkowała na jej tyłach, w miejscu ukrytym za kontenerem na śmieci. Uchyliła nieco okno, żeby Ranger miał czym oddychać, kazała mu warować, a sama pospieszyła do budynku. Weszła od tyłu, zauważywszy ze smutkiem, że nikt nie włączył alarmu. Przez chwilę zastanawiała się, kto wychodził stąd ostatni, czyniąc sobie wyrzuty, że nie dba o klinikę pod nieobecność Iana.

Ze środka dobiegał szum włączonego ksero. Światełko z napisem „Wyjście” dostarczało trochę niezbędnego światła w całkowicie ciemnym wnętrzu. Jane nie zapaliła lamp. W nikłym blasku ruszyła w stronę biura Marshy. Czuła się trochę głupio, zachowując się jak szpieg. W końcu była współwłaścicielką kliniki i mogła tu wejść, kiedy tylko chciała. Wolała jednak nie zwracać na siebie uwagi. Niech policja myśli, że żona doktora Westbrooka nie ma siły, by działać, i że jest tylko bezradną, zagubioną kobietą.

Gdyby coś znalazła, zamierzała to przekazać Eltonowi.

Klinika była bardzo mała, dlatego Marsha pracowała w niej zarówno jako urzędniczka, jak i recepcjonistka. Drzwi jej biura wychodziły na recepcję, żeby mogła widzieć przychodzących pacjentów.

Jane weszła do tego pomieszczenia. Omiotła latarką biurko, na którym znajdowały się tylko same ekrany i klawiatury bez komputerów. Brakowało też książek.

Skierowała się do gabinetu Iana. Nie było tam również jego desktopa, ale Jane tylko się do siebie uśmiechnęła. Dzięki zapobiegliwości Marshy wcale go nie potrzebowała.

Postanowiła poszukać najpierw płyt, a później zająć się innymi rzeczami, o których mogła zapomnieć policja. Instynkt podpowiadał jej, że policjanci mogli nie zauważyć czegoś ważnego, co dobitnie świadczyłoby o niewinności Pana.

Gdyby jeszcze podpowiedział jej, gdzie ma tego szukać…

Zaczęła się rozglądać, zatrzymując się przy szafce, segregatorach i szufladach biurek. Zamknęła drzwi do niewielkiego składziku.

Szafka poszła na pierwszy ogień. Przykucnęła przy niej i zaczęła metodycznie przeglądać wnętrze. Znajdował się tam papier do ksero i faksu, jakieś koperty, inne przybory piśmiennicze…

A także pudełko na płyty kompaktowe!

Jane wyjęła je i otworzyła drżącymi palcami. Oczywiście wszystkie były podpisane: NextGen, software medyczny, Quicken 12. 0, FileMaker Pro6.

Udało się! Nareszcie je znalazła!

Postawiła pudełko na biurku Marshy. Znajdowało się na nim dużo zdjęć jej siostrzenic i bratanków, a także kilka samej Marshy z Tiną. Jane poczuła, jak ścisnęło jej się gardło. Nie, Ian z pewnością jej nie zabił. Nie można pozwolić, żeby potwór, który to zrobił, kpił sobie ze sprawiedliwości.

Przejrzała zawartość szuflad. Znalazła tam głównie jakieś przybory biurowe: zszywacz, parę spinaczy, gumkę i klej. Rozczarowana Jane westchnęła. Policjanci zabrali nawet luźne karteczki z notatkami.

Szukali pewnie jakichś wiadomości dla Iana zostawionych przez Elle Vanmeer.

Powinna się tym przejąć, ale jakoś jej to nie obeszło. Szukała czegoś innego. Tego, na co oni nie zwrócili uwagi, pochłonięci tym, żeby wrobić Iana w te morderstwa.

Podeszła do szafki z segregatorami. Zaczęła przeglądać papiery pacjentów z nazwiskami na V, ale oczywiście nie znalazła tych, które należały do Elle Vanmeer.

Pod wpływem impulsu zajęła się innymi papierami, przechodząc do Z, a potem zaczynając od początku alfabetu, Ian miał więcej pacjentek, niż się spodziewała. Niektóre przeniosły się wraz z nim do nowej firmy.

Te nazwiska nic jej jednak nie mówiły. Aż nagle zobaczyła takie, które wydawało się znajome. Tak, to była znana postać w kręgach sztuki. I jeszcze jedno nazwisko z pierwszych stron gazet. Skończyła te na B i przeszła do C. Zatrzymała się na papierach Gretchen Cole.

Jedna z jej modelek.

Jane potarła palcem policzek. Kiedy Gretchen Cole została pacjentką Iana?

Sprawdziła datę i stwierdziła, że po tym, jak przeprowadziła z nią wywiad. Jak to się mogło stać? No tak, przecież sama ich sobie przedstawiła. Powoli powracały do niej obrazy z tamtego dnia. Kończyła właśnie pracę z Gretchen i Ted miał się z nią umówić na sporządzenie gipsowych odlewów. Właśnie wtedy zszedł do nich Ian i powiedział, że lunch już gotowy, a ona ich sobie przedstawiła.

Nic wielkiego. Zwykły zbieg okoliczności… To się czasami zdarzało, bo mąż lubił zaglądać do jej pracowni.