Выбрать главу

Na przykład w przypadku Sharon Smith i Lisette Gregory. Próbowała przypomnieć sobie inne nazwiska, ale wyleciały jej z głowy. Teraz bezwiednie zaczęła przeglądać papiery, szukając tych właśnie kobiet.

Zaczęła literę G i po chwili się zatrzymała.

Lisette Gregory.

Sprawdziła datę. Podobnie jak Gretchen, Lisette została pacjentką Iana po spotkaniu w jej pracowni.

To nieważne, mówiła sobie Jane, ale natychmiast przeszła do nazwisk na S.

I znowu bez problemu odnalazła Sharon Smith.

Oszołomiona Jane patrzyła na to nazwisko. Czuła się oszukana i zdradzona. Dlaczego Ian nigdy jej nie powiedział, że kilka jej modelek zostało jego pacjentkami? Powinien był to zrobić, ponieważ sama mu je przedstawiła. Gdyby to dotyczyło jednej, jakoś by się z tym pogodziła. Ale nie trzech!

Co to w ogóle miało znaczyć?

Czyżby działał taki mechanizm: „Jeśli nie idą ci interesy, zajrzyj do pracowni Jane. Jej modelki są neurotyczkami, łatwo je przekonać, że powinny sobie to i owo powiększyć”.

Nie, to nie tak. Przecież Ian był świetnym chirurgiem plastycznym, a wiele z jej modelek operowało się nałogowo. Miały obsesję na punkcie swojego ciała. Zrobiłyby wszystko, by zachować młodość i urodę. Dlatego wciąż szukały ludzi, którzy mogliby im to zapewnić. Pewnie same zwróciły się do Iana…

Mogło ich być więcej. Musiałaby przejrzeć wszystkie papiery, żeby się o tym przekonać. Zaczęła zamykać segregator, kiedy usłyszała lekkie trzaśniecie drzwi. Gdzie? Na tyłach! Czyżby zapomniała zamknąć drzwi na zamek?

Jane wyłączyła latarkę. Usłyszała miękkie kroki i cichy oddech. Wyciągnęła szyję i dostrzegła smużkę światła w holu.

Przerażona zaczęła szukać kryjówki. Spojrzała na drzwi do składziku.

Przekradła się tam ostrożnie i zamknęła niesłyszalnie w niewielkim pomieszczeniu. Kiedy wyjrzała przez nie do końca zamalowaną szybę, dostrzegła ubraną na czarno postać. To kobieta, zdecydowała, starając się ocenić sposób jej poruszania i niezbyt dobrze widoczną sylwetkę. Nieznajoma zamknęła szufladę, którą przeglądała Jane, i otworzyła inną. Wzięła latarkę w zęby, żeby przyspieszyć poszukiwania. W końcu znalazła to, o co jej chodziło, i zatrzasnęła segregator. Kiedy się obróciła, światło latarki przesunęło się po drzwiach składziku.

Jane cofnęła się, przekonana, że nieznajoma ją zauważyła. Zatkała usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Serce biło jej mocno.

Dostrzegła jeszcze, że kobieta patrzy w stronę składziku, ale po chwili już jej nie było w pokoju. Jane odetchnęła z ulgą. Przez chwilę jeszcze łapała oddech, czekając, aż serce przestanie jej łomotać w piersi. Ciekawe, kto to mógł być? Pacjentka, która przyszła po swoje papiery? Czy może ktoś inny?

W tych papierach pewnie było coś, co mogło skompromitować tę pacjentkę. Tylko co? Jane miała już dość tych pytań bez odpowiedzi.

Wystawiła głowę ze składziku i przez moment nasłuchiwała. Z zewnątrz doleciało do niej głośne szczekanie. To Ranger szczeka na tę kobietę, pomyślała.

Jane opuściła swoje schronienie. Wzięła pudełko z płytami i pospieszyła do wyjścia.

Nagle Ranger przestał szczekać. Sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to przeraziło. Nie wybiegła jednak od razu na dwór, ale ostrożnie uchyliła drzwi i rozejrzała się dookoła. Było pusto. Zobaczyła tylko tył swojej terenówki wystający zza kontenera.

Włączyła alarm i pozamykała drzwi na wszystkie możliwe zamki. Kiedy wyszła na parking z pudełkiem pod pachą, usłyszała za sobą jakby odgłosy szamotaniny. Nogi ugięły się pod nią, serce skoczyło jej do gardła.

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

I znowu dotarł do niej ten dźwięk, ale jakby spokojniejszy. Czy to głośny oddech? Może tłumiony śmiech?

To on! – pomyślała. Szedł za nią! Śledził ją! Z krzykiem rzuciła się do samochodu. Otworzyła drzwi pilotem i wskoczyła do środka. Dysząc ciężko, uruchomiła wóz i zaczęła wyjeżdżać z piskiem opon, zapominając o światłach.

Dopiero wtedy spojrzała na parking.

Był pusty.

Przyjrzała się cieniom krzaków przy ścianie budynków. Wybiegł z nich czarny kot. Krzaki zaszumiały głośno w powiewie chłodnego wiatru.

Zachichotała histerycznie. Bała się, że za chwilę zwariuje. Niepotrzebnie poddała się własnej wyobraźni, zatracając poczucie rzeczywistości. Wciąż się śmiejąc, oparła czoło o kierownicę. Zrozumiała, dlaczego ten skurwiel przysłał jej list. Chciał ją zastraszyć. Sprawić, by zaczęła się bać własnego cienia.

I udało mu się. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przerażona.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Piątek, 24 października 2003 r. 5. 45

Stacy zaparkowała dżipa za wozem Maca i wysiadła, spoglądając w lewo, w stronę parku rozrywki. Na jaśniejącym niebie rysowała się olbrzymia sylwetka pionowej karuzeli, jednej ze stałych atrakcji terenów rozrywkowych.

Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w stronę miejsca przestępstwa, oznaczonego policyjną taśmą. Wydychane przez Stacy powietrze tworzyło białe obłoczki pary. Roztarła ręce, żałując, że nie wzięła rękawiczek. Tych skórzanych, oblamowanych futerkiem.

Tego ranka nie miała jakoś ochoty na lateksowe.

Mac czekał na nią u wylotu alejki.

– Heja, witajcie – powiedział, naśladując BigTeksa, ponad piętnastometrowego kowboja, który od 1952 roku w ten sposób pozdrawiał przybywających na targi stanowe.

– Zamknij się, Tex.

Przeszła pod taśmą. Mac podał Stacy styropianowy kubek.

– Wygląda na to, że tobie bardziej się przyda.

– Dzięki. – Wypiła trochę kawy. Była bez mleczka, ale bardzo słodka. Za słodka. Mimo to wypiła jeszcze parę łyków.

– Czego się dowiedziałeś?

– Niezbyt wiele. Mamy tu jakąś kobietę. Znalazła ją żebraczka, która szukała czegoś na śniadanie.

– W pojemniku na śmieci?

– Właśnie.

– Czy ofiara pracowała?

– Możliwe, chociaż ta okolica…

Kwartały otaczające ponadstuhektarowy park zyskały opinię najbardziej niebezpiecznych w całym Dallas. Grasowały tu różne gangi, kwitł handel narkotykami i prostytucja oraz wszystko, co się z tym wiązało.

Stacy wraz z Makiem podeszła do kontenera na śmieci. Mimo zimna poczuła smród. Skinęła ze współczuciem głową funkcjonariuszowi, który stał w pobliżu pojemnika.

– Byłeś tu pierwszy?

– Tak, razem z kolegą. Obaj zabezpieczyliśmy to miejsce.

Stacy wskazała drugiego mundurowego policjanta, który kręcił się u wylotu alejki.

– Z nim?

– Mhm. To ja odebrałem telefon od tej żebraczki. Nie chce się wierzyć, ale teraz nawet menele mają komórki.

Stacy zmarszczyła brwi.

– Dotykaliście czegoś?

– Nie. Sprawdziliśmy tylko, czy ta kobieta rzeczywiście nie żyje, i zadzwoniliśmy po posiłki. To wszystko.

Spojrzała na Maca.

– Chcesz ją obejrzeć pierwszy czy wolisz, żebym ja to zrobiła?

– Damy mają pierwszeństwo.

Zwróciła mu kawę i włożyła lateksowe rękawiczki. Ktoś, zapewne tamta żebraczka, przystawił do kontenera dwie puszki po farbie, tworzące zaimprowizowane schody.

– Latarka – powiedziała bezosobowo.

– Proszę. – Umundurowany policjant podał jej latarkę. Podziękowała mu i weszła na schodki.

Kiedy zajrzała do wypełnionego w trzech czwartych pojemnika, zauważyła, że zabójca owinął ofiarę ciemnym plastikiem. Żebraczka musiała odwinąć jego część i zobaczyć twarz ofiary.

Stacy naszkicowała położenie ciała w swoim notatniku, a następnie odwinęła dalszą część plastikowej płachty, marszcząc ze wstrętem nos. Oczy zaszły jej łzami. Smród stawał się coraz bardziej nieznośny.