– Słucham?
– Moja pracownia ma inny adres, 413 Commerce Street – wyjaśniła. – Nie ma pan zatem prawa do niej wejść.
Drugi ze śledczych aż poczerwieniał i wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo. Policjanci w mundurach zaczęli się wiercić.
Mac uniósł dłoń.
– Jeden telefon do sędziego i będziemy z powrotem. Posłuchaj, Jane…
– Pani Westbrook – poprawiła go. – Będzie pan musiał uzyskać oddzielny nakaz rewizji, żeby przeszukać moją pracownię – ciągnęła oficjalnym tonem.
Mac aż sapnął ze zdenerwowania.
– Przecież wrócimy po paru godzinach. Zaoszczędzi pani tylko wszystkim kłopotu…
– Żaden kłopot – przerwała mu. – Nigdzie się nie wybieram.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Piątek, 24 października 2003 r. 10. 20
Policja zajęła się przeszukiwaniem mieszkania, a Jane wraz z Rangerem czekała w holu przy wejściu. Jeden z mundurowych policjantów został oddelegowany, by jej towarzyszyć.
Elton miał rację. Policjanci szukali wybranych rzeczy: zarówno ubrań, jak i dokumentów, zdjęć i rachunków, które mogłyby wskazywać na powiązania jej męża z ofiarami. O dziwo, z ubrań interesowała ich tylko czapeczka Bravesów i skórzana kurtka.
Ian nie miał nic takiego.
Tak jak się obawiała, zabrali komputer i wszystkie płyty oraz dyskietki z pokoju jej męża. Skonfiskowali też jego komórkę, książkę adresową, wyciągi z konta bankowego i zapłacone rachunki.
Ranger warczał cicho, obserwując kręcących się policjantów. Jane trzymała go na smyczy, ale nie chciała mu nakładać kagańca. On też uważał, że to nie w porządku. Nikt wcześniej nie wdzierał się w ten sposób na jego terytorium. Ich terytorium. Jane zastanawiała się, czy będzie jeszcze kiedyś czuła się tutaj jak u siebie w domu.
Pojawił się Elton. Sprawdził nakaz i stwierdził, że wszystko jest zgodne z prawem, a potem towarzyszył policjantom w dalszych poszukiwaniach. Jane spytała, czy mogłaby na niego poczekać w pracowni.
Odpowiedział, że tak, więc wyszła z Rangerem na chwilę na dwór, by załatwił wszystkie swoje potrzeby, a potem skierowała się do pracowni.
– Co się dzieje? – spytał Ted.
– Wygląda na to, że nieźle się bawią, przeglądając moją garderobę. – Westchnęła i opadła na wiklinową sofkę przeznaczoną dla gości. – Pewnie już znają numery moich majtek i biustonosza.
Ted aż poczerwieniał.
– Trudno się nie wkurzyć – mruknął. Pomyślała o swojej bieliźnie przeglądanej i dotykanej przez obcych facetów. To wcale nie było przyjemne.
Czuła się tak, jakby obmacywali ją samą. Pożałowała, że brakuje jej energii, by się na nich naprawdę rozgniewać.
– Powinnaś spróbować – zasugerował Ted, gdy mu o tym powiedziała.
– Tak, dobrze by mi to zrobiło. Zaburczało jej w brzuchu.
– Widzisz, nawet twój żołądek się zgadza – zaśmiał się Ted.
– Nie, nie, to dlatego, że nic nie jadłam. Masz tu coś do jedzenia?
– Kanapkę z masłem fistaszkowym i jabłko. Okazało się, że Ted też nie jadł jeszcze śniadania.
Podzielili się więc wielkim, soczystym jabłkiem i kanapką z ekologicznego, pieczonego w domu chleba.
– Sam go upiekłeś? – zdziwiła się Jane. – Nie sądziłam, że zajmujesz się takimi rzeczami. Jest naprawdę pyszny.
Zawstydził się nieco.
– Wiesz, przede wszystkim jest zdrowy. Z ziarnami i bez cukru.
– Ojej, nie zdziwiłabym się, gdybyś masło też sam robił – zażartowała, ale po minie Teda poznała, że tak było w istocie. – Niemożliwe!
– Nie wiesz o mnie wielu rzeczy, Jane.
– Wszystko, czego mi trzeba. – Przyjrzała mu się trochę z ukosa. – Wiem, że mogę ci zaufać, bo jesteś uczciwy i lojalny.
– Chyba mówisz o Rangerze.
Jane pogłaskała swego wiernego towarzysza, który uspokoił się już i położył u jej stóp.
– O nim też.
Ted uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. Doskonale wiedział, ile znaczy dla niej ten pies. Poczuła się syta i spokojna.
– Jest mi tak dobrze, że nie mam siły się gniewać.
– Westchnęła. – Chyba będę raczej udawać, że nie wydarzyło się nic złego, Ian jest na górze i nikt nie grzebie w moich rzeczach.
Ted uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dobry pomysł. Może więc zabierzemy się do roboty?
– Mm, trzeba by wrócić do „Anne” – odparła.
– Powinnam zabrać się do jej odlewu.
Rzuciła się w wir pracy, zupełnie zapominając o tym, co dzieje się w jej domu. To było wyzwalające i jednocześnie dodało jej energii. Kiedy więc po godzinie pojawił się u niej Elton, czuła się tak, jakby naprawdę wypoczęła.
– Już poszli. – Wręczył jej kopię nakazu rewizji.
Z tyłu znajdowała się lista skonfiskowanych rzeczy. Uśmiechnął się lekko. – Nie wydaje mi się, żeby znaleźli to, czego szukali. Wyglądali na rozczarowanych. Przejrzała listę, ale znajdowało się na niej głównie to, co zabrali jeszcze przed przyjazdem Eltona.
– Ostrzegali, że przyjadą z nakazem przeszukania pracowni -dodał prawnik. – Nie sądzę jednak, żeby dostali go od sędziego. Nie mają dowodów winy Iana, a to miejsce należy przecież do ciebie.
– Pewnie wydaje im się, że ukrywam tutaj jakieś dowody. – Sarkazm w jej głosie wyraźnie wskazywał, co myśli o policji i jej metodach. – Żeby chronić męża-mordercę.
– Właśnie tak im się wydaje, Jane. I nie chodzi im o to, by cię dotknąć.
Wiedziała to, a jednak wydawało jej się, że jest inaczej.
– Kiedy będziemy wiedzieć, że znaleźli to, czego szukali?
– Z całą pewnością? Być może nigdy. Pamiętaj, że walczą po przeciwnej stronie barykady i nie chcą, żebyśmy wiedzieli, co myślą.
Jane zacisnęła palce.
– To niesprawiedliwe.
– Wiem. – Pogładził ją delikatnie po ramieniu. – Zadzwoń do mnie, gdyby dostali nowy nakaz rewizji. Poproszę Susan, żeby od razu cię połączyła, niezależnie od tego, co się będzie działo.
Podziękowała mu i zwróciła się do Teda:
– Idę teraz posprzątać w domu. Potem zejdę na dół.
– Nie musisz się spieszyć. Będę bronił twierdzy.
Z Rangerem u nogi odprowadziła do wyjścia Eltona, który powiedział w drzwiach:
– Ten nakaz obowiązuje przez trzy dni. Nie zdarza się to często, ale jeśli uznają, że o czymś zapomnieli, to mogą wrócić. Nie sądzę jednak, żeby tak się stało. Byli bardzo dokładni.
Podziękowała mu raz jeszcze i ruszyła na górę. Zatrzymała się w przedpokoju. Ranger zaczął szczekać i pobiegł w głąb mieszkania.
Poszła za nim, czując, jak ściska jej się w gardle. W mieszkaniu panował bałagan: pootwierane szuflady i szafy, powyjmowane, rzucone na kupę rzeczy, buty walające się na podłodze, gołe półki.
Przeszła do kuchni. Tutaj też nie było porządku. Sztućce leżały na szafkach, naczynia stały na podłodze… Sprawdzili nawet spiżarkę i lodówkę.
Jane wciągnęła głęboko powietrze. Weszła do spiżarki. Postanowiła zebrać i poukładać rzeczy. Kiedy zaczęła, nie mogła już przestać.
W szale porządków przechodziła od jednej szafki do drugiej, z jednego pomieszczenia do następnego… To był jej dom! Jej rzeczy! Jej i Iana! Wraz z tym, jak wracały na swoje miejsce, znikały ślady agresorów. W ten sposób ustanawiała ponownie swoją władzę nad tym miejscem.
Na koniec przeszła do gabinetu męża. Policja zostawiła na podłodze stłuczony kubek i herbatę. Posprzątała więc najpierw to i wytarła podłogę chusteczkami z biurka. Następnie jej wzrok padł na torebkę, którą musiała zostawić pod biurkiem zaraz po powrocie z kliniki. Albo policja ją przeoczyła, albo nie miała prawa do niej zaglądać.