Выбрать главу

Roześmiała się, a Jane zobaczyła kobietę, którą mąż jej kiedyś opisywał. Taką, którą bawi robienie komuś krzywdy.

– Żałuję, że dowiedziałaś się tego ode mnie. Ale ze mną też ożenił się dla pieniędzy. Tyle że ty straciłaś więcej…

Jane wyrwała jej się i wypadła na zewnątrz. Biegła w słońcu, wycierając łzy z policzków.

– Znam go dobrze i nie sądzę, żeby zabił te kobiety – zawołała za nią Mona. – To też powiedziałam policji.

Jane udało się jakoś dojechać do domu, chociaż była tak zdenerwowana, że czasami nie widziała, co ma przed sobą. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie plecami i wybuchnęła głośnym płaczem.

Po chwili z pracowni wychynął Ted i zaraz znalazł się przy niej.

– Mój Boże, Jane! Co się stało? Źle się czujesz?

– Fa… fatalnie – zdołała odpowiedzieć.

Chciała przejść obok, ale Ted ją zatrzymał i przyciągnął do piersi. Przez moment starała się nie poddawać żalowi, ale potem przytuliła się do Teda, zanosząc się szlochem.

Pozwolił jej się wypłakać. Gładził ją po włosach i szeptał jakieś słowa pociechy.

– Miałeś rację – jęknęła, kiedy w końcu przestała płakać i wytarła nos. – Nie… nie powinnam była tam iść. Żona Iana mó… mówiła o nim straszne rzeczy.

– Przykro mi, Jane. – Uścisnął jej dłoń. – Wcale nie zależało mi na tym, żeby mieć rację.

– Powiedziała, że ożenił się ze mną dla pieniędzy. I że na pewno mnie zdradzał. Że w ogóle lu… lubi kobiety.

Zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Kiedy spojrzała mu w oczy, poraziła ją intensywność jego spojrzenia.

– Jeśli cię oszukiwał, to ma, na co zasłużył!

– Ależ Ted…

– To straszne, że tak cierpisz. Nie chciałem, żeby tak się stało…

– No jasne, przecież to nie twoja wina.

– Muszę już iść. Mam spotkanie. – Puścił jej dłoń i wycofał się. Był wyraźnie zmartwiony.

– Ted? – zawołała, kiedy znalazł się przy drzwiach. – Czy chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?

Popatrzył na nią z niekłamanym bólem.

– Wszystko we wszechświecie ma swój cel. I wszystko ma swoją przyczynę. Pamiętaj o tym, Jane.

I już go nie było.

Długo jeszcze patrzyła na drzwi, zastanawiając się nad sensem tych słów. Jednak najdziwniejsza wydała jej się pełna cierpienia mina Teda.

Znowu zaczęła się zastanawiać nad tym, co też miał jej jeszcze do powiedzenia.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Piątek, 31 października 2003 r. 20. 10

Stacy weszła do Galerii Sztuki Współczesnej muzeum w Dallas. Była spóźniona.

Postanowiła wcześniej zakończyć przeglądanie gazet z 1987 roku. Nie znalazła tego, czego szukała, ale nie można też było powiedzieć, że cała praca poszła na marne.

Większość artykułów podkreślała znamienny fakt: Jane była przekonana, że kierujący motorówką najechał na nią specjalnie. Natomiast jedyna informacja na temat krzyków pochodziła nie od Jane, ale od Stacy. Któryś z dziennikarzy cytował jej słowa: „Ona krzyczała, bez przerwy krzyczała”.

To wszystko. Stacy nie wiedziała, co o tym sądzić. Czułaby się pewniej, gdyby autor anonimu przeczytał te słowa w gazecie, a następnie zacytował je w liście do siostry. Zyskałaby wówczas niemal pewność, że to nie on spowodował przed laty ten wypadek.

Koktajl na otwarcie wystawy zaczął się już na dobre. Stacy zauważyła, że nazwisko siostry przyciągnęło spory tłum, w którym dostrzegła zarówno miejscowych bogaczy, jak i artystów. Obok wyrafinowanych kreacji od znanych projektantów widać było stroje skrajnie ubogie, za to zaprojektowane z nutą szaleństwa. Niektórzy przyszli przebrani ze względu na Halloween, ale być może tylko jej się tak wydawało, a w rzeczywistości były to ich zwykłe ubrania.

Stacy czuła się nieco dziwnie w swojej małej czarnej, którą kupiła po prostu w Foley. Zupełnie nie pasowała do żadnej z grup.

Szybko znalazła Jane, chociaż w galerii było bardzo dużo osób. Stała niedaleko okna i dyskutowała o czymś z dystyngowanym starszym panem. Kobieta, która trzymała jego ramię i przysłuchiwała się rozmowie ze znudzoną miną, mogłaby być jego wnuczką, ale z pewnością nią nie była.

Siostra miała na sobie krwawoczerwoną kreację i klapkę na jednym oku. Szkarłatny pirat, pomyślała z uznaniem Stacy. Pewnie specjalnie wybrała ten kolor, żeby dać odpór plotkom na temat swojej depresji. I pokazać, że nie zamierza się chować.

Jane nigdy się nie poddawała. Stacy miała okazję zauważyć to już wcześniej.

Jane obróciła się do niej, jakby wyczuwając wzrok siostry. Dotknęła lekko ramienia mężczyzny i przeprosiła go, a następnie skierowała się do Stacy.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała już z daleka, a potem ucałowała Stacy w oba policzki.

– Niezależnie od tego, co myślisz, nie darowałabym sobie, gdybym tu nie przyszła. Chciałam ci serdecznie pogratulować.

– Hej, Stacy! – Tuż obok pojawił się Dave. -Pięknie dziś wyglądasz. – Ucałował ją na powitanie, po czym lekko się zachwiał. – Szampana?

– Może wezmę twojego? – Wyciągnęła rękę. Dave zaśmiał się, odskoczył i omal się nie przewrócił.

Nie uronił jednak ani kropli z cennej zawartości kieliszka.

– O nie, nic z tego – zaprotestował ze śmiechem.

– Ale nie przejmuj się, nie prowadzę. – Spojrzał na Jane.

– Może tobie przynieść kieliszek?

– Nie, nie piję. Przecież muszę myśleć o dziecku. Dave ruszył więc, żeby znaleźć szampana dla Stacy, a siostry spojrzały na siebie.

– Jesteś już po służbie? – spytała Jane.

– Mhm. Pistolet jakoś nie pasował do sukienki.

– Czyja wiem? – Jane uśmiechnęła się lekko. -Twój pistolet, moja klapka na oko… Byłaby z nas niezła para.

– To prawda. -Stacy zniżyła głos. -Jak się trzymasz?

– Jako tako. – Przeniosła wzrok na salę. – Tylko bardzo tęsknię za Ianem.

– Na pewno będzie tu na twojej następnej wystawie.

– Stacy pogładziła ją delikatnie po ramieniu.

Jane zamrugała, żeby powstrzymać łzy.

– Dzięki.

Podeszła do nich jakaś energiczna, koścista kobieta, która poinformowała Stacy, że jest kustoszem muzeum, uścisnęła jej dłoń, a następnie odciągnęła gdzieś Jane.

– Zdaje się, że porwano naszą gwiazdę – zauważył Dave, który pojawił się obok z kieliszkiem i szklaneczką. Szampana dał Stacy, a sam pił już wodę mineralną.

– Brakuje okazji, żeby z nią normalnie pogadać.

– Miała dużo odwagi, że się na to zdecydowała, prawda? – Powiodła dookoła wzrokiem.

– Więcej niż dużo.

Stacy wypiła trochę szampana, a potem zmarszczyła brwi na widok Teda Jackmana, który stał na wpół schowany za wielką palmą. Wyglądał, jakby się czaił.

– Co myślisz o asystencie Jane?

– O Tedzie? – Wzruszył ramionami. – Sam nie wiem. Wydaje się nieszkodliwy. Może nie do końca normalny, ale popatrz dookoła. Ci artyści po prostu tacy są. A dlaczego pytasz?

– Staram się zachować ostrożność. Dave spojrzał w stronę palmy.

– Jane mu ufa.

– Może za bardzo…

– Co chcesz…?

– Chodźmy obejrzeć wystawę – przerwała mu.

Zaczęli przechodzić przez rzedniejący tłum, zatrzymując się przy pracach noszących żeńskie imiona: „Anne”, „Gretchen”, „Julie”. Wszystkie rzeźby były naprawdę piękne: jednocześnie lekkie i trwałe, pełne erotyzmu, ale bez żadnych, choćby najlżejszych, pornograficznych podtekstów. Ale i tak na Stacy największe wrażenie zrobiły filmy wideo. Niektóre ją złościły, inne wywoływały żal, parę wydało jej się naprawdę zabawnych. Doskonale rozumiała te modelki – przecież sama była kobietą. Ją też osądzano na podstawie wyglądu. I ona też chciałaby się inaczej prezentować.