Wiedziała, skąd u Jane wzięła się potrzeba udokumentowania tego wszystkiego. Z bolesnej świadomości…
Stacy przechodziła od eksponatu do eksponatu, ale jednocześnie starała się nie tracić z oczu siostry. Chciała wiedzieć, z kim rozmawia i kto ją ewentualnie obserwuje. Śledziła też ruchy Teda, który zawsze pozostawał gdzieś w półcieniu.
Powiedziała Jane, że nie jest na służbie, ale nie było to do końca zgodne z prawdą. Przyszła tu, by chronić i wspierać siostrę. Dlatego musiała zachować czujność.
„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.
Była pewna, że człowiek, który wysłał siostrze ten list, musiał przyjść na otwarcie wystawy. Na pewno nie przegapiłby takiej okazji. Jeśli to psychol, będzie się starał do niej zbliżyć, dotknąć jej, podsłuchać jakiś fragment rozmowy.
Czy to jednak możliwe, żeby to był mężczyzna z motorówki? Ten sam, o którym opowiadał Doobie? A może tylko jakiś neurotyk z Dallas, który przypomniał sobie historię Jane, przeczytawszy najnowsze artykuły na jej temat?
– Popatrz na tę – mruknął Dave, kiedy przeszli za kolejne przepierzenie. – Jedna z moich ulubionych.
Stacy zamarła z wzrokiem przykutym do ekranu. Kobieta na filmie mówiła o swoich piersiach. Potem urwała, zachichotała i wróciła do tematu, odgarniając z twarzy kosmyk ciemnych włosów.
Stacy poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach.
Denatka z kontenera na śmieci miała już imię.
– Podoba ci się „Lisette”?
Aż podskoczyła, wylewając szampana na podłogę i swoją sukienkę. Nie zwróciła na to uwagi, tylko popatrzyła wielkimi oczami na siostrę, która zatrzymała się obok.
– Słucham?
– „Lisette” – powtórzyła Jane. – Mam wrażenie, że cię zainteresowała.
Stacy nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Kiedy ostatnio ją widziałaś? – spytała w końcu. Znowu spojrzała na ekran, ale zamiast rozchichotanej dziewczyny zobaczyła pozbawioną życia, poczerniałą twarz. Poczuła odór śmietnika. Starała się liczyć w głowie. Kiedy ją znaleźli, Lisette nie żyła już od trzech dni.
To znaczy, że zabito ją przed aresztowaniem Iana.
Znaleziono przy niej komórkę Elle Vanmeer.
Jane przestała się uśmiechać.
– Co się stało? *
– Nie, nic – skłamała, a potem chrząknęła. – Widziałam tu dzisiaj kilka twoich modelek. Czy Lisette też tu była?
Jane zastanawiała się przez chwilę, a potem potrząsnęła głową.
– Nie, inaczej bym zauważyła. – Ściągnęła brwi. – Dlaczego pytasz?
– Ma tu jakąś rodzinę? Może chłopaka?
Jane spojrzała na Dave’a, a potem znowu na Stacy.
– Coś przede mną ukrywasz…
– Po prostu mam wrażenie, że skądś ją znam. Jak… ma na nazwisko? – Musiała włożyć wysiłek w to, by nie użyć czasu przeszłego.
– Gregory. Ale wątpię, żebyś ją znała. Mieszkała w Mexia, małym miasteczku na południe od Dallas. Przeniosła się tu niedawno. Jest modelką.
– Nic dziwnego. Była piękną dziewczyną.
Stacy ugryzła się w język. Tym razem się nie udało.
– Była? – zdziwiła się Jane.
– To znaczy jest – poprawiła się. – Czy miała jakąś operację plastyczną?
– Tak, jak większość moich modelek. Posłuchaj kaset. Nawet te, które nie miały, chciałyby coś sobie poprawić.
Stacy skinęła głową i spojrzała na Lisette. Nie mogła powiedzieć Jane prawdy. Nie teraz. Nie w tym miejscu.
Poza tym musi się upewnić, czy to rzeczywiście Lisette Gregory została zabita.
– Była pacjentką Iana.
Stacy poczuła gwałtowne pulsowanie w skroniach. Obróciła się do siostry, a przed oczami zaczęły jej latać czerwone płaty.
– Co takiego?
– To nic wielkiego. – Jane wzruszyła ramionami. – Kilka moich modelek zwróciło się do niego po pomoc.
– Ile?
– Jane!
W końcu dopadła je rozpromieniona pani kustosz. Stacy zauważyła, że z całego tłumu pozostało zaledwie parę osób, głównie przyjaciele i obsługa muzeum. Zerknęła na zegarek i zdziwiła się, że już tak późno.
– Ta wystawa to prawdziwy sukces – entuzjazmowała się pani kustosz. – Rozmawiałam z krytykami, którzy tu byli, i wszyscy bardzo wysoko oceniali twoje prace. Jeden powiedział nawet, że wprowadziłaś nową jakość do realizmu. Inny uznał cię za mistrzynię subtelnej nagości. – Ucałowała ją w oba policzki. – Tak bardzo się cieszę! Już oficjalnie jesteś wschodzącą gwiazdą.
Stacy zauważyła kątem oka zmierzającego w ich stronę Teda. Wcześniej stał przy wyjściu, zapewne dziękując wychodzącym gościom. Niósł wielki bukiet kwiatów zapakowany w szeleszczący celofan. To były białe róże o długich łodygach.
Od Iana, pomyślała Stacy. Zawsze kupował Jane takie róże, bo wiedział, że je uwielbia. Miała je nawet na własnym ślubie.
Po chwili Jane też zauważyła swojego asystenta i obróciła się do niego z uśmiechem, zapewne zapomniawszy o rozmowie sprzed paru minut.
– Właśnie je przywieziono. – Ted podał jej bukiet. Stacy zauważyła jej rozanieloną minę. Jane domyśliła się, że to od Iana. Sam nie mógł wysłać kwiatów, ale poprosił o tę przysługę swojego prawnika. Jane wzięła róże i zanurzyła w nich twarz.
– Cudowne – powiedziała. -Czy jest przy nich bilet?
– Tak. – Ted wskazał przypiętą do folii kopertę.
Jane odpięła ją i otworzyła. Nagle krzyknęła. Róże wypadły jej z rąk, a sama pobladła niczym te kwiaty. Bez słowa podała ozdobny bilecik siostrze.
Stacy zaczęła czytać z dręczącym poczuciem, że już kiedyś uczestniczyła w podobnej scenie.
Znowu usłyszę twój krzyk.
Jestem bliżej, niż myślisz.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Piątek, 31 października 2003 r. 23. 20
Stacy odwiozła siostrę do domu. Podczas drogi Jane prawie nic nie mówiła, ale Stacy wyczuwała jej strach i zmęczenie. Bardzo pragnęła ją pocieszyć.
Sama też była wykończona. Od razu wypytała Teda o chłopaka, który przywiózł kwiaty. Asystent powiedział, że miał czternaście, piętnaście lat i był ubrany w za duży T-shirt i spodnie z krokiem na poziomie kolan, a na głowie miał bejsbolówkę – jak większość nastolatków w Dallas. Do tego jasna karnacja, niebieskie lub szare oczy, dosyć chudy i wysoki. Tysiące takich chłopaków biega po mieście…
Później zapytała o tego chłopca jeszcze parę innych osób, które go widziały, i wszystkie potwierdziły opis Teda.
Coś jej jednak nie pasowało. Jakby ktoś wszystko starannie wyreżyserował. Nie mógł to być jakiś anonimowy psychol działający z oddali, tylko osoba dobrze wprowadzona w szczegóły. Przecież kwiaty dostarczono bardzo późno, kiedy w galerii mogło już nikogo nie być, a jednak pojawiły się w najlepiej dobranym momencie jako ostatni, makabryczny akord wernisażu. Wybrano też moment, kiedy Ted był przy drzwiach i mógł przyjąć bukiet, dzięki czemu posIaniec szybko zniknął, nie zapadając szczególnie w pamięć zgromadzonym. No i najważniejsze: skąd prześladowca Jane wiedział o białych różach?
Osoba, która je wysłała, dobrze wiedziała, że Jane przyjmie je z radością. I że od razu sięgnie po bilecik.
Chodziło o to, żeby ją jak najbardziej przestraszyć.
„Znowu usłyszę twój krzyk.