– To prawda, że znaleźliśmy ją po aresztowaniu Iana. Ale badania wskazują, że zamordowano ją tego samego dnia co Marshę Tanner.
To był kolejny cios. A więc zabito ją w tym samym czasie co Marshę. To jeszcze bardziej obciążało Iana.
– Ale dlaczego uważasz, że miał z tym wszystkim coś wspólnego?
– Nie mogę ci tego powiedzieć.
– To mój mąż, a Lisette była moją przyjaciółką! Powinnam wiedzieć!
– Nie prowadzę tego śledztwa. Odebrano mi je, ponieważ jestem szwagierką Iana.
– Tak, ale masz dostęp do wszystkich danych, prawda? Powiedz mi, o co tu chodzi.
Stacy gwałtownym ruchem wsadziła ręce do kieszeni dżinsów.
– Lisette była pacjentką Iana i zginęła w podobny sposób jak Marsha Tanner i Elle Vanmeer.
– To żaden dowód. Nawet ja to wiem, chociaż nie pracuję w policji. -Wbiła wzrok w siostrę. -Jak zginęła?
– Morderca złamał jej kręgi szyjne. To musiał być ktoś, kogo znała i komu ufała. Brakowało śladów walki. Znaleźliśmy ją w Fair Park, w pojemniku na śmieci.
Lisette w pojemniku na śmieci. Śliczna, krucha Lisette.
Jane czuła niemal fizyczny ból na myśl o tym.
Położyła dłoń na brzuchu. Zrobiło jej się niedobrze. Po omacku odszukała krzesło i usiadła, pochylając się aż do kolan.
Ian nie mógłby tego zrobić. Wiedział, jak niezmierzoną wartość ma cud życia. Potrafił dostrzec w ludziach to, co nieśmiertelne. Nie mógłby ot, tak sobie kogoś zabić, a potem jeszcze wyrzucić do śmieci.
Jane uniosła głowę i powiedziała to siostrze.
Stacy długo milczała. Kiedy w końcu się odezwała, głos drżał jej z napięcia.
– W pojemniku znaleziono telefon Elle Vanmeer, Jane. To łączy te dwa morderstwa.
Kolejne obciążające Iana dowody. Coś, co może przekonać przysięgłych. Do licha, to niemożliwe! Jane sama nie wiedziała, co się wokół niej dzieje.
Pomyślała o Lisette i zaczęła się zastanawiać, co mogło ją łączyć z Elle, poza tym samym chirurgiem plastycznym. Przecież mogły się skądś znać. Prowadzić razem interesy…
Nie, to na nic. Nikt jej nie uwierzy.
Stacy zapewne domyśliła się, co jej chodzi po głowie. Podeszła do siostry i położyła dłoń na jej ramieniu.
– Nie chciałam ci tego mówić, ale wolałam, żebyś usłyszała to ode mnie.
– Chyba powinnam ci podziękować – rzekła z goryczą Jane.
– Przynajmniej pamiętaj, że nie strzela się do posłańca, który przynosi złe wieści. – Również dla Stacy ta rozmowa była bardzo trudna i nieprzyjemna.
– Dzwoniłaś do Maca?
– Mhm, wczoraj w nocy. – Urwała na chwilę. – Musiałam.
Jane zakryła twarz rękami, starając się zapanować nad ogarniającym ją przerażeniem. Co ma teraz zrobić? Jak walczyć z dowodami, które coraz bardziej obciążają Iana?
– Policja będzie cię chciała przesłuchać z powodu Lisette. Wiesz, co cię z nią łączyło i tak dalej. Będą też pytać o jej związki z Ianem.
– Przecież był tylko jej chirurgiem! – niemal krzyknęła. – Łączyło go z nią to, co może łączyć lekarza z pacjentką!
Stacy ścisnęła jej ramię.
– Zostanę z tobą, jeśli chcesz. Nie powinni mieć nic przeciwko temu. Zresztą zobaczymy. Możesz też zadzwonić do adwokata Iana. Chociaż nie jesteś podejrzana, powinien o wszystkim wiedzieć.
– Rano ma jakiś proces – przypomniała sobie Jane. – Poza tym nie mam nic do ukrycia. Na pewno w żaden sposób nie obciążę Iana.
Stacy już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Jane spojrzała na siostrę.
– Myślisz, że to…?
– Mhm, Mac i Liberman.
I rzeczywiście, kiedy zeszła na dół i otworzyła drzwi, w progu ujrzała obu policjantów.
– Dzień dobry, pani Westbrook. Stacy?
– Cześć. – Stacy przywitała się z kolegami, a następnie zwróciła się do Maca: – Czy mogę zostać z siostrą?
Mac spojrzał na Libermana, ale ten tylko wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że to nie jego interes.
– Dobrze – zgodził się Mac – ale pamiętaj, że jesteś tu jako rodzina, a nie…
– Policjantka – dokończyła za niego. – Jasne, przecież znam przepisy.
Zgodnie z tym, co mówiła Stacy, zaczęli od tego, w jakich okolicznościach Jane poznała Lisette, a następnie przeszli do życia prywatnego modelki.
– Czy miała jakiegoś chłopaka, narzeczonego? – spytał Mac.
– Nie, a w każdym razie nie wtedy, kiedy robiłam z nią wywiad.
– Umawiała się z mężczyznami?
– Niezbyt często.
– Dziwne, przecież była bardzo atrakcyjna.
– Ale nieśmiała. Poza tym uważała, że nie jest zbyt ładna.
– Ona? Taka ślicznotka? – zdziwił się.
– To nie tak łatwo zrozumieć. Osobowość kobiet w dużym stopniu zależy od oceny ich wyglądu. Wystarczyło, że w dzieciństwie usłyszała parę niepochlebnych komentarzy, na przykład o zębach albo włosach, i już poczuła się niepewnie. Poza tym jest jeszcze presja mediów, by wyglądać tak, a nie inaczej. Kobiety porównują się z piosenkarkami albo aktorkami, przez co mają spaczony obraz własnej osoby.
– A ten spaczony obraz może doprowadzić do różnych problemów – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Właśnie.
– Na przykład jakich?
Czuła, że Mac wie o nich, ale chce to usłyszeć z jej ust.
– Choćby zaburzeń związanych z jedzeniem, myślę oczywiście o anoreksji i bulimii. Poza tym uzależnienia od seksu…
– Albo od operacji plastycznych, prawda? Jane zesztywniała.
– Tak.
– Czy Lisette Gregory cierpiała na taką przypadłość?
– Tak, chociaż miała terapeutę i powoli zaczynała z tego wychodzić.
– Zna pani nazwisko jej terapeuty?
Jane myślała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową.
– Nigdy o to nie pytałam.
– Czyimi uwagami na temat swego wyglądu Lisette tak bardzo się przejęła?
Jane poruszyła się niespokojnie. Nie wiedziała, czy może odpowiadać na takie pytania.
– Ojca – odrzekła w końcu. – Była grubawym dzieckiem, a jej ojciec nie grzeszył delikatnością.
– To znaczy?
– Może powinien pan zobaczyć wywiad z Lisette. Usłyszałby to pan od niej samej.
Spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich coś niepokojącego. Czyżby myślał, że ona też ma coś wspólnego ze śmiercią Lisette Gregory?
– Na pewno to zrobię – zapewnił. – Czy utrzymywała kontakty z ojcem?
– Jej ojciec nie żyje.
Zapisał to w swoim notesie.
– Ma pani jej adres?
– Tak, oczywiście. W komputerze w pracowni.
– Czy ktoś ma do niego dostęp? Zdziwiona uniosła brwi.
– Do komputera? No tak. To znaczy nie jest zabezpieczony hasłem, jeśli o to panu chodzi. Ale po co komu…?
Nie dokończyła pytania. Odpowiedź wydawała się oczywista: to morderca mógł potrzebować adresu.
– Czy pani Gregory była pacjentką pani męża?
– Tak… – odparła z wahaniem.
– Skąd ta niepewność? Była czy nie? Jane się zaczerwieniła.
– Tak, była.
– Ale nie poznała jej pani przez męża?
– Nie. – Ze wszystkich sił starała się panować nad emocjami.
– Czy to typowe?
– Nie rozumiem.
– Czy inne pani modelki też są pacjentkami pani męża?
Starała się nie pokazywać, jak trudno jej mówić na ten temat.
– Nie. No, kilka.
– Dzwoniła pani do Lisette Gregory w poniedziałek. Po co?
Jane zamrugała ze zdziwienia, czując, jak jej serce zaczyna gwałtownie łomotać.
– Słucham?
– Zostawiła jej pani wiadomość na sekretarce. Prosiła pani o telefon i mówiła, że to pilne. Wyglądało na to, że jest pani czymś zmartwiona.