– Akurat! – prychnął Remigiusz. – Lis z psem! Cha, cha! Nadleciał dzięcioł i wykrzyczał do wszystkich, że robi się strasznie późno. Za chwilę wzejdzie słońce, ludzie już się zbierają i wchodzą do lasu. Marianna kłóciła się z Remigiuszem. Dziewczynka płakała. Przestraszona Perełka błagała Klementynę, żeby pozwoliła jej odejść, ponieważ boi się takiego hałasu. Nadbiegła zirytowana wilczyca i usiłowała coś powiedzieć. Sroka skrzeczała na gałęzi.
– Bambi! – rozpaczała we łzach dziewczynka. – Puchatku! Mamusiu! Puchatku, wróć! Mamusiu!
W lesie zrobił się istny sądny dzień. Remigiusz nie wytrzymał tego pierwszy.
– Dobrze! – warknął wściekle do Marianny. – Niech ci będzie! Wolę już stado psów niż to jedno ludzkie dziecko! Gdzie oni włażą, ci ludzie?
– Cały czas usiłuję wam to powiedzieć! – zawołał z drzewa zirytowany dzięcioł. – Zaczynają od ostatniej poręby, blisko mieszkania wilków!
– Po to przyszłam, żeby wam to powiedzieć! – wrzasnęła wilczyca. – Róbcie coś, lada chwila mi wlezą do domu! I daję wam słowo, że kogoś z nich ugryzę!
Dziewczynka siedziała na mchu, oparta o Klementynę, i płakała coraz głośniej. Marianna odwróciła się do ogłuszonego nieco Pafnucego.
– Do leśniczego! – wrzasnęła okropnie. – Leć czym prędzej! Do Pucka pójdzie Remigiusz, jazda, bo ja tu szału dostanę!
Pafnucy i Remigiusz nie czekali już ani chwili i ruszyli w dwie różne strony z największą szybkością.
Remigiusz zwolnił dopiero na skraju lasu. Potem zatrzymał się i ostrożnie wychylił zza krzaka. Od razu ujrzał wielkiego, białego, kudłatego psa, który niecierpliwie biegał wzdłuż drogi i spoglądał w stronę lasu.
Pafnucy na widok Pucka ukazałby się natychmiast, a możliwe nawet, że wołałby go z daleka, Remigiusz jednak nie miał ochoty ryzykować. W przyjaźni z psami nie pozostawał nigdy, zazwyczaj bowiem pilnowały najlepszego pożywienia i nie pozwalały go kraść. A dla Remigiusza było to ulubione zajęcie i ulubione potrawy. Usiadł za krzakiem i przekrzywił głowę, zastanawiając się, jak najlepiej i najbezpieczniej nawiązać porozumienie z psem.
Pucek biegał wzdłuż drogi, bardzo blisko lasu. Wiatr powiał od strony Remigiusza i przyniósł odrobinę lisiej woni. Pucek zatrzymał się nagle jak wryty.
Remigiusz doskonale wiedział, dlaczego biały pies stanął i węszy w jego kierunku. Uznał, że już dłużej czekać i myśleć nie można.
– Hej, ty! – zawołał, nie wychylając się zza krzaka. – Przychodzę w imieniu Pafnucego! Zanim coś zrobisz, lepiej najpierw posłuchaj!
Pucek uczynił krok ku niemu, ale zatrzymał się.
– Ty jesteś lisem? – powiedział podejrzliwie.
– Jestem, no to co? – odparł drwiąco Remigiusz. – Nie było nikogo innego pod ręką, a Pafnucy musiał lecieć do leśniczego. Zawiesiłem na kołku wojnę z psami. Mógłbyś zrobić to samo.
Pucek wiedział, że w lesie rozgrywają się wydarzenia poważne. Przemógł się i postanowił zachować spokój.
– Dobra, nie będę się czepiał! – zawołał. – Co się tam dzieje? Słońce wschodzi, robi się późno!
– Dzieje się coś takiego, że wytrzymać nie można – odparł Remigiusz. – Dziecko wrzeszczy, wszyscy się kłócą, wilki dostają histerii, a ludzie włażą do lasu. Mam cię do nich zaprowadzić.
– W porządku – zgodził się Pucek z lekkim zakłopotaniem. – Głupio mi trochę, ale pójdę za tobą. To jest przeciwne naturze, tak zwyczajnie iść za lisem, bez żadnego polowania. Zrobię to ze względu na Pafnucego.
– Możesz mnie gonić – zaproponował Remigiusz. – Będę uciekał i możesz sobie wyobrażać, że uciekam naprawdę. Łatwiej ci pójdzie.
Pucek uznał, że to bardzo dobry pomysł. Wiedział jednak, że w lesie biega nieco wolniej od Remigiusza, który był znacznie mniejszy i swobodniej mógł się przedostawać przez różne przeszkody. Nie miał ochoty zgubić przewodnika.
– Dobrze, tylko nie popadaj w przesadę – zgodził się. – Pilnuj, żebym nadążył za tobą aż do tych ludzi.
– I wzajemnie! – zawołał Remigiusz. – Nie zapomnij się, w razie czego!
Machnął rudym ogonem i skoczył w las. Pucek odbił się potężnie i skoczył za nim.
Remigiusz mknął tak, jakby rzeczywiście goniły go myśliwskie psy, nie był bowiem pewien, czy Pucek nie wpadnie w zbyt wielki zapał i nie zapomni, z jakiej przyczyny pędzi za lisem. Pucek wytężał wszystkie siły, ponieważ obawiał się, że Remigiusz mu ucieknie. W ten sposób całą drogę przez wielki i gęsty las przebyli w tak rekordowym tempie, że czegoś podobnego nikt nie dokonał ani przedtem, ani potem.
Zwolnili dopiero, kiedy znaleźli się po dwóch różnych stronach wielkiej kępy brzóz, które wyrastały z jednego pnia i trzeba je było okrążać.
– Ty, koniec gonitwy! – zawołał niespokojnie Remigiusz, błyskawicznie zmieniając kierunek. – Jesteśmy blisko! Opamiętaj się trochę!
Pucek nie mógł zmienić kierunku równie szybko, bo żaden pies nie potrafi skręcać tak jak lis. Zahamował, ślizgając się na wszystkich czterech łapach i obiegł brzozy.
– Dobra, pamiętam, o co chodzi! – odkrzyknął niecierpliwie. – Jeszcze nie czuję ludzi! Gdzie oni są?
Remigiusz na wszelki wypadek przebiegł na drugą stronę kępy.
– Za chwilę będą! Jeszcze ci muszę pokazać drogę do leśniczówki! – krzyknął.
– Zaraz się opanuję! – obiecał Pucek.
Cały czas rozmawiali, obiegając dookoła wielką kępę brzóz. Obaj byli zdyszani i ziajali do siebie. Z drzewa przyglądał im się dzięcioł.
– Może byście tak już przestali, co? – zaproponował karcąco. – Cześć, Pucek! My się znamy.
Dopiero głos dzięcioła spowodował, że Pucek opamiętał się ostatecznie. Przestał gonić Remigiusza w kółko, usiadł i wywiesił język.
– Cześć, jak się masz! – zawołał. – Nawet nie zdążyłem zapytać, dlaczego to on przyszedł, a nie Pafnucy. Obecność lisa zawsze powoduje jakieś komplikacje.
– Ale przynajmniej przylecieliśmy w niezłym tempie – stwierdził ironicznie Remigiusz, siedzący z drugiej strony. – Mówiłem ci, że wszystko się przedłużyło, bo ta mała czepiała się Pafnucego.
– Wcale mi nie mówiłeś! – oburzył się Pucek.
– Nie? – zdziwił się Remigiusz. – No, może i rzeczywiście nie zdążyłem. W każdym razie zrobiło się późno i Pafnucy musiał iść do leśniczówki.
– Zwracam wam uwagę, że teraz jest jeszcze później – rzekł sucho dzięcioł. – Ludzie weszli duży kawał i są blisko wilków. Pilnuję tu cały czas i zawiadamiam was, że nadeszła ostatnia chwila.
– W takim razie ruszamy! – zadecydował Pucek i zerwał się na nogi.
Wchodzący do lasu całym wielkim szeregiem, ludzie ujrzeli nagle przed sobą dużego, białego psa. Pies zaszczekał głośno, przebiegł przed nimi i uczynił coś, co było bardzo podobne do zaganiania krów. Szczeknął na ostatniego człowieka na jednym końcu szeregu, przebiegł na drugi koniec i znów zaszczekał na ostatniego człowieka. Obszczekiwał tych ostatnich ludzi, biegając między nimi, tak wytrwale i stanowczo, że w końcu każdy zrozumiał jego żądanie, żeby zebrać się w jednym miejscu.
Równocześnie zaczęły szczekać i denerwować się psy, prowadzone na smyczach. Pucek załatwił z nimi sprawę między jednym szczeknięciem a drugim.
– Spokój, chłopcy! – zawołał. – Ja wiem, gdzie jest to dziecko, którego szukacie! Wszyscy za mną, doprowadzę was! I droga będzie łatwiejsza!
Zaangażowane przez ludzi psy policyjne prawie wszystkie znały Pucka osobiście i wiedziały, że można mu wierzyć. Zaczęły ciągnąć ludzi na smyczach, wiodąc ich do miejsca, które wskazywał Pucek.
Tymczasem Pafnucy dotarł do leśniczówki.