Выбрать главу

Leśniczy wstawał bardzo wcześnie. Był już ubrany i jadł śniadanie, kiedy jego własne psy zaczęły szczekać. Wyjrzał przez okno i zobaczył przed swoją furtką Pafnucego.

Bardzo lubił Pafnucego, zostawił zatem śniadanie i wyszedł, trzymając w rękach kilka herbatników. Pafnucy chętnie jadał herbatniki, teraz jednak, ku zdumieniu leśniczego, nawet na nie nie spojrzał. Już z góry postanowił sobie, że zachowa się tak samo jak Pucek, kiedy prowadzi ludzi, bo jest to sposób najlepszy. Zamiast przyjąć poczęstunek, odbiegł kilka kroków od furtki, zatrzymał się i obejrzał na leśniczego.

Leśniczy zdziwił się tak, że zatrzymał się również.

– Przestańcie mu mówić, że przyszedłem, bo on już mnie widzi – powiedział Pafnucy do szczekających psów. – Powiedzcie mu, żeby poszedł za mną!

– Po co? – zdumiał się jeden pies. – Co to za jakaś nowość?

– Ludzkie dziecko siedzi w lesie – wyjaśnił Pafnucy. – Trzeba, żeby do niego poszedł, bo jest małe, głodne i zmęczone.

– Rozumiemy – powiedziały psy. – Dobrze, spróbujemy ci pomóc.

Przestały szczekać i podbiegły do furtki, oglądając się na leśniczego. Pafnucy usiadł i czekał. Leśniczy, nie pojmując, co to znaczy, otworzył furtkę i wyszedł. Oba psy wybiegły również. Pafnucy podniósł się, odmaszerował kilka kroków, znów się zatrzymał i obejrzał na leśniczego. Psy zrobiły dokładnie to samo. Leśniczy zaczął coś rozumieć.

– Dajcie spokój – powiedział z lekkim zakłopotaniem. – I tak bym przecież poszedł do lasu, ale chciałem skończyć śniadanie. O co wam chodzi?

Psy szczeknęły energiczniej, zawróciły kawałek, po czym znów podbiegły do Pafnucego i obejrzały się na swego pana. Leśniczy odgadł, że ma iść za nimi, i westchnął ciężko.

– Dobrze – powiedział. – Już idę. Poczekajcie chwilę, niech wezmę strzelbę.

Psy od razu przetłumaczyły Pafnucemu jego słowa. Leśniczy wszedł do domu i zaraz wyszedł ze strzelbą na ramieniu.

Pafnucy wstał i lekkim truchtem pobiegł w głąb lasu. Psy pobiegły za nim, a za nimi pomaszerował leśniczy, bardzo zaintrygowany zachowaniem niedźwiedzia.

Zwierzęta biegają po lesie znacznie szybciej niż ludzie, droga zatem potrwała dość długo. W końcu jednak dotarli do małej, zapłakanej dziewczynki, która siedziała pod drzewem i na widok leśniczego wydała okrzyk wielkiej radości.

Leśniczy o nic nie musiał pytać, od razu wiedział, że to dziecko zabłąkało się w lesie. Odwrócił się i popatrzył na Pafnucego, który zatrzymał się o kilka metrów dalej.

– Pafnucy, jesteś najmądrzejszym niedźwiedziem na świecie! – powiedział uroczyście. – Dziękuję ci bardzo i obiecuję ci cały wór kruchych ciasteczek z miodem!

Następnie wziął dziewczynkę na ręce i ruszył z nią w kierunku swojej leśniczówki, gdzie miał telefon i samochód. Samochód był specjalny, miał silnik elektryczny, nie hałasował i nie dymił. Dziewczynka zaś od razu zaczęła mu opowiadać, że spotkała w lesie prześliczne zwierzątka, misia Puchatka, Prosiaczka i Bambi.

– No i masz! – powiedziała Marianna do Klementyny. – Znów to samo, Puchatek i Bambi, nadała nam nowe imiona, ciekawe, dlaczego. Pafnucy, stanowczo musisz się tego dowiedzieć!

– Ach, moja droga – odparła uszczęśliwiona Klementyna. – Niech wymyśla imiona, jakie chce, najważniejsze, że została uratowana. Dawno się tak nie zdenerwowałam!

– Pafnucy, on powiedział, że jesteś najmądrzejszy na świecie – przetłumaczyły pośpiesznie psy leśniczego. – Dostaniesz ciastka z miodem. Zdaje się, że to lubisz.

– Kiedy dostanę? – zainteresował się Pafnucy.

– Pewnie jutro – odparły psy. – Musimy lecieć i przypilnować, żeby poszedł najkrótszą drogą. Cześć!

Prowadzący ludzi Pucek dowiedział się od ptaków, że ma za dużo czasu. Nie powinien dojść do leśniczówki wcześniej niż leśniczy z dziewczynką, bo ludzie nie zrozumieją, że należy spokojnie poczekać i mogą znów pchać się do lasu. Musi zatem przedłużyć ich drogę. Naradził się z pozostałymi psami, zmienił kierunek i poszedł przez gąszcza, pnie, krzaki i różne doły. Ludzie sapali i stękali, ocierali sobie pot z czoła, ale posłusznie szli za psami, które udawały, że pilnie węszą, i dążyły ciągle przed siebie.

Wreszcie dzięcioł zawiadomił, że leśniczy już prawie dociera do domu i można ludzi poprowadzić prosto. Pucek zawrócił znów w stronę wygodnej drogi, pobiegł szybciej i wkrótce wszyscy ujrzeli ogrodzenie leśniczówki. Zatrzymali się na chwilę i w tym momencie z lasu wyszedł leśniczy, niosący na rękach małą dziewczynkę w żółtej sukience.

*

– Owszem, spotkanie tego dziecka z jej mamusią widziałam na własne oczy i nikt mi nie musi o tym opowiadać – powiedziała z satysfakcją Marianna, wychodząc z wody. – Ale chciałabym wiedzieć całą resztę.

– Jaką resztę? – zainteresowała się kuna.

– Dlaczego Perełka nazywała się Bambi i dlaczego Pafnucy nazwany został Puchatkiem – odparła Marianna. – Tego nie rozumiem i bardzo mnie to intryguje.

– Ja wiem – powiedział pośpiesznie Pafnucy pomiędzy jedną rybą a drugą.

Siedział nad jeziorkiem i nareszcie mógł spokojnie zjeść obiad, który wypadł w porze podwieczorku. Po całym wczorajszym dniu i dzisiejszym poranku głodny był okropnie. Przez ludzkie dziecko nie tylko nie zdążył zjeść śniadania, ale także odbywał dalekie marsze i biegi. Na końcu zdążył jeszcze porozumieć się z Puckiem i teraz wiedział już wszystko.

– Jeżeli wiesz, powiedz natychmiast! – zażądał borsuk. – Ja też jestem ciekaw.

Marianna wiedziała, co będzie, jeśli Pafnucy zacznie opowiadać natychmiast, ale zawahała się, bo również była ciekawa. Nie zdążyła ostrzec borsuka.

– Kukek gy kogegał – rzekł Pafnucy. – Ko cha ochoky…

– Proszę? – zdumiał się borsuk, a kuna na gałęzi prychnęła.

Pafnucy przełknął pośpiesznie.

– Pucek mi powiedział – wyjaśnił. – To są osoby, które to dziecko zna z książek.

– Z czego? – spytała Marianna.

– Z książek – powtórzył Pafnucy.

– Co to są książki? – spytał borsuk.

– Nie wiem – odparł Pafnucy. – To jest coś, na co się patrzy oczami. Takie znaki to ma i te znaki można czytać.

– To chyba nic niezwykłego? – zauważyła Klementyna. – Wszystko pozostawia po sobie znaki, które można czytać. Dziki, wilki, zające i my. To się nazywa ślady. Czy to to samo?

– Nie – powiedział Pafnucy. – Ko kchaky kchawie ne kchaka chokyk…

– Na litość boską, nie zadawajcie mu żadnych pytań! – zdenerwowała się Marianna. – Zaczekajcie, aż on zje! Przecież to jest nie do zniesienia, ten bełkot!

– Myślałem, że może robić przerwy – rzekł borsuk. – Mógłby właściwie jeść te ryby po jednej i opowiadać pomiędzy nimi.

– Mógłby, ale sam widzisz, że nie jest do tego zdolny! – krzyknęła Marianna.

Pafnucy, po zjedzeniu połowy przygotowanych ryb, poczuł się już odrobinę mniej głodny. Spróbował spełnić życzenie borsuka.

– Książki to takie małe – wyjaśnił. – Ludzie mają to w domu, nie trzeba nigdzie chodzić, mogą tylko na to patrzeć i czytać. To tak, jakby ktoś opowiadał. I w tych książkach cha ochoky…

– Zrób mi uprzejmość i powtórz te ostatnie słowa jeszcze raz – poprosił cierpko borsuk.

Pafnucy przełknął.

– Są osoby – powtórzył.

Przez chwilę wszyscy milczeli i przyglądali mu się.

– I co te osoby? – nie wytrzymała kuna.

Pafnucy już chciał odpowiedzieć od razu, ale pohamował się. Przełknął rybę i zatrzymał się przed następną.

– I to dziecko zna te osoby z książek – powiedział. – Pucek słyszał, jak opowiadało swojej mamusi, że spotkało wszystkich. W jednej książce jest niedźwiedź, który wygląda tak samo jak ja i nazywa się Puchatek, i jest dziecko dzika, które nażywa się Prosiaczek, a w drugiej książce jest dziecko sarenki, które nazywa się Bambi…