Выбрать главу

– Bo było duże, ale małe – wyjaśnił Kikuś stanowczo i poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, ponieważ Klemens wciąż patrzył na niego z naganą. – No dobrze, mogę ci pokazać mniej więcej, gdzie to było. No dobrze, mogę tam wrócić, przyjrzeć się i zobaczyć, co to jest.

Klemens przestał na niego patrzeć, kiwnął leciutko głową i zaczął obskubywać kępkę tymianku. Kikuś zrozumiał, że jego decyzja była słuszna, rzeczywiście powinien tam pójść i rozpoznać, co to jest. Poczuł się znacznie lepiej, nie wdawał się już w żadne wyjaśnienia, tylko spokojnym krokiem ruszył w las.

Pafnucy, oczywiście, ruszył za nim.

Po pewnym czasie spotkali wiewiórkę. Siedziała na gałęzi w towarzystwie czterech swoich kuzynek i opowiadała im o tym czymś dziwnym, co widziała, jak weszło do lasu. Pafnucy i Kikuś zatrzymali się, żeby też posłuchać.

– Wielkie takie, dwa razy większe niż Pafnucy – opowiadała wiewiórka z przejęciem. – Wyciągnęło do góry rękę… a może nogę… a może szyję… a może miało drąg… Pewnie drąg. Wyciągnęło ten drąg do góry i urwało sobie zeszłoroczny strąk akacji i schowało.

– Gdzie schowało? – spytała cioteczna siostra wiewiórki.

– Do kieszeni pod brodą – odparła stanowczo wiewiórka. – Wszystko tam chowało. Nie patrzyłam dłużej, uciekłam, bo miałam obawy, że dosięgnie i mnie i też mnie schowa do kieszeni pod brodą. Nie wiem, co to było.

– Na drąg nie zwróciłem uwagi – powiedział Kikuś do Pafnucego. – Bardzo przepraszam. Może mi trochę gałęzie zasłaniały.

– Nic nie szkodzi – pocieszył go Pafnucy. – Obejrzymy wszystko, jak tam dojdziemy.

– O, Pafnucy, dzień dobry – powiedziała jeszcze jedna wiewiórka, która właśnie nadbiegła bardzo zdyszana. – Nie musicie iść tak strasznie daleko, bo to idzie w głąb lasu. W naszą stronę. Już przeszło od rana wielki kawał drogi, chociaż wcale się nie śpieszy. Hałasuje krzakami i trzeszczy.

– Czy coś mówi? – spytała z zaciekawieniem inna wiewiórka.

– Mamrocze – odparła wiewiórka, która właśnie przybyła. – Tak mi się przynajmniej wydawało, że coś mamrocze pod nosem.

– Widziałaś, gdzie ma nos? – spytała pierwsza wiewiórka.

– Przypuszczam, że z przodu – odparła niepewnie ostatnia. – Wiesz, nie przyglądałam się zbyt porządnie…

Pafnucy zrozumiał, że więcej się nie dowie, dopóki sam tego czegoś nie zobaczy. Westchnął z rezygnacją i ruszył dalej.

Był już wieczór i słońce zaczynało zachodzić, kiedy obaj z Kikusiem poczuli nieznaną woń. Był to zapach trochę obcy, trochę swojski, z pewnością zwierzęcy, ale zupełnie nowy. Niczego podobnego w tym lesie nigdy dotychczas nie czuli.

Pafnucy pomaszerował prosto tam, skąd płynęła tajemnicza woń. Kikuś, który do tej pory biegł pierwszy, teraz mocno zwolnił i zaczai iść za nim. Usłyszeli hałas rozgarnianych i łamanych gałęzi, potem zobaczyli gwałtowne poruszenie krzaków i zarośli, a potem z tych zarośli coś wyszło. Zobaczyło Pafnucego i zatrzymało się. Pafnucy zatrzymał się również.

Od razu wiedział, że to coś jest zwierzęciem. Bez żadnych wątpliwości odgadł także, że jest zwierzęciem łagodnym, sympatycznym i dobrodusznym i nikomu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zrozumiał też, co miał na myśli Kikuś, mówiąc, że jest duże, ale małe.

Duże było rzeczywiście, prawie o połowę większe od Pafnucego. Miało ogromne uszy i wprost niemożliwie długi nos, było pękate i szare. I było dzieckiem.

Wszystkie zwierzęta zawsze doskonale wiedzą, czy ktoś jest dorosły, czy nie, bez względu na to, czy jest duży, czy mały. Nie istniały tu kompletnie żadne wątpliwości. Tajemnicze, obce, nieznane zwierzę nie było zwierzęciem dorosłym, tylko dzieckiem. Nie takim zupełnie malutkim, ale średnim, trochę młodszym od Kikusia, ale z pewnością starszym od jego siostrzyczki Perełki.

Wielkie średnie dziecko nieznanego zwierzęcia stało i ciekawie wpatrywało się w Pafnucego. Pafnucy wiedział, że ono się nie boi, ale uważał, że jest gościem, więc to on, Pafnucy, powinien wykazywać inicjatywę. To znaczy, powinien zacząć rozmowę.

– Dobry wieczór – powiedział uprzejmie. – Kto ty jesteś?

– Dobry wieczór – odparło bardzo grzecznie dziecko zwierzęcia. – Ja jestem słoniątko.

– Proszę? – zdziwił się Pafnucy.

– Jestem słoniątko – powtórzyło dziecko zwierzęcia. – I nazywam się Bingo.

– Rozumiem – powiedział nic nie rozumiejący Pafnucy i usiadł. – Jesteś słoniątko i nazywasz się Bingo. Skąd się tu wziąłeś? Nie mieszkasz przecież w naszym lesie?

– Nie – przyznało słoniątko. – Mieszkam w cyrku. Ale chciałem zobaczyć, jak tu jest.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy i zastanowił się, co właściwie słyszy. – Co to jest cyrk?

– To jest to, w czym ja mieszkam – odparło słoniątko. – Tam jest bardzo dużo ludzi.

– A, to dlatego…! – wyrwało się Kikusiowi.

– Co dlatego? – zaciekawiło się słoniątko.

– Nic, nic, nie chciałem być niegrzeczny – usprawiedliwił się Kikuś. – To dlatego czuje się od ciebie zapach ludzi!

– Tak – powiedziało słoniątko i poczekało chwilę, ale nikt nic nie mówił, więc dodało: – Czy mogę tu jeszcze pochodzić i sobie pooglądać?

– Oczywiście – odparł natychmiast Pafnucy. – Możesz chodzić, gdzie chcesz. Tam dalej jest jeszcze ładniej.

– Czy widzisz po ciemku? – spytał z zainteresowaniem Kikuś.

– Nie – odparło słoniątko. – To znaczy tak. Ale w dzień widzę lepiej, a w nocy śpię. Czy mogę się tu przespać do rana?

– Tak – powiedział Pafnucy. – Proszę bardzo. A rano zapraszamy cię dalej.

Sloniątko z wielkim zaciekawieniem przyglądało się Kikusiowi.

– Dziękuję – powiedziało. – Wiem, że ty jesteś niedźwiedziem, znam niedźwiedzie. Ale kogoś takiego, jak on, nie znam wcale, chociaż jest odrobinkę podobny do konia. Kim on jest?

I machnęło w stronę Kikusia tym swoim strasznie długim nosem.

Obaj, i Kikuś, i Pafnucy, byli tym nosem tak strasznie zainteresowani, że wręcz nie mogli od niego oczu oderwać. Wpatrywali się po prostu zachłannie, chociaż doskonale wiedzieli, że takie wpatrywanie się jest niegrzeczne. Ale absolutnie nie mogli się opanować.

– Ja jestem Kikuś – powiedział z lekkim roztargnieniem Kikuś, wciąż zajęty tym przeraźliwie długim nosem. – Bardzo młody jeleń.

– Znasz konie? – spytał Pafnucy.

– O, tak! – odparło słoniątko. – W cyrku jest bardzo dużo koni. I są także niedźwiedzie.

Pafnucy pomyślał, że ten cyrk to musi być coś szalenie skomplikowanego i bardzo wielkiego. Pomyślał, że trzeba będzie opowiedzieć o tym Mariannie, i od razu poczuł, że opowiadać powinno słoniątko osobiście. Zaprosił je zatem i umówił się, że będą na nie czekać nazajutrz nad jeziorkiem. Słoniątko bardzo chętnie przyjęło zaproszenie, a Kikuś zaofiarował się pokazać mu drogę.

Ledwie zaczęło świtać, Pafnucy pojawił się nad jeziorkiem. Dla wszystkich zwierząt taki wczesny letni ranek stanowił porę, kiedy budziły się, wstawały, jadły śniadanie, a pierwsze, oczywiście, zaczynały popiskiwać i świergotać ptaki.

Marianna akurat ziewała i przeciągała się na trawie. Ujrzała Pafnucego, skoczyła do wody i od razu wypłynęła z rybą.

– Proszę! – powiedziała żywo. – Zjemy śniadanie razem. Jak ja będę jadła, ty będziesz mówił, a jak ty będziesz jadł, ja będę łowiła ryby. Ta pierwsza jest dla ciebie.

Znów wskoczyła do wody, wypłynęła z następną rybą i zaczęła ją zjadać.

– Mów! – rozkazała. – Widziałeś to coś?

– O, tak! – odparł Pafnucy. – I rozmawiałem z tym. To jest słoniątko. Ma na imię Bingo. Mieszka w cyrku. Przyszło do nas, żeby zobaczyć, jak tu jest.