Mariannę zaciekawiło to tak, że aż przestała na chwilę jeść.
– I co? – spytała. – Rzeczywiście jest takie duże?
– Owszem – powiedział Pafnucy. – Większe ode mnie. Ale jest dzieckiem.
Patrzył przy tym na rybę Marianny takim wzrokiem i tak wyraźnie przełykał ślinę, że Marianna poczuła się zawstydzona. Zostawiła resztki swojej ryby, wskoczyła do jeziorka i wyłowiła dwie następne.
– Proszę, to dla ciebie – powiedziała. – I jak to słoniątko wygląda?
– Ma wielkie uszy – powiedział Pafnucy, pośpiesznie wkładając rybę do ust. – I kaky okchokme gugy noch, chak chąch…
Marianna od razu wydała z siebie zirytowany syk. Pafnucy zreflektował się nieco, przełknął i zaczekał chwileczkę z trzecią rybą.
– Tak, już mówię – powiedział. – Bardzo cię przepraszam, ale śpieszyłem się i cały wczorajszy obiad gdzieś się podział, wcale go we mnie nie ma i bardzo zgłodniałem…
Wepchnął rybę do ust i chciał mówić dalej, ale Marianna go powstrzymała.
– Najpierw połknij – powiedziała niecierpliwie. – Poczekam z resztą śniadania, aż powiesz wszystko, bo bardzo mnie interesuje, co to jest chąch. Nie znam takiej rzeczy.
– Wąż – powiedział Pafnucy po przełknięciu ryby. – Ono, to Bingo, słoniątko, ma taki strasznie, okropnie, niemożliwie długi nos i rusza nim na wszystkie strony. Długi jak wąż. Nie wiem dlaczego.
– I mówiłeś, że gdzie mieszka? – spytała Marianna. – W cyrku? Co to jest cyrk?
– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Ale musi to być coś bardzo ogromnie wielkiego, bo są tam konie i niedźwiedzie, i to słoniątko, i mnóstwo ludzi. Za to nie ma saren ani jeleni. I chyba więcej nie wiem.
– Jak to? – oburzyła się Marianna. – Tyle czasu cię nie było i nie dowiedziałeś się niczego więcej? Jeżeli to jest dziecko, to gdzie są jego rodzice? Co ono jada? Co tu robi i skąd się w ogóle wzięło? Czy umie pływać? Jak może wytrzymać z tymi ludźmi? Gdzie było przedtem? Co robi z tym nosem, skoro on jest taki długi, i czy mu to nie przeszkadza jeść? Czy ma ogon?
Zdenerwowana była tym brakiem informacji tak bardzo, że prawie przy każdym pytaniu wskakiwała do wody i wyławiała rybę. Niecierpliwie rzucała te ryby na trawę, a Pafnucy z wielkim zapałem korzystał z tego, że nie przestawała pytać. Odpowiedzi na jej pytania nie znał, więc nawet nie próbował nic mówić.
– Natychmiast musisz tam iść i wyjaśnić sprawę! – wykrzyknęła wreszcie Marianna. – Gdzie ono w ogóle jest, to słoniątko?
– Chkołoche kchoky… – zaczął Pafnucy i urwał, widząc spojrzenie swojej przyjaciółki. – W połowie drogi do końca lasu – powiedział po przełknięciu. – Było dalej, ale idzie w naszą stronę, bo ja je tu zaprosiłem.
– Co? – spytała zaskoczona Marianna.
– Zaprosiłem je, żeby tu przyszło – powtórzył Pafnucy. – Myślałem, że sama będziesz chciała posłuchać tego, co powie.
Marianna spojrzała na niego, zamilkła i zjadła do końca swoją rybę.
– Miałeś wyjątkowo doskonały pomysł – pochwaliła. – Kiedy ono tu przyjdzie?
– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Myślę, że niedługo.
Marianna zaniepokoiła się, czy słoniątko trafi. Pafnucy wyjaśnił, że Kikuś ma mu pokazać drogę. Spod krzaka wylazł borsuk.
– Czy ja dobrze słyszę? – spytał zgryźliwie. – Zdaje się, że będziemy mieli gości?
– Owszem – przyświadczyła Marianna. – Przyjdzie tu coś, co się nazywa słoniątko Bingo. Pafnucy się za mało dowiedział i teraz nie mam pojęcia, czy to słoniątko na przykład jada ryby. Mogłabym przygotować przyjęcie.
– W tej kwestii nie widzę żadnych kłopotów – zauważył borsuk. – Ryb możesz wyłowić dowolną ilość, jeśli tamto stworzenie ich nie jada, na Pafnucego można liczyć z całą pewnością. Nie zmarnują się. Nie dosłyszałem, kiedy tu przyjdzie.
– Nie wiemy – powiedziała Marianna. – Pafnucy mówi, że niedługo.
Z głośnym ćwierkaniem nadleciała zięba.
– Hej, słuchajcie! – zawołała z wielkim przejęciem. – To coś, co przyszło do lasu, idzie w stronę wilków!
– Jak to w stronę wilków? – przerwała gwałtownie Marianna. – Przecież miało przyjść tutaj?
– Może zabłądziło? – ćwierknęła zięba.
– Przecież Kikuś miał mu pokazywać drogę! – oburzyła się Marianna.
– Kikusia tam nie ma – powiedziała zięba. – Poleciał do Klemensa, żeby się pochwalić, że widział to z bliska i wie, co to jest. Czekaj, przestań mi przerywać! Słuchajcie, na własne oczy widziałam, jak to małe wielkie przeszło przez gąszcz jeżyn! Ten wielki, stary gąszcz z samymi kolcami. Żadne zwierzę by tamtędy nie przeszło, no, może Pafnucy, ale też wątpię, a to przeszło tak, jakby w ogóle nic nie zauważyło! Jakby te jeżyny nie miały ani jednej igiełki! Co to ma znaczyć, co to jest za stwór?
– Słoniątko – powiedział Pafnucy. – Powiedziało, że jest słoniątkiem, ale o jeżynach i kolcach nie było mowy.
– Pafnucy, ono się od nas oddala! – wrzasnęła zdenerwowana Marianna. – Ten nieodpowiedzialny sowizdrzał zostawił je i poleciał, i ono już zabłądziło! Zrób coś!
– Chyba musisz tam iść i sam je przyprowadzić – powiedział borsuk. – Muszę przyznać, że też jestem ciekaw i chciałbym to zobaczyć.
– Rzeczywiście – przyznał zakłopotany Pafnucy. – Jeżeli Kikuś je zostawił, trzeba tam pójść…
Liście zaszeleściły i na gałęzi pojawiła się kuna.
– Kikuś już wrócił – oznajmiła. – Byłam tam. Zatrzymali się, rozmawiają teraz z dzikami. Słuchajcie…
– Z dzikami! – wrzasnęła Marianna. – Tu miało przyjść, a nie do dzików!
– Może spotkali je po drodze – zauważył łagodząco Pafnucy.
– Jeżeli będą rozmawiali z każdym, kogo spotkają po drodze, nie dojdą tu przez rok! – zirytowała się Marianna. – W ogóle zboczyli w inną stronę! Pafnucy…!
– Zaraz – powiedziała z gałęzi bardzo przejęta kuna. – Słuchajcie…
– Dobrze, już idę – powiedział Pafnucy. – Zięba pokaże mi, gdzie są.
– Czy ja mogę nareszcie coś powiedzieć? – zdenerwowała się kuna. – Słuchajcie, sprawdziłam tę kieszeń!
– Jaką kieszeń? – spytali wszyscy równocześnie. Kuna była bardzo dumna z siebie.
– Wiewiórki mówiły, że ono ma pod nosem jakąś kieszeń, do której wszystko wkłada – rzekła tajemniczo. – To takie strasznie długie z przodu to podobno jest nos. Koniecznie chciałam zobaczyć, jak wygląda kieszeń pod nosem, wiecie, zaryzykowałam i zajrzałam z ziemi, od dołu. I wyobraźcie sobie, to wcale nie jest kieszeń! To są usta! Ono tamtędy jada!
– Jesteś pewna? – spytał podejrzliwie borsuk.
– Oczywiście! – wykrzyknęła kuna prawie z urazą. – Przyglądałam się długą chwilę, bo sama byłam zdumiona. Tam wkłada liście i gałązki, i trawę, i strąki akacji i zjada to. I połyka. To są usta, a nie żadna kieszeń!
– No, no – powiedział borsuk, nie mając pojęcia, jak się do tej wiadomości ustosunkować.
Marianna poczuła się zaciekawiona wprost szaleńczo.
– Chora będę, jeśli tego stworzenia nie zobaczę – oznajmiła stanowczo. – Pafnucy, przyprowadź je tu! Idź do niego i nie zostawiaj go ani na chwilę, bo znów gdzieś skręci!
– Skoczę i popatrzę, gdzie teraz są – zaofiarowała się zięba.
– Potem przylecę i zaprowadzę Pafnucego. Zaczekajcie chwilę! Furknęła i już jej nie było. Krzaki znów zaszeleściły i wyłonił się z nich lis Remigiusz.
– Cześć, jak się macie – powiedział. – Znacie ostatnią nowinę?
– Jaką ostatnią nowinę? – spytała Marianna. – O słoniątku?
– A, to już wiecie? – powiedział Remigiusz. – Specjalnie przyszedłem w tej sprawie. Ale heca! Słoniątko uciekło z cyrku i przyszło do lasu. Wiem o tym bezpośrednio od zwierząt. Nie było go tu jeszcze?