Выбрать главу

Miały zupełną rację. Przedmiot był większy niż głowa Pafnucego i wydzielał z siebie woń wprost dławiącą. Nikt nie był w stanie nie tylko go dotknąć, ale nawet powąchać z bliska. Nikt też nie wiedział, czy jest to ciężkie, czy lekkie, i nikt nie widział sposobu przeniesienia tego do dołu.

– Każdy dzik mógłby to raz popchnąć z rozpędu – powiedziały dziki. – Na krótką chwilę można wstrzymać oddech. Ale trzeba wyjąć spod krzaka. Nie czujemy się na siłach.

– Po jednym razie popchniemy wszyscy – zadecydował borsuk. – Kikusiowi będzie najłatwiej, bo już ma małe rogi. Powinien może popchnąć dwa razy.

– No wiecie…! – krzyknął z wyrzutem Kikuś i odskoczył w las.

– Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, kto to wyjmie spod krzaka – zauważył krytycznie dzięcioł.

Pafnucy westchnął ciężko. Wiedział doskonale, że jest najsilniejszy i że wystarczy mu jedno machnięcie łapą, żeby nawet bardzo ciężka rzecz potoczyła się daleko. Uważał, że powinien załatwić tę okropną sprawę. Nie chciał wcale, bo wstrętna woń dławiła go z dużej odległości, ale miał szlachetny charakter i postanowił spełnić obowiązek.

– Dobrze – powiedział z determinacją. – Spróbuję. Odetchnął głęboko kilka razy, potem zatrzymał oddech i popędził do krzaka. Zwierzęta aż znieruchomiały, patrząc na niego z podziwem. Pafnucy zatrzymał się gwałtownie, przysiadł, wygarnął przedmiot spod gałązek i z całej siły popchnął łapami.

Przedmiot okazał się lekki. Pafnucy popchnął go tak, jakby ważył całe dziesiątki kilogramów, ohydna rzecz przefrunęła prawie przez całą polankę i walnęła w głowę jednego dzika. Dzik kwiknął przenikliwie, szarpnął głową i odrzucił obrzydliwość jeszcze dalej. W rezultacie kłopotliwy śmieć w jednej chwili pokonał pół drogi do dołu.

– Brawo! – zawołał dzięcioł z drzewa. – Wspaniale! Jeszcze drugie tyle i będzie koniec!

Dwa pozostałe dziki zdecydowały się spełnić obietnicę. Każdy z nich kolejno podbiegł i wykonał energiczne pchnięcie ryjem. Przedmiot wpadł w krzaki po drugiej stronie polanki, jeszcze bliżej dołu.

– No, Kikuś – powiedział borsuk. – Teraz ty. Nikt inny nie zdoła tego przepchnąć dalej, tobie może się udać.

– Ja nie chcę! – krzyknął Kikuś.

– Powinieneś – powiedziała stanowczo Klementyna. – Jestem twoją matką i zrobiłabym to za ciebie, ale nie mam rogów. Postaraj się wstrzymać oddech, tak jak Pafnucy.

Prawie płacząc ze wstrętu i obrzydzenia, Kikuś ustawił się przed krzakami. Chciał odetchnąć, ale owionęła go dławiąc woń. Kichnął, parsknął i zdenerwował się straszliwie. Pochylił głowę, z rozpaczą wziął przedmiot na swoje małe różki i gwałtownie rzucił przed siebie.

Przedmiot upadł zaledwie o kilka metrów od dołu, a Kikuś popędził w las i zaczął dyszeć.

– Potworne! – powiedział. – Co za koszmarny zapach! Ci ludzie są chyba nienormalni! Och, młode szyszki! Niech ja pój wącham młode szyszki!

Borsuk ruszył się z miejsca.

– No dobrze – powiedział mężnie. – Zrobię, co mogę.

Zatkał nos, rozpędził się i popchnął przedmiot całym sobą. Do dołu został tylko jeden metr. Borsuk prychnął i odsunął się na bok.

– Nie jest ciężkie – zauważył. – Gdyby nie cuchnęło tak nieznośnie, nie sprawiłoby kłopotu. Wstrętny smród, to jest główna wada tej rzeczy.

– Zapaskudziło całą polanę – powiedziała z rozgoryczeniem Klementyna, pocieszając Kikusia.

Wszyscy odpoczywali po nieprzyjemnym przeżyciu. Przedmiot leżał o metr od dołu. Na tę chwilę zdążył Remigiusz.

– O, Remigiusz! – ucieszył się Pafnucy. – Pchamy to i pchamy, ale nie wiemy, co to jest. Może ty zgadniesz?

Remigiusz powęszył delikatnie i z daleka, po czym szybko przebiegł na drugą stronę, żeby wiatr nie wiał ku niemu.

– Znam ten cudowny aromat – rzekł ironicznie. – Owiewa mnie niekiedy w okolicy ludzkich domów. Zdaje się, że wiem, co to jest. Pożywienie dla ludzkich maszyn.

– Co to znaczy? – zainteresował się borsuk.

– To znaczy, że w środku był gęsty napój. Widziałem kiedyś, jak ludzie wlewali ten napój maszynie… no, wiecie… nie wiem… Chyba do ust? Chociaż mam wrażenie, że te usta były z tyłu…

– Mówisz jakieś dziwne rzeczy – powiedział karcąco dzięcioł.

– On ma rację! – wrzasnęła nagle sroka. – Ja też widziałam! Wielki, straszny, ludzki potwór, cuchnie i ryczy, i pije tyłem! Tyłem! Dawali mu do tych tylnych ust!

– Ludzie są nieobliczalni – powiedział borsuk i wzruszył ramionami. – Niech sobie piją nawet bokiem, ale teraz trzeba skończyć pracę. Kto następny? Jeszcze mały kawałek.

Siedzące grzecznie w krzakach wilczątko nie wytrzymało, Woń była wstrętna, ale zabawa znakomita. Od początku miało ochotę popchnąć trochę tę rzecz, nawet kilkakrotnie, w różne strony. Teraz już była ostatnia okazja. Zacisnęło sobie nos, wy skoczyło z krzaków i łapami poturlało przedmiot do dołu.

Dół był bardzo głęboki, ale okazał się odrobinę za wąski, Przedmiot nie wpadł do środka, tylko utknął przy samym wierzchu. Klementyna zdenerwowała się wręcz szaleńczo, zostawiła Kikusia, podbiegła i z całej siły tupnęła kopytkiem.

– Brawo, Klementyna! – krzyknęli wszyscy równocześnie. – Wiwat!

Puszka po oleju silnikowym opadła na samo dno i nareszcie można ją było zasypać. Woń pozostała na polance, ale wszyscy wiedzieli, że zmyje ją pierwszy deszcz, więc nie przejmowali się zbytnio. W pośpiechu zawrócili do lasu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.

*

– Chyba następnym razem pójdę z wami – powiedziała Marianna. – Okropne to wszystko, ale widzę, że robią się tani istne przedstawienia. Ciekawa jestem, jak to wygląda, i chciałabym zobaczyć na własne oczy.

– Będziesz miała okazję bardzo szybko – powiedział borsuk. – Pafnucy mówi, że ten pies, Pucek, mówi, że im bliżej lata, tym bardziej ludzie pchają się do lasu. Na razie jest wiosną więc dopiero zaczynają, będzie ich coraz więcej.

Pafnucy nie brał udziału w rozmowie, bo wygrzebywał sobie właśnie kłącza tataraku po drugiej stronie jeziorka.

– Niech te ptaki zawiadamiają od razu – zażądała Marianna. – Chciałam zdążyć.

Ptaki spełniły swoje zadanie bez zarzutu, zaraz następnego? dnia.

W dwie minuty po wejściu na polankę ludzi Marianna uzyskała o tym wiadomość.

– Gdzie Pafnucy? – wrzasnęła, wyskakując z wody.

– W połowie drogi! – zaświergotała zięba. – Pędzi do polanki i kazał ci powiedzieć, żebyś się pośpieszyła.

– Możesz iść ze mną – zaproponowała kuna, pochylając się ku niej z gałęzi. – Ja wiem, gdzie to jest. Będzie ci trudniej, ale zaczekam na ciebie.

Marianna była zręczna, szczupła i umiała przemykać się bardzo szybko pomiędzy krzakami i drzewami. Obie z kuną pomknęły tak, że przybiegły na polankę tuż za Pafnucym.

Na polance siedziały dwie ludzkie istoty. Robiły coś, czego nikt nie rozumiał. Obie sroki na gałęzi były w stanie szaleństwa.

– Popatrz, jak świeci! – szeptały do siebie. – Przepiękne! A to…! Spójrz! Jeszcze piękniejsze! Patrz, jak błyska! Chora będę, jeśli tego nie dostanę!

– Ona już jest chora – powiedziała półgłosem stojąca spokojnie Matylda, siostra Klementyny. – Umysłowo.

Pafnucy obejrzał się na lekko zdyszaną Mariannę.

– Zdążyłaś! – ucieszył się. – Przyglądaj się, znów robią coś dziwnego. A śmiecą dokoła jeszcze więcej niż tamci inni.

Dziki nadbiegły z łomotem i trzaskiem, ale uciszył je borsuk, którego spotkały po drodze. Zwolniły kroku i podeszły cichutko.

Jedna ludzka istota opuściła nagle polankę. Przedarła się przez krzewy i zniknęła w stronie szosy. Po chwili dobiegło stamtąd wołanie, którego nikt nie rozumiał. Drugi człowiek podniósł się i również odszedł z polanki.

Sroki nie czekały ani sekundy. Sfrunęły z drzewa, porwały do dziobów jakieś małe, błyszczące rzeczy i już ich nie było. Marianna zaczęła popychać łapkami Pafnucego.

– No! – popędziła niecierpliwie. – Prędko! Chcę zobaczyć to sprzątanie!

– Ale… – zaczął niepewnie Pafnucy, ale Marianna nie dopuściła go do głosu.

– Dół jest daleko, mówiłeś, że ten bliższy został zasypany! Mnóstwo wszystkiego tam leży, sroki już zaczęły, ja też chcę!

Popędzany Pafnucy podniósł się posłusznie i wyszedł na polankę. Obejrzał ogromną ilość porozrzucanych przedmiocików. Wszystkie oczywiście pachniały jakoś niemile, ale daleko im było do ostatniej, dławiąco wstrętnej puszki. Część rzeczy leżała na dużym kawale jakiejś szmaty i Pafnucy rozsądnie pomyślał, że wygodnie byłoby zapakować to i zabrać hurtem. Dzięcioł sfrunął z drzewa, pomógł mu złożyć razem wszystkie rogi płachty, Pafnucy wziął to w zęby i pobiegł do dołu. Marianna przemknęła po trawie, chwyciła do pyszczka coś małego i popędziła za Pafnucym. Dzięcioł, który nie lubił sroki, wypatrzyli rzecz, błyskającą podwójnie, złapał ją do dzioba i przefrunął nad głową Pafnucego. Borsuk i dziki ruszyły również. I nagle wszystkich zatrzymał straszny krzyk zięby:

– Wracają!!!

Pafnucy i Marianna na moment zastygli w bezruchu, a popopędzili ku dołowi z szaloną szybkością. Dzięcioł zdążył wcześniej, wrzucił do dołu przedmiot trzymany w dziobie i furknął z powrotem na polankę. Borsuk i dziki cofnęły się i wlazły na Remigiusza, który nadbiegł dopiero teraz. Umiał pędzić bardzo szybko, ale miał najdalej.