Выбрать главу

Nie miał najmniejszego pojęcia, że z wszystkich stron obserwują go uważnie liczne oczy zwierząt.

– Nie rozumiem – szepnął zdziwiony Remigiusz. – Dlaczego nie zjadł jajek? Wiem, że ludzie jedzą jajka, a w ogóle to są jajka od jego własnych kur. Ukradłem je z jego kurnika.

– A ryba? – spytała rozczarowana kuna. – Ryby też nie chciał? To po co ja ją wlokłam taki kawał drogi?

– Może jeszcze zje…

– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Pafnucy. – On już powinien być zupełnie zdrowy. Tymczasem ciągle czuję od niego zapach choroby, w dodatku coraz większy.

– I zdaje się, że znów zaczyna mu być zimno – zatroskała się Klementyna. – Słońca dzisiaj nie będzie, a po południu zacznie padać deszcz. Czy on nie pójdzie do domu?

– Powinien pójść – powiedział Eudoksjusz.

– Zdaje się, że nie może – powiedziała kuna. – Choroba mu siedzi w nodze i ta noga do niczego się nie nadaje. Ludzie nie umieją chodzić inaczej, jak tylko na nogach.

Siedzący przy pieńku leśniczy zastanawiał się dokładnie nad tym samym. Był człowiekiem bardzo silnym, zahartowanym i wytrzymałym, ale nawet jego wytrzymałość miała jakieś granice. Wiedział, że znajduje się w głębi lasu, gdzie nie przychodzą żadni ludzie, nikt go tu zatem nie znajdzie. Zdawał sobie sprawę, że ma na sobie mokre ubranie, że będzie mu coraz zimniej i będzie się czuł coraz gorzej. Obmyślał sposób posuwania się na rękach, ale wleczona noga bolała go tak okropnie, że prawie tracił od tego przytomność. Zastanawiał się, co może zrobić, i postanowił poczołgać się jednak, tylko przedtem trochę odpocząć.

Przyglądające mu się z lasu zwierzęta doskonale czuły jego stan.

– On się znów trzęsie – powiedziała kuna. – To nie do uwierzenia, znów mu zimno. Może powinno się go poogrzewać jeszcze trochę?

– Ja się nie zbliżę – mruknął Remigiusz. – Porządny czy nie, ale to jednak człowiek.

Wilki pokręciły głowami.

– Gdyby spał, to może – powiedziały. – Tak jak w nocy. Ale teraz coś nas odpycha. Poza tym, on może się przestraszyć.

– No, nie ucieknie, to pewne – zauważył złośliwie Remigiusz.

– Położyłabym się obok niego, ale wybrał sobie takie głupie miejsce, że się nie zmieszczę – powiedziała smutnie Klementyna.

Pafnucy westchnął ciężko.

– Widzę, że jednak trzeba – rzekł. – No dobrze, spróbuję. Jakoś się upchnę obok tego pnia…

Wyszedł z krzaków i leśniczy zobaczył go od razu.

– Pafnucy – powiedział łagodnie. – Chodź, niedźwiadku, chodź. Zimno mi strasznie, może mnie ogrzejesz.

Pafnucy nie zrozumiał słów, ale odgadł, że leśniczy go wzywa. Podszedł zupełnie blisko, usiadł obok i ostrożnie objął go łapami. Nie bał się wcale i leśniczy nie bał się go również. Od razu zaczęło mu się robić cieplej i siedział tak, ze złamaną nogą, w objęciach niedźwiedzia.

W krzakach zaś siedziały wszystkie zwierzęta, patrzyły, czekały i robiły się coraz bardziej zdenerwowane.

*

Marianna nad jeziorkiem straciła panowanie nad sobą. O wschodzie słońca Pafnucy zjadł śniadanie i poszedł, a teraz już minęło południe i nie było po nim najmniejszego śladu. Gorzej, nie przychodził także nikt inny i nie uzyskiwała najmniejszej informacji. Ptaki, które rano trochę polatały, teraz znów pochowały się gdzieś i nie było do nich dostępu. Matylda kategorycznie odmówiła pójścia z dziećmi bodaj kilka kroków w stronę, gdzie były wilki. Tego było dla Marianny za wiele. Powiedziała prawdę, wczorajszy dzień całkowicie wyczerpał jej wytrzymałość.

– Siedź tu w takim razie do skończenia świata! – krzyknęła gniewnie do Matyldy i śmignęła do lasu.

Pafnucy trzymał w objęciach leśniczego i smutnie posapywał. Pozostałe zwierzęta stały kręgiem wokół nich, zdenerwowane już straszliwie, zdezorientowane i bezradne. Wilki leżały w zeszłorocznej trawie, a wilczęta siedziały obok i gapiły się szeroko otwartymi oczami.

Marianna znieruchomiała również, ale tylko na krótką chwilę.

– Czyście wszyscy poszaleli? – wysyczała z wściekłością. – Co to ma znaczyć?! Czy ten Pafnucy zwariował?!

– Nie, on grzeje leśniczego – szepnęła Klementyna.

– I co? – rozzłościła się Marianna. – Będzie go tak grzał do końca życia? Od tego grzania leśniczy wyzdrowieje? Aż tu czuję, że jest chory! Pafnucy będzie go trzymał, aż umrze?

– A co właściwie proponujesz innego? – spytała z gniewem wilczyca.

– Widzisz, że wszyscy się zastanawiamy! – powiedział z irytacją Remigiusz.

– Nad czym?! – wrzasnęła Marianna. – Przecież z daleka widać, że sam się nie ruszy! Nie chcę, żeby tu siedział do sądnego dnia! Niech go stąd ktoś zabierze!

– Kto ma go zabrać? – warknął wilk. – Mamy go wszyscy wlec zębami? Za duży jest i trochę za ciężki!

– Może Pafnucy by go powlókł? – zaproponował niepewnie Eudoksjusz.

– Pafnucy, Pafnucy, wszystko Pafnucy! – rozzłościła się Marianna jeszcze bardziej. – Czy ten leśniczy jest niedźwiedziem? A od czego ludzie?! Niech go stąd zabiorą ludzie!

– Ludzie! – przestraszyła się Klementyna.

– No pewnie, że ludzie! – awanturowała się Marianna. – Ja sobie wypraszam, żeby Pafnucy siedział tu przez wieki! Niech sobie ludzie zabierają człowieka!

– Nie wiem, skąd weźmiesz ludzi – skrytykował wilk. – Tu, na szczęście, nie przychodzą.

– Leśniczy to jest porządny człowiek! – zawołała z oburzeniem Klementyna.

– A czy ja mówię, że nie? Czy zostawiło się go tutaj razem z pniem? Został uwolniony, niech go teraz zabiorą! – wykrzykiwała Marianna. – Przecież on umrze inaczej! Niech ktoś tych ludzi zawiadomi!

Remigiusz zerwał się nagle na równe nogi.

– Marianna, jesteś genialna! – zawołał. – Że też mi to od razu nie przyszło do głowy…! Może dlatego, że ja ich nie lubię… Oczywiście, że ich trzeba zawiadomić!

– Jak zawiadomić? – spytała żywo Klementyna.

– Jak to jak?! – krzyknęła Marianna. – Przez Pucka! Niech on się odczepi od tego leśniczego i niech leci do Pucka!

Wśród zwierząt nastąpiło poruszenie. Pomysł Marianny był doskonały. Należało teraz porozumieć się z Pafnucym, który wcale nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w lesie, tylko wzdychał nad leśniczym.

Marianna nie wytrzymała, podbiegła do nich. Ujrzeli ją obaj równocześnie. Leśniczy aż przetarł oczy, przekonany, że znów wracają dziwaczne widziadła, bo w żadnym razie nie było to miejsce dla wydry, a Pafnucy wypuścił go z objęć.

– Zostaw go! – wysyczała Marianna dzikim głosem. – Trzeba tu sprowadzić ludzi! Natychmiast musisz zawiadomić Pucka! Niech robi, co chce, ale niech ich tu przywlecze! Niech go stąd ludzie zabiorą!

Jeszcze przez chwilę Pafnucy siedział nieruchomo, wpatrzony w rozzłoszczoną Mariannę, po czym nagle pojął, że nareszcie ktoś znalazł rozwiązanie! Zostawił zdumionego leśniczego i odbiegł.

Do Pucka pędził tak, jak nie pędził jeszcze nigdy w życiu. Nie był przesadnie najedzony, więc biegło mu się lekko. Szybciej niż sam mógłby się spodziewać, wybiegł z lasu na znajomą łąkę.

Na całe szczęście Pucek był wielkim, białym, kudłatym psem i można go było dojrzeć z daleka. Przy takiej pogodzie na mokrej łące nie pasły się ani krowy, ani owce, ani konie. Pucek nikogo nie musiał pilnować, biegał więc obok domu swojego pana, bardzo daleko od lasu, i gdyby był mniejszy, Pafnucy nie zdołałby go zobaczyć. Sapnął teraz i, nie zważając na nic, popędził przez całą łąkę na przełaj.

Pucek zauważył, że coś wielkiego biegnie od strony lasu. Przyjrzał się uważnie i rozpoznał Pafnucego. Najpierw się zdziwił, a zaraz potem odgadł, że musiało się zdarzyć coś niezwykłego i Pafnucy ma niesłychanie ważny interes.

Ruszył mu naprzeciw i spotkali się na środku łąki.

– Pucek, powiedz ludziom, że w lesie siedzi bardzo chory leśniczy – wysapał Pafnucy, zanim Pucek zdążył się odezwać. – Nie może chodzić, ma chorobę w nodze. Umrze, jeżeli mu ludzie nie pomogą.

– Rany boskie! – zdenerwował się Pucek. – W lesie, mówisz? Jak tam trafić?

– Zaprowadzę cię – zaproponował Pafnucy. – Zobaczysz, gdzie to jest, i potem zaprowadzisz ludzi.

– Nie – zaprotestował Pucek. – To by za długo trwało, bo musiałbym potem tę drogę wywęszać. Czekaj, niech pomyślę… Już wiem!

Pafnucy czekał i nic nie mówił, wysapując swój galop.

– Zrobimy tak – powiedział Pucek. – Namówię ludzi i pójdę z nimi od razu, a ty mi będziesz pokazywał drogę, po drodze. Tylko musisz się ukrywać przed ludźmi, żeby się nie wystraszyli. Rozumiesz?

Pafnucy kiwnął głową. Oczywiście, rozumiał doskonale.

– W takim razie poczekaj na skraju lasu – powiedział Pucek. – I potem idź przede mną, tylko wybieraj taką drogę, żeby ludzie mogli przejść. Pamiętaj, że to są niezdary.

Pafnucy znów kiwnął głową i spokojniejszym krokiem p(maszerował z powrotem do lasu, a Pucek popędził do swego pana.