Pan Jasio, właściciel Pucka, w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co się stało. Jego pies zachowywał się okropnie Chwytał go za nogawkę spodni i ciągnął, szczekał, odbiegał kawałek, wracał, znów ciągnął i bardzo się denerwował. Kuzyn pana Jasia, który akurat przyszedł z wizytą, zaciekawił się tym i pierwszy odgadł, że pewnie pies coś znalazł. Już kilka raz; Pucek zaprowadził ludzi do czegoś znalezionego, więc mogło tak być i tym razem. Pan Jasio zaciekawił się również. Nie miał wielkiej ochoty na spacery, bo deszcz znów zaczął mżyć ale Pucek upierał się tak bardzo, że po prostu nie można mi było odmówić.
Poszli z Puckiem do lasu, a po drodze przyłączył się do nici: jeszcze jeden znajomy.
Nie wiadomo, czy dotarliby do leśniczego, gdyby nie to, że już po kwadransie zabłądzili. Znudziła im się ta wyprawa i chcieli wracać do domu, ale nagle okazało się, że nie wiedzą, gdzie się znajdują i w której stronie jest ich dom. Nie umieli znaleźć drogi powrotnej. Nie pozostało im zatem nic innego, jak tylko iść za psem, który nie miał żadnych wątpliwości. Wcale nie wiedzieli, że Pucek cały czas widzi Pafnucego, Pafnucy zaś maszerował najkrótszą trasą, nie zwracając żadnej uwagi na ludzkie ścieżki. Znacznie bardziej pasowała mu ścieżka dzików.
Leśniczy po odejściu Pafnucego westchnął żałośnie i pomyślał, że bez niedźwiedzia bardzo szybko zacznie mu się robić zimno. Na razie był rozgrzany. Zdecydował się nie czekać dłużej, tylko spróbować się poczołgać. Najbliżej miał do swojej leśniczówki, ale pomiędzy nim a leśniczówką płynęła rzeczka i wiedział, że przez tę rzeczkę nie przebrnie. Postanowił zatem czołgać się w kierunku wsi za łąką. Noga mu zdrętwiała tak, że bolała go o wiele mniej.
Podpierając się łokciami i drugą nogą, leśniczy przesuwał się przez las po malutkim kawałeczku, a dookoła niego, równie wolno i cierpliwie, przesuwały się wszystkie zwierzęta.
– W tym tempie – powiedziała z drzewa kuna – dojdzie do domu mniej więcej za miesiąc.
Bez wątpienia miała rację, ale na szczęście już po trzech godzinach z krzaków wyskoczył wielki, biały pies, obiegł kompletnie osłabłego leśniczego i zaszczekał głośno i radośnie. Leśniczy na jego widok ucieszył się tak, że chwycił go za szyję i ucałował kudłaty pysk. Wiedział, że za psem przyjdą ludzie.
Z wielką satysfakcją Marianna przyglądała się, jak trzeci silnych mężczyzn wyszukuje solidne drągi, jak przywiązują do nich pelerynę leśniczego, jak układają go na tej pelerynie i niosą przez las. Wróciła na miejsce jego katastrofy, skorzystała z okazji i zjadła jedno jajko. Drugie zdążyła zjeść kuna.
– No, może i dobrze się stało – powiedziała Marianna, znacznie ułagodzona. – Przynajmniej zobaczyłam to całe przedstawienie na własne oczy…
– Pucek powiedział, że okropnie jest ciekaw, co myśmy tu wyprawiali – opowiadał następnego dnia Pafnucy. – Powiedział, że leśniczy tym ludziom powiedział, że miał jakieś niesamowite sny i jedyne co mu się wydaje prawdziwe to niedźwiedź i wilki. Powiedział, że widział jajka i rybę, ale jest zupełnie niemożliwe, żeby w takim miejscu w lesie mogły leżeć jajka i ryby, więc musiało mu się to przyśnić.
Remigiusz zachichotał. Tym razem opowiadania Pafnucego słuchały wszystkie zwierzęta, zgromadzone nad brzegiem jeziorka. Nawet wilki znalazły się tu w komplecie, z tym że uroczyście obiecały nie zbliżać się do saren.
– I powiedział, że do samego końca życia nie uwierzy, że to drzewo mogły pogryźć bobry, chociaż z całą pewnością było pogryzione przez bobry – opowiadał dalej Pafnucy. – Dlatego myśli, że mu się wszystko śniło. Zanieśli go do tej ich wsi na tych drągach i Pucek w ogóle nie musiał się wysilać, bo leśniczy był przytomny i sam pokazywał drogę. Trochę dłuższa niż ta, którą ja szedłem, ale możliwe, że dla ludzi wygodniejsza. I cały czas leśniczy im tłumaczył, że uratowały go zwierzęta, które ogrzewały go przez całą noc i jeszcze potem, niedźwiedź i wilki. Gdyby go nie ogrzewały, umarłby z całą pewnością. Tak mówił. I powiedział, że nas kocha.
– Niegłupi człowiek – mruknął wilk. – Przynajmniej wie, komu być wdzięczny.
– Ale ci ludzie myśleli, że on bredzi, i mówili do siebie, że pewnie ma gorączkę – mówił Pafnucy. – Okazuje się, że tę nogę ma złamaną. Od razu go potem zawieźli do szpitala, to jest takie miejsce, gdzie leczą ludzi, i tam powiedzieli, że wyzdrowieje, bo na tej nodze miał bardzo porządny but i ten but utrzymał tę nogę…
– Pafnucy, nie mów takich rzeczy, bo w głowie się mąci – poprosiła Matylda. – Nie wiem, co to jest but, i nie wiem, jak on trzyma i czym. Zębami? Wystarczy mi, że leśniczy wyzdrowieje.
– Co to jest but? – zainteresowała się Marianna.
– To jest to coś, co on miał na nodze – wyjaśnił Pafnucy.
– Na obu nogach – poprawił Remigiusz. – Miał dwa buty. Na każdej nodze jeden.
– I powiedzieli w tym szpitalu, że coś go walnęło w głowę, pewnie jakaś gałąź albo sęk, i od tego był nieprzytomny – opowiadał dalej Pafnucy. – Od samej nogi wcale by nie był nieprzytomny, tylko zwyczajnie chory. Ludzie mówili to do siebie, a Pucek wszystko słyszał i specjalnie zapamiętał, żeby nam powtórzyć. Mówi, że jest nam niemożliwie wdzięczny, bo jeszcze nigdy w życiu do tej pory tak się nie najadł. Dawali mu mnóstwo najlepszych rzeczy i chwalili go, i tylko nikt nie może zrozumieć, skąd on wiedział, że leśniczy leży w lesie. Pytali go i odpowiedział im, ale nic nie zrozumieli. Ale powiedzieli, że teraz już zawsze będą się słuchać tego psa i zrobią wszystko, co im każe.
– A czy spytałeś go, co ludzie jedzą? – wtrącił Eudoksjusz. – Interesuje mnie ta sprawa pędraków.
– Pytałem – odparł Pafnucy. – No więc pędraków raczej nie lubią. I nie jadają także korzeni, i nie lubią surowych ryb…
– Tylko jakie? – zdziwiła się Marianna.
– Smażone albo pieczone, albo gotowane.
– To co to znaczy? – zaciekawiła się Klementyna.
– Nie wiem – odparł z żalem Pafnucy. – Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Pucek mówił, ale nie zrozumiałem dokładnie. W każdym razie to jest jakieś zajęcie z ogniem, więc nie dla nas. I Pucek w ogóle mówi, że możemy być dumni z siebie, ponieważ uratowaliśmy leśniczego.
– Bez nas by umarł? – upewniła się kuna.
– Tak – potwierdził Pafnucy.
– Z głodu – podpowiedział Eudoksjusz.
– Z głodu dopiero potem – odparł Pafnucy i szybko zjadł rybę, którą podsuwała mu Marianna. – Przedtem umarłby z choroby, a jeszcze przedtem z zimna. Więc to ogrzewanie to był po prostu najwspanialszy pomysł w świecie. I koniecznie musimy być dumni.
Wszystkim zrobiło się bardzo przyjemnie i rzeczywiście wszyscy poczuli się dumni. Kuna była dumna, że pierwsza wymyśliła to ogrzewanie leśniczego, dziki były dumne, że go znalazły i osobiście odsuwały konar, Kikuś był szaleńczo dumny, że sprowadził wilki, Marianna była dumna, że przypomniała o ludziach, Klementyna poczuła się dumna, że tak szybko przyprowadziła bobry…
Ale najbardziej ze wszystkich dumna była mała wiewiórka, ponieważ leśniczy zjadł jej orzeszek.
4. PIKNIK
Pewnego pięknego dnia, kiedy wiosna nadrobiła już swoje wszystkie opóźnienia, niedźwiedź Pafnucy bez pośpiechu maszerował przez las. Odbył właśnie bardzo, ale to bardzo długi spacer, ponieważ był z wizytą u bobrów. Widział siedzibę bobrów pierwszy raz. Nigdy przedtem u bobrów nie bywał, mieszkały one bowiem w zupełnie innej części lasu, na samym końcu, tam, gdzie leśna rzeczka już wypływała na łąki, ugory i moczary.
Bobry zrobiły sobie z tej rzeczki całe wielkie jezioro. Wybudowały tamę z konarów, gałęzi, patyków i ziemi, nie pozwoliły płynąć rzeczce swobodnie dalej, tylko zmusiły ją do rozlania się szeroko i w wodzie wybudowały sobie domy. Pafnucemu bardzo podobały się i jezioro, i tama, i bobry. Zaprzyjaźnił się z nimi na zawsze. Obejrzał wszystko z największą dokładnością, a teraz wracał, żeby o tym, co widział, opowiedzieć Mariannie.
Po drodze oczywiście pożywiał się różnymi roślinami, korzeniami, kłączami i w ogóle wszystkim, co mu wpadło pod rękę. Poziomek, które bardzo lubił, jeszcze nie było, ale pokazywały się już pierwsze grzyby, które wynajdywał i zjadał z przyjemnością. Nie śpieszył się, jego spacer trwał zatem bardzo długo i dotarł nad jeziorko Marianny dopiero trzeciego dnia. Wydra Marianna już na niego czekała.
– No, nareszcie! – zawołała, kiedy Pafnucy wyszedł z lasu. – Myślałam, że wrócisz wczoraj, i nawet zaczęłam łowić ryby dla ciebie, ale wieczorem musiałam je sama zjeść, żeby się nie zepsuły. Najadłam się za bardzo i o mało nie pękłam!
– Bardzo cię przepraszam za spóźnienie, ale po drodze spotkałem dosyć dużo dobrych rzeczy i nie mogłem ich tak zostawić – usprawiedliwił się Pafnucy. – Ale już jestem i zaraz ci wszystko opowiem. Szkoda, że trochę tych ryb nie zostawiłaś, bo ja lubię takie… no, może niezupełnie zepsute, ale nie całkiem zupełnie świeże…
– Dobrze, następnym razem, jak gdzieś znikniesz, zrobię ci tę przyjemność – obiecała Marianna trochę niecierpliwie. – Teraz mów prędko, bo ja też mam coś do powiedzenia.
Pafnucy popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. Nie mógł mówić prędko. Chwilami nie mógł mówić nawet powoli, bo świeże ryby smakowały mu również ogromnie, a po tak długim spacerze musiał przecież zjeść coś solidnego. Marianna, zaledwie go zobaczyła, w kilka chwil zdążyła postarać się o cały podwieczorek.