– Co za szczęście, że nam się udało – powiedziała w kilka dni później Marianna, wyciągnięta na przybrzeżnej trawie obok Pafnucego. – Gdybyśmy czekali do powrotu leśniczego, musiałabym się chyba wyprowadzić. Ludzie są naprawdę okropni.
– A jednak – powiedział Pafnucy, kończąc jeść ryby – gdyby nie to paskudzenie, byłoby mi bardzo przykro ich straszyć. Wolałbym się z nimi zaprzyjaźnić.
– Na to nie licz – ostrzegł borsuk. – Podobno jeden człowiek na sto tysięcy nadaje się do zaprzyjaźnienia. Reszta jest do niczego.
– Przy okazji odnieśliśmy dodatkową korzyść – zawiadomił z drzewa dzięcioł. – Bobry wcale nie posprzątały po pracy. Specjalnie zostawiły cały bałagan i tyle tam teraz leży pogryzionego i pościnanego drewna, że wejście do lasu zrobiło się prawie zagrodzone. Leśniczy tego nie usunie, bo sam widziałem, jak oglądał ten drewniany śmietnik i chichotał.
– I bardzo dobrze – powiedziała Marianna. – Wcale nie chcę, żeby nam się plątali po lesie, bo zupełnie nie wiadomo, co im jeszcze może wpaść do głowy.
– Nikt nie chce – powiedział borsuk.
I rzeczywiście, zadowoleni byli wszyscy, z wyjątkiem dzików. Jedne jedyne dziki czuły odrobinę rozczarowania, bo w żaden sposób nie mogły zapomnieć, jaki cudowny smak miał pozostawiony przez ludzi piknik…
5. ZABŁĄKANA DZIEWCZYNKA
Pewnego pięknego dnia do niedźwiedzia Pafnucego przyfrunął dzięcioł. – Słuchaj, Pafnucy – powiedział z zakłopotaniem. – W środku lasu siedzi ludzkie dziecko. I bardzo płacze.
Pafnucy był właśnie ogromnie zajęty. Cała zarosła poziomkami polanka, na której się akurat znajdował, czerwieniła się tak, że prawie nie było widać liści. Poziomki były wielkie, słodkie i dojrzałe i Pafnucy aż pomrukiwał z zachwytu. Zbierał je i zjadał, zbierał je i zjadał i zupełnie nie mógł przestać.
Miał jednakże bardzo dobre serce. Kiedy dzięcioł powiedział, że ludzkie dziecko płacze, poziomki zaczęły mu smakować odrobinę mniej. Zjadł jeszcze kilka, podniósł głowę i popatrzył na dzięcioła.
– I co? – spytał niepewnie.
– No właśnie nie wiem co – odparł dzięcioł. – Nikt nie wie. Przysłała mnie tu do ciebie Klementyna. Powiedziała, że nie może patrzeć na ten płacz i może ty coś poradzisz.
Pafnucy poczuł się tak samo zakłopotany, jak dzięcioł. Nigdy dotychczas nie miał do czynienia z ludzkim dzieckiem i w ogóle sobie nie wyobrażał, co można byłoby z nim zrobić.
W dodatku dziecko płakało, a zatem było zapewne nieszczęśliwe. Pafnucemu zawsze bardzo żal było nieszczęśliwych osób i wyraźnie czuł, że powinno się je pocieszać.
– I co? – powtórzył, jeszcze bardziej niepewnie.
– Nie wiem – powiedział dzięcioł cierpliwie. – Może byś tam poszedł i sam popatrzył.
– A gdzie to jest? – spytał Pafnucy.
– Z tamtej strony, pomiędzy szosą a jeziorkiem – rzekł dzięcioł. – Tam, gdzie leśna ścieżka dochodzi do krzaków. Za polanką z żółtymi kwiatkami.
Pafnucy wiedział, gdzie to jest.
– Przed polanką – poprawił. – Krzaki są bliżej, a polanka dalej.
– Możliwe – zgodził się dzięcioł. – Zależy, z której strony patrzeć. To ludzkie dziecko podobno przyszło od strony szosy, więc miało bliżej polankę, a dalej krzaki. Ptaki tak powiedziały. Widziały je, jak szło.
– Rozumiem – powiedział Pafnucy i pomyślał, że wobec tego po drodze do ludzkiego dziecka ma jeziorko, a w jeziorku swoją przyjaciółkę, wydrę Mariannę. Zanim dotrze do dziecka, będzie mógł się naradzić z Marianną.
Zjadł jeszcze kilka poziomek i kiwnął głową.
– Dobrze – powiedział. – Pójdę tam i popatrzę.
– Ja polecę i też popatrzę – powiedział dzięcioł i odfrunął.
Pafnucy ruszył w drogę. Dopóki nie doszedł do końca polanki z poziomkami, szedł bardzo wolno, bo takie zupełne zostawienie słodkich, czerwonych owoców, bez zjedzenia ani jednego, było po prostu niemożliwe. Szedł jednak, wcale się nie zatrzymując, i tylko zbierał je po drodze i może nawet szedł nie tak całkowicie prosto, bo kępki, w których czerwieniło się bardziej, ciągnęły go z magnetyczną siłą. Doszedł wreszcie do skraju polanki i wówczas ruszył znacznie szybciej.
Marianna leżała na brzegu jeziorka i wygrzewała się na słońcu.
– Pafnucy! – zawołała radośnie na widok Pafnucego. – Jak to dobrze, że jesteś! Już chciałam posłać kogoś po ciebie, bo mi tu ptaki wykrzykują, że coś się wydarzyło. Nie wiem co, żaden nie powiedział nic konkretnego. Słyszałeś może?
– Tak – powiedział Pafnucy. – I właśnie tam idę.
– A co się stało? – spytała Marianna.
– Podobno siedzi w lesie ludzkie dziecko – powiedział Pafnucy.
Marianna zerwała się z trawy.
– Jak to, siedzi ludzkie dziecko? – spytała z niepokojem. – Gdzie siedzi? Dlaczego dziecko? Tylko dziecko? Czy są także ludzie?
Pafnucy chciał odpowiedzieć na wszystkie pytania po kolei, ale okazało się, że zna odpowiedź tylko na jedno. Wiedział o ścieżce, krzakach i polance z kwiatkami, bo o tym zawiadomił go dzięcioł, ale o niczym więcej nie miał pojęcia.
– To dziecko podobno bardzo płacze – powiedział trochę żałośnie.
– Och! – powiedziała Marianna.
Przez chwilę w milczeniu patrzyli na siebie.
– To znaczy, że jest samo – zawyrokowała wreszcie Marianna. – Bez ludzi. Nie wiem, skąd się tam wzięło, ale chyba rzeczywiście musisz iść i popatrzeć. Możliwe, że coś trzeba będzie zrobić.
– No właśnie! – ożywił się Pafnucy. – Myślałem, że może mi powiesz, co.
– A skąd ja mam wiedzieć co, dopóki nic nie wiem! – zirytowała się Marianna. – Idź zaraz, zorientuj się, o co chodzi, i przyjdź mi powiedzieć. Potem się zastanowimy. Nie jedz po drodze, przygotuję ci obiad.
Pafnucy uznał, że jest to bardzo mądra propozycja. Podniósł się z trawy i pomaszerował w las.
Po dość krótkim czasie usłyszał z daleka jakieś dziwne dźwięki. Zwierzęta mają doskonały słuch i słyszą nawet najcichsze szelesty z bardzo dużej odległości, Pafnucy wiedział zatem, że dźwięki są jeszcze dość daleko. Zatrzymał się jednak i przez chwilę słuchał.
Dźwięki dobiegały raz ciszej, raz głośniej i do niczego nie były podobne. Pafnucy znów ruszył przed siebie. Maszerował, trochę posapując z zakłopotania, aż do chwili, kiedy zatrzymała go sarenka Klementyna. Dziwne dźwięki były już bardzo blisko.
– No, wreszcie jesteś! – zawołała Klementyna. – Czekaj, nie pchaj się tam! Tam siedzi ludzkie dziecko!
Pafnucy zatrzymał się, wciąż nie mając pojęcia, co należy uczynić.
– I co? – spytał z troską.
– Chyba nie możesz tak wyjść i pokazać się temu dziecku – powiedziała zmartwiona Klementyna. – Ono się może śmiertelnie przestraszyć. Wiesz przecież, że ludzie się ciebie boją.
– To co mam zrobić? – zapytał Pafnucy.
– Nie wiem – wyznała Klementyna. – Wyjrzyj jakoś ostrożnie i popatrz, a potem się zastanowimy.
Pafnucy kiwnął głową i cichutko, delikatnie, podkradł się do polanki. Ukryty za gęstymi krzakami, odchylił sobie sprzed nosa kilka gałązek i spojrzał. Źródło dźwięków znajdowało się przed nim.
Na środku małej polanki siedziała dziewczynka w żółtej sukience. Obejmowała ramionkami niski pieniek i gorzko płakała, lejąc obfite łzy z oczu.
– Mamusiu! – szlochała żałośnie. – Mamusiu, mamusiu, mamusiu…!
Pafnucy przyglądał się przez całą minutę i zrobiło mu się jej tak żal, że o mało nie wybiegł z krzaków, żeby pocieszyć to ludzkie dziecko, najwyraźniej w świecie okropnie nieszczęśliwe. Powstrzymała go Klementyna.
– Serce mi się kraje, kiedy na to patrzę – powiedziała, zgnębiona. – Jak pomyślę, że moje dziecko mogłoby tak płakać, to aż mi się coś robi. Gdzie Perełka?
Perełka, jej córeczka, znajdowała się blisko. Kryjąc się wśród gałęzi, wyciągała szyję i patrzyła na dziewczynkę szeroko otwartymi oczami, sama przestraszona niewiele mniej i też bliska płaczu. Zaciekawiona była również, więc krok po kroczku, kawałeczek po kawałeczku, przesuwała się przez krzewy ku polance.
– Perełko, trzymaj się przy mnie – powiedziała nerwowo Klementyna. – Pafnucy, co by tu zrobić? Nie możemy tego przecież tak zostawić?
– Mam wrażenie, że ono coś mówi, to ludzkie dziecko – powiedział z namysłem Pafnucy. – Nie wiem co. Jest chyba dziewczynką?
– Dziewczynką, z całą pewnością – powiedziała Klementyna. – Czuję to wyraźnie. Jeżeli coś mówi…
– Remigiusz! – przerwał jej gwałtownie Pafnucy. – Niech ktoś poleci po Remigiusza! Tylko on rozumie ludzką mowę i może nam powiedzieć, co ta dziewczynka mówi.
Nad ich głowami siedziały na drzewie trzy ptaki, dzięcioł, kos i zięba. Wszystkie trzy zerwały się od razu.
– Polecimy po Remigiusza! – zawołały. – Nie wiadomo, gdzie jest, więc poszukamy go w trzech różnych stronach. Zaraz wrócimy!
Furknęły tak głośno, że zapłakana dziewczynka je usłyszała. Przestraszyła się hałasu w gałęziach, poderwała głowę, zachłysnęła się, po czym znów opadła na pieniek, płacząc jeszcze bardziej. Perełka posunęła się kroczek do przodu.