– Czy coś mówi? – spytała z zaciekawieniem inna wiewiórka.
– Mamrocze – odparła wiewiórka, która właśnie przybyła. – Tak mi się przynajmniej wydawało, że coś mamrocze pod nosem.
– Widziałaś, gdzie ma nos? – spytała pierwsza wiewiórka.
– Przypuszczam, że z przodu – odparła niepewnie ostatnia. – Wiesz, nie przyglądałam się zbyt porządnie…
Pafnucy zrozumiał, że więcej się nie dowie, dopóki sam tego czegoś nie zobaczy. Westchnął z rezygnacją i ruszył dalej.
Był już wieczór i słońce zaczynało zachodzić, kiedy obaj z Kikusiem poczuli nieznaną woń. Był to zapach trochę obcy, trochę swojski, z pewnością zwierzęcy, ale zupełnie nowy. Niczego podobnego w tym lesie nigdy dotychczas nie czuli.
Pafnucy pomaszerował prosto tam, skąd płynęła tajemnicza woń. Kikuś, który do tej pory biegł pierwszy, teraz mocno zwolnił i zaczai iść za nim. Usłyszeli hałas rozgarnianych i łamanych gałęzi, potem zobaczyli gwałtowne poruszenie krzaków i zarośli, a potem z tych zarośli coś wyszło. Zobaczyło Pafnucego i zatrzymało się. Pafnucy zatrzymał się również.
Od razu wiedział, że to coś jest zwierzęciem. Bez żadnych wątpliwości odgadł także, że jest zwierzęciem łagodnym, sympatycznym i dobrodusznym i nikomu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zrozumiał też, co miał na myśli Kikuś, mówiąc, że jest duże, ale małe.
Duże było rzeczywiście, prawie o połowę większe od Pafnucego. Miało ogromne uszy i wprost niemożliwie długi nos, było pękate i szare. I było dzieckiem.
Wszystkie zwierzęta zawsze doskonale wiedzą, czy ktoś jest dorosły, czy nie, bez względu na to, czy jest duży, czy mały. Nie istniały tu kompletnie żadne wątpliwości. Tajemnicze, obce, nieznane zwierzę nie było zwierzęciem dorosłym, tylko dzieckiem. Nie takim zupełnie malutkim, ale średnim, trochę młodszym od Kikusia, ale z pewnością starszym od jego siostrzyczki Perełki.
Wielkie średnie dziecko nieznanego zwierzęcia stało i ciekawie wpatrywało się w Pafnucego. Pafnucy wiedział, że ono się nie boi, ale uważał, że jest gościem, więc to on, Pafnucy, powinien wykazywać inicjatywę. To znaczy, powinien zacząć rozmowę.
– Dobry wieczór – powiedział uprzejmie. – Kto ty jesteś?
– Dobry wieczór – odparło bardzo grzecznie dziecko zwierzęcia. – Ja jestem słoniątko.
– Proszę? – zdziwił się Pafnucy.
– Jestem słoniątko – powtórzyło dziecko zwierzęcia. – I nazywam się Bingo.
– Rozumiem – powiedział nic nie rozumiejący Pafnucy i usiadł. – Jesteś słoniątko i nazywasz się Bingo. Skąd się tu wziąłeś? Nie mieszkasz przecież w naszym lesie?
– Nie – przyznało słoniątko. – Mieszkam w cyrku. Ale chciałem zobaczyć, jak tu jest.
– Rozumiem – powiedział Pafnucy i zastanowił się, co właściwie słyszy. – Co to jest cyrk?
– To jest to, w czym ja mieszkam – odparło słoniątko. – Tam jest bardzo dużo ludzi.
– A, to dlatego…! – wyrwało się Kikusiowi.
– Co dlatego? – zaciekawiło się słoniątko.
– Nic, nic, nie chciałem być niegrzeczny – usprawiedliwił się Kikuś. – To dlatego czuje się od ciebie zapach ludzi!
– Tak – powiedziało słoniątko i poczekało chwilę, ale nikt nic nie mówił, więc dodało: – Czy mogę tu jeszcze pochodzić i sobie pooglądać?
– Oczywiście – odparł natychmiast Pafnucy. – Możesz chodzić, gdzie chcesz. Tam dalej jest jeszcze ładniej.
– Czy widzisz po ciemku? – spytał z zainteresowaniem Kikuś.
– Nie – odparło słoniątko. – To znaczy tak. Ale w dzień widzę lepiej, a w nocy śpię. Czy mogę się tu przespać do rana?
– Tak – powiedział Pafnucy. – Proszę bardzo. A rano zapraszamy cię dalej.
Sloniątko z wielkim zaciekawieniem przyglądało się Kikusiowi.
– Dziękuję – powiedziało. – Wiem, że ty jesteś niedźwiedziem, znam niedźwiedzie. Ale kogoś takiego, jak on, nie znam wcale, chociaż jest odrobinkę podobny do konia. Kim on jest?
I machnęło w stronę Kikusia tym swoim strasznie długim nosem.
Obaj, i Kikuś, i Pafnucy, byli tym nosem tak strasznie zainteresowani, że wręcz nie mogli od niego oczu oderwać. Wpatrywali się po prostu zachłannie, chociaż doskonale wiedzieli, że takie wpatrywanie się jest niegrzeczne. Ale absolutnie nie mogli się opanować.
– Ja jestem Kikuś – powiedział z lekkim roztargnieniem Kikuś, wciąż zajęty tym przeraźliwie długim nosem. – Bardzo młody jeleń.
– Znasz konie? – spytał Pafnucy.
– O, tak! – odparło słoniątko. – W cyrku jest bardzo dużo koni. I są także niedźwiedzie.
Pafnucy pomyślał, że ten cyrk to musi być coś szalenie skomplikowanego i bardzo wielkiego. Pomyślał, że trzeba będzie opowiedzieć o tym Mariannie, i od razu poczuł, że opowiadać powinno słoniątko osobiście. Zaprosił je zatem i umówił się, że będą na nie czekać nazajutrz nad jeziorkiem. Słoniątko bardzo chętnie przyjęło zaproszenie, a Kikuś zaofiarował się pokazać mu drogę.
Ledwie zaczęło świtać, Pafnucy pojawił się nad jeziorkiem. Dla wszystkich zwierząt taki wczesny letni ranek stanowił porę, kiedy budziły się, wstawały, jadły śniadanie, a pierwsze, oczywiście, zaczynały popiskiwać i świergotać ptaki.
Marianna akurat ziewała i przeciągała się na trawie. Ujrzała Pafnucego, skoczyła do wody i od razu wypłynęła z rybą.
– Proszę! – powiedziała żywo. – Zjemy śniadanie razem. Jak ja będę jadła, ty będziesz mówił, a jak ty będziesz jadł, ja będę łowiła ryby. Ta pierwsza jest dla ciebie.
Znów wskoczyła do wody, wypłynęła z następną rybą i zaczęła ją zjadać.
– Mów! – rozkazała. – Widziałeś to coś?
– O, tak! – odparł Pafnucy. – I rozmawiałem z tym. To jest słoniątko. Ma na imię Bingo. Mieszka w cyrku. Przyszło do nas, żeby zobaczyć, jak tu jest.
Mariannę zaciekawiło to tak, że aż przestała na chwilę jeść.
– I co? – spytała. – Rzeczywiście jest takie duże?
– Owszem – powiedział Pafnucy. – Większe ode mnie. Ale jest dzieckiem.
Patrzył przy tym na rybę Marianny takim wzrokiem i tak wyraźnie przełykał ślinę, że Marianna poczuła się zawstydzona. Zostawiła resztki swojej ryby, wskoczyła do jeziorka i wyłowiła dwie następne.
– Proszę, to dla ciebie – powiedziała. – I jak to słoniątko wygląda?
– Ma wielkie uszy – powiedział Pafnucy, pośpiesznie wkładając rybę do ust. – I kaky okchokme gugy noch, chak chąch…
Marianna od razu wydała z siebie zirytowany syk. Pafnucy zreflektował się nieco, przełknął i zaczekał chwileczkę z trzecią rybą.
– Tak, już mówię – powiedział. – Bardzo cię przepraszam, ale śpieszyłem się i cały wczorajszy obiad gdzieś się podział, wcale go we mnie nie ma i bardzo zgłodniałem…
Wepchnął rybę do ust i chciał mówić dalej, ale Marianna go powstrzymała.
– Najpierw połknij – powiedziała niecierpliwie. – Poczekam z resztą śniadania, aż powiesz wszystko, bo bardzo mnie interesuje, co to jest chąch. Nie znam takiej rzeczy.
– Wąż – powiedział Pafnucy po przełknięciu ryby. – Ono, to Bingo, słoniątko, ma taki strasznie, okropnie, niemożliwie długi nos i rusza nim na wszystkie strony. Długi jak wąż. Nie wiem dlaczego.
– I mówiłeś, że gdzie mieszka? – spytała Marianna. – W cyrku? Co to jest cyrk?
– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Ale musi to być coś bardzo ogromnie wielkiego, bo są tam konie i niedźwiedzie, i to słoniątko, i mnóstwo ludzi. Za to nie ma saren ani jeleni. I chyba więcej nie wiem.
– Jak to? – oburzyła się Marianna. – Tyle czasu cię nie było i nie dowiedziałeś się niczego więcej? Jeżeli to jest dziecko, to gdzie są jego rodzice? Co ono jada? Co tu robi i skąd się w ogóle wzięło? Czy umie pływać? Jak może wytrzymać z tymi ludźmi? Gdzie było przedtem? Co robi z tym nosem, skoro on jest taki długi, i czy mu to nie przeszkadza jeść? Czy ma ogon?
Zdenerwowana była tym brakiem informacji tak bardzo, że prawie przy każdym pytaniu wskakiwała do wody i wyławiała rybę. Niecierpliwie rzucała te ryby na trawę, a Pafnucy z wielkim zapałem korzystał z tego, że nie przestawała pytać. Odpowiedzi na jej pytania nie znał, więc nawet nie próbował nic mówić.
– Natychmiast musisz tam iść i wyjaśnić sprawę! – wykrzyknęła wreszcie Marianna. – Gdzie ono w ogóle jest, to słoniątko?
– Chkołoche kchoky… – zaczął Pafnucy i urwał, widząc spojrzenie swojej przyjaciółki. – W połowie drogi do końca lasu – powiedział po przełknięciu. – Było dalej, ale idzie w naszą stronę, bo ja je tu zaprosiłem.
– Co? – spytała zaskoczona Marianna.
– Zaprosiłem je, żeby tu przyszło – powtórzył Pafnucy. – Myślałem, że sama będziesz chciała posłuchać tego, co powie.
Marianna spojrzała na niego, zamilkła i zjadła do końca swoją rybę.
– Miałeś wyjątkowo doskonały pomysł – pochwaliła. – Kiedy ono tu przyjdzie?
– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Myślę, że niedługo.
Marianna zaniepokoiła się, czy słoniątko trafi. Pafnucy wyjaśnił, że Kikuś ma mu pokazać drogę. Spod krzaka wylazł borsuk.
– Czy ja dobrze słyszę? – spytał zgryźliwie. – Zdaje się, że będziemy mieli gości?
– Owszem – przyświadczyła Marianna. – Przyjdzie tu coś, co się nazywa słoniątko Bingo. Pafnucy się za mało dowiedział i teraz nie mam pojęcia, czy to słoniątko na przykład jada ryby. Mogłabym przygotować przyjęcie.
– W tej kwestii nie widzę żadnych kłopotów – zauważył borsuk. – Ryb możesz wyłowić dowolną ilość, jeśli tamto stworzenie ich nie jada, na Pafnucego można liczyć z całą pewnością. Nie zmarnują się. Nie dosłyszałem, kiedy tu przyjdzie.