– Nie wiemy – powiedziała Marianna. – Pafnucy mówi, że niedługo.
Z głośnym ćwierkaniem nadleciała zięba.
– Hej, słuchajcie! – zawołała z wielkim przejęciem. – To coś, co przyszło do lasu, idzie w stronę wilków!
– Jak to w stronę wilków? – przerwała gwałtownie Marianna. – Przecież miało przyjść tutaj?
– Może zabłądziło? – ćwierknęła zięba.
– Przecież Kikuś miał mu pokazywać drogę! – oburzyła się Marianna.
– Kikusia tam nie ma – powiedziała zięba. – Poleciał do Klemensa, żeby się pochwalić, że widział to z bliska i wie, co to jest. Czekaj, przestań mi przerywać! Słuchajcie, na własne oczy widziałam, jak to małe wielkie przeszło przez gąszcz jeżyn! Ten wielki, stary gąszcz z samymi kolcami. Żadne zwierzę by tamtędy nie przeszło, no, może Pafnucy, ale też wątpię, a to przeszło tak, jakby w ogóle nic nie zauważyło! Jakby te jeżyny nie miały ani jednej igiełki! Co to ma znaczyć, co to jest za stwór?
– Słoniątko – powiedział Pafnucy. – Powiedziało, że jest słoniątkiem, ale o jeżynach i kolcach nie było mowy.
– Pafnucy, ono się od nas oddala! – wrzasnęła zdenerwowana Marianna. – Ten nieodpowiedzialny sowizdrzał zostawił je i poleciał, i ono już zabłądziło! Zrób coś!
– Chyba musisz tam iść i sam je przyprowadzić – powiedział borsuk. – Muszę przyznać, że też jestem ciekaw i chciałbym to zobaczyć.
– Rzeczywiście – przyznał zakłopotany Pafnucy. – Jeżeli Kikuś je zostawił, trzeba tam pójść…
Liście zaszeleściły i na gałęzi pojawiła się kuna.
– Kikuś już wrócił – oznajmiła. – Byłam tam. Zatrzymali się, rozmawiają teraz z dzikami. Słuchajcie…
– Z dzikami! – wrzasnęła Marianna. – Tu miało przyjść, a nie do dzików!
– Może spotkali je po drodze – zauważył łagodząco Pafnucy.
– Jeżeli będą rozmawiali z każdym, kogo spotkają po drodze, nie dojdą tu przez rok! – zirytowała się Marianna. – W ogóle zboczyli w inną stronę! Pafnucy…!
– Zaraz – powiedziała z gałęzi bardzo przejęta kuna. – Słuchajcie…
– Dobrze, już idę – powiedział Pafnucy. – Zięba pokaże mi, gdzie są.
– Czy ja mogę nareszcie coś powiedzieć? – zdenerwowała się kuna. – Słuchajcie, sprawdziłam tę kieszeń!
– Jaką kieszeń? – spytali wszyscy równocześnie. Kuna była bardzo dumna z siebie.
– Wiewiórki mówiły, że ono ma pod nosem jakąś kieszeń, do której wszystko wkłada – rzekła tajemniczo. – To takie strasznie długie z przodu to podobno jest nos. Koniecznie chciałam zobaczyć, jak wygląda kieszeń pod nosem, wiecie, zaryzykowałam i zajrzałam z ziemi, od dołu. I wyobraźcie sobie, to wcale nie jest kieszeń! To są usta! Ono tamtędy jada!
– Jesteś pewna? – spytał podejrzliwie borsuk.
– Oczywiście! – wykrzyknęła kuna prawie z urazą. – Przyglądałam się długą chwilę, bo sama byłam zdumiona. Tam wkłada liście i gałązki, i trawę, i strąki akacji i zjada to. I połyka. To są usta, a nie żadna kieszeń!
– No, no – powiedział borsuk, nie mając pojęcia, jak się do tej wiadomości ustosunkować.
Marianna poczuła się zaciekawiona wprost szaleńczo.
– Chora będę, jeśli tego stworzenia nie zobaczę – oznajmiła stanowczo. – Pafnucy, przyprowadź je tu! Idź do niego i nie zostawiaj go ani na chwilę, bo znów gdzieś skręci!
– Skoczę i popatrzę, gdzie teraz są – zaofiarowała się zięba.
– Potem przylecę i zaprowadzę Pafnucego. Zaczekajcie chwilę! Furknęła i już jej nie było. Krzaki znów zaszeleściły i wyłonił się z nich lis Remigiusz.
– Cześć, jak się macie – powiedział. – Znacie ostatnią nowinę?
– Jaką ostatnią nowinę? – spytała Marianna. – O słoniątku?
– A, to już wiecie? – powiedział Remigiusz. – Specjalnie przyszedłem w tej sprawie. Ale heca! Słoniątko uciekło z cyrku i przyszło do lasu. Wiem o tym bezpośrednio od zwierząt. Nie było go tu jeszcze?
– Nie, ale ma przyjść – powiedziała Marianna. – Pafnucy już z nim rozmawiał. Wiesz może przypadkiem, co to jest cyrk?
– Niedokładnie – wyznał Remigiusz. – Jakaś mieszanina ludzi i zwierząt. Zwierzęta oczywiście już wiedzą, że to małe sobie poszło, i orientują się, dokąd, ale ludzie jeszcze się nie połapali. Zdaje się, że urwało im się w trakcie podróży, więc nie mają pojęcia, w którym miejscu. Będą go szukać gdzie indziej.
– Myślisz, że będą go szukać? – zaniepokoił się borsuk.
– No pewnie! – prychnął Remigiusz. – Ludzie zawsze wszystkiego szukają. Z chciwości, jak sądzę. Ale dużo czasu upłynie, zanim zgadną, że to jest w naszym lesie, więc na razie mamy spokój. Zamierzam to stworzenie obejrzeć.
– Może wiesz, co ono jada? – spytał Pafnucy.
– Jarzyny i owoce – odparł Remigiusz. – Trawę i liście. Nie wiem, czy coś więcej, ale w każdym razie ryb i mięsa nie lubi. W cyrku są jego rodzice, prosili, żeby się nim trochę zaopiekować. Doszło to do mnie przez posły.
– W takim razie nie można go zostawiać samego z tym postrzelonym Kikusiem! – zadecydowała stanowczo Marianna.
– Pafnucy, idź natychmiast i nie wracaj bez słoniątka!
Ledwo Pafnucy zdążył zrobić dwa kroki, nadleciała sroka, przysłana przez ziębę.
– Pafnucy, chodź prędko! – zawołała. – To wielkie małe stworzenie zostanie z dzikami do jutra! Nie puszczą go! Bawią się razem. Ale śmiesznie!
– Jak śmiesznie? – krzyknęła za nią Marianna, ale sroka zdążyła już odlecieć.
Pafnucy przyśpieszył kroku i popędził za nią. Po gałęziach pomknęła kuna, a Remigiusz śmignął między trawami. Borsuk nie gonił sroki, za to postanowił pójść po swoją żonę i dzieci, żeby też zobaczyły słoniątko. Marianna została sama i z niecierpliwości zaczęła wskakiwać do wody z wielkim pluskiem i chlapaniem. Prawie za każdym wskoczeniem wyciągała rybę i obiadowy stos rósł i rósł…
Na leśnej polance znajdowało się stado dzików, a dookoła siedziały na drzewach wiewiórki i ptaki. Z krzaków na skraju polanki wyglądała Klementyna ze swoją córeczką Perełką i jej siostra Matylda, ze swoim synkiem Bobikiem. Był tam także Kikuś i dwa małe wilczki. Na środku stało słoniątko i bawiło się z dziećmi dzików.
Pafnucy, Remigiusz i kuna dotarli za sroką prawie równocześnie i na widok tej zabawy zdumieli się bezgranicznie. Małe dzieci dzików aż pokwikiwały z radości, a wszyscy dookoła przyglądali się zabawie, rozśmieszeni i zaciekawieni. Czegoś podobnego jeszcze nikt w lesie nie widział.
Dopiero po długiej chwili Pafnucy wylazł z zarośli.
– Dzień dobry, Bingo – powiedział uprzejmie. – Jak ty to robisz? To jest po prostu coś nadzwyczajnego!
Słoniątko na jego widok ucieszyło się wyraźnie.
– Dzień dobry! – powiedziało. – Jak to miło zobaczyć znajomą osobę. Wiem już, że masz na imię Pafnucy, Kikuś mi powiedział.
– To świetnie – powiedział Pafnucy. – Wcale nie chcę wam przerywać tej prześlicznej zabawy, ale jesteś zaproszony nad jeziorko i Marianna z borsukiem już tam czekają.
– Nad jeziorko! – zawołało słoniątko. – To znaczy, że tam jest woda?
– Oczywiście, że jest woda – zapewnił je Pafnucy. Słoniątko odwróciło się do dzików.
– Bardzo was przepraszam – powiedziało grzecznie. – Ale muszę przyznać, że od wczoraj trochę mi brakuje wody. Chętnie pójdę nad jeziorko, a potem mogę tu wrócić.
– My też pójdziemy nad jeziorko – powiedziały dziki. – Nasze dzieci chybaby się popłakały, gdybyśmy nie poszli z tobą wszyscy.
Kuna zawróciła na gałęzi i pomknęła szybciej, chichocząc po drodze. Koniecznie chciała pierwsza opowiedzieć Mariannie o tej zabawie słoniątka z dzikami. Pafnucy przywitał się z Klementyną i z Matyldą i wszyscy razem ruszyli znacznie wolniejszym krokiem.
Borsuk właśnie wracał z żoną i z dziećmi, a Marianna wychodziła z wody z kolejną rybą, kiedy kuna zbiegła do nich po pniu.
– Słuchajcie, to nie do wiary! – zawołała z zachwytem. – Oni tu już idą wszyscy, ale przedtem to stworzenie bawiło się z dziećmi dzików! Ale jak! W życiu byście nie zgadli, oczom nie wierzyłam!
– Jeżeli natychmiast nie powiesz, jak się bawiło… – zaczęła złowieszczo Marianna.
– Ależ powiem! – przerwała jej kuna, wybuchając śmiechem. – Powiem natychmiast! Otóż słuchaj, wyobraźcie sobie, to wielkie małe wyciągało ten swój przeraźliwie długi nos, okręcało jego końcem dziecko dzika, podnosiło je i huśtało! Na oba boki! Kiwało nim strasznie śmiesznie i musiało to być bardzo przyjemne, bo te dzieciaki dzików aż kwiczały z uciechy. Ustawiały się w kolejce i każde dziecko chciało jeszcze raz!
– Rzeczywiście – powiedział zdumiony borsuk. – Przyznaję, że trudno sobie coś podobnego wyobrazić.
– W takim razie, czy to długie to rzeczywiście jest nos? – spytała podejrzliwie Marianna. – Może to jednak ręka albo noga?
– Głowy nie dam – odparła kuna. – Znajduje się w tym miejscu, gdzie każdy ma nos, a na nogach chodzi. Upewnisz się, jak przyjdzie.
– Czy oni w ogóle dotrą tu kiedykolwiek? – zdenerwowała się Marianna. – Chyba idą tyłem! Czekam od nieskończoności!
– Tylko od rana – poprawił borsuk.