Słoniątko jednak było spragnione wody, szło zatem nieco szybciej i Marianna ujrzała wreszcie upragniony widok. Z lasu, po drugiej stronie jeziora, pierwszy wyskoczył Remigiusz, za nim pojawił się Kikuś i wszystkie sarenki. Przeskoczyli rzeczkę i pobiegli brzegiem w kierunku Marianny. Następnie zaczęły wyłazić dziki, a razem z nimi Marianna ujrzała w końcu coś wielkiego, szarego, co szło na nogach podobnych do pni drzewnych albo do słupów. Machało ogromnymi uszami i kiwało wężowato długim czymś, co rzeczywiście było chyba nosem. Zobaczyło wodę i skierowało się wprost ku niej.
Wszyscy znieruchomieli po dwóch stronach jeziorka i patrzyli, co teraz będzie. Słoniątko weszło po kolana do wody, nabrało jej do owego długiego nosa, zgięło nos i całą wodę wlało sobie do ust. Nabrało wody drugi raz i uczyniło tak samo, za trzecim razem jednakże całą wodę wylało na siebie. Wyglądało to prawie jak fontanna. Potem oblało się znów i znów, z wyraźnym zadowoleniem i przyjemnością.
Wpatrzona w niezwykłą istotę Marianna wpadła w prawdziwy zachwyt.
– Ach, niech ono tu przyjdzie! – zawołała. – Pafnucy, przyprowadź je tu! Co za urocze stworzenie! Lubi wodę!
Nie wytrzymała, plusnęła do jeziora i w mgnieniu oka przepłynęła na drugi brzeg.
– Witaj, Bingo! – zawołała radośnie. – Jestem Marianna! Po tamtej stronie mam dom, chodź, zapraszam cię do siebie! Co to jest to długie, czy to nos? Czy możesz nalać wody na kogoś innego?
– To jest moja trąba – odparło słoniątko uprzejmie. – Owszem, rodzaj nosa. Oczywiście, że mogę nalać wody na wszystko.
Nabrało w trąbę wody i całą wylało na jednego dzika. Dzik kwiknął, ale wcale się nie obraził, bo dziki bardzo lubią wodę i wilgoć.
Marianna chlupnęła do wody i przepłynęła z powrotem. Słoniątko pomaszerowało brzegiem. Pafnucy wyszedł z lasu ostatni, pilnował bowiem, żeby nigdzie nie zboczyło, ale obok domu Marianny znalazł się pierwszy, bo wielki stos ryb widoczny był z daleka. Ulokował się obok tego stosu ryb i oczywiście, na początku wizyty, nie mógł brać udziału w rozmowie.
Marianna obejrzała słoniątko ze wszystkich stron. Słoniątko było grzeczne i uprzejme, pokazywało się bardzo chętnie i odpowiadało na wszystkie pytania, bo chciało się zaprzyjaźnić z całym lasem. Wyjaśniło, że jego trąba jest nie tylko nosem, ale także czymś więcej, ponieważ może nią chwytać różne rzeczy. Bierze nią jedzenie i wkłada sobie do ust. Oprócz tego trąba służy także do trąbienia.
– Do trąbienia? – zdziwiła się Marianna. – Jak to? Czy to znaczy, że możesz zatrąbić?
– Oczywiście, że mogę – odparło słoniątko, bardzo dumne ze swoich możliwości. – O, tak!
Uniosło trąbę w górę i zatrąbiło tak potężnie i przeraźliwie, że aż Remigiusz zatkał sobie uszy, a Kikuś odskoczył co najmniej o trzy metry. Marianna z zachwytu wskoczyła do wody, robiąc wielką fontannę, i wyskoczyła natychmiast.
– A co jeszcze potrafisz zrobić? – spytała z szalonym zainteresowaniem.
– O, mnóstwo rzeczy – pochwaliło się słoniątko. – Mam bardzo dużo siły i mogę przewrócić głową drzewo. Małe drzewo, bo jeszcze nie jestem dorosłym słoniem. Mój tatuś mógłby przewrócić duże drzewo.
– Może pokażesz tę sztukę? – podpowiedział Remigiusz.
Słoniątko bez namysłu podeszło do małego drzewka, popchnęło je głową i przewróciło tak, że całe korzenie wyszły z ziemi. Jedyną osobą, której się to nie podobało, był borsuk.
– Mam nadzieję, że poprzestaniesz na tej jednej demonstracji – powiedział karcąco. – Przynajmniej w tej okolicy. Chciałbym mieszkać w lesie, a nie na łysej polanie.
– Podobno bawiłeś się z dzikami tak, że one się huśtały – powiedziała prędko Marianna. – Jak to było? Czy możesz mi pokazać?
Małe dziki zaczęły się pchać na wyścigi, zanim słoniątko zdążyło się odezwać. Słoniątko ciągle było pełne dobrych chęci, ujęło trąbą pierwszego z brzegu, uniosło i zakołysało. Mały dziczek kwiknął radośnie, a Marianna aż pisnęła.
– Och! – wyrwało jej się. – Ja też chcę spróbować!
– No wiesz! – zgorszył się borsuk. – Myślałem, że jesteś dorosła!
– A co to ma do rzeczy? – rozgniewała się Marianna. – Tym bardziej chcę spróbować tej zabawy!
Słoniątko już nawet nie usiłowało nic mówić. Pokołysało wszystkie małe dziki po kolei, a potem wyciągnęło trąbę do Marianny. Uniosło wydrę, kiwnęło w prawo, w lewo i do góry, a Marianna znów pisnęła.
– Ależ to cudowne! – wykrzyknęła z zachwytem. – Co za prześliczna zabawa! Jeszcze trochę!
Zabawa w huśtawkę zaciekawiła wszystkich do tego stopnia, że zdecydował się nawet Remigiusz. Małe borsuczęta zrobiły się prawie nieprzytomne i niewiele brakowało, a pobiłyby się z małymi dzikami. Do kolejki wepchnęły się małe wilczki. Wszyscy pokwikiwali, piszczeli i wydawali radosne okrzyki i było to tak zachęcające, że stary borsuk poczuł zazdrość. Poprosiłby również słoniątko o pokołysanie, gdyby nie to, że absolutnie mu nie wypadało. Postanowił, że załatwi tę sprawę nieco później, w cztery oczy.
W końcu wszyscy poczuli się głodni i zwrócili uwagę, że słoniątko nie jadło obiadu, a było przecież gościem. Dziki popędziły kawałek dalej i w wielkim pośpiechu wygrzebały z grząskiego brzegu całą górę słodkich kłączy tataraku, które słoniątko zjadło z wyraźną przyjemnością.
– Czy nie macie marchwi? – zapytało. – Słonie bardzo lubią marchew. Chociaż muszę przyznać, że ta nowa potrawa jest również doskonała.
– Niestety, w lesie marchwi nie ma – odparły dziki, które znały marchew bardzo dobrze. – Strasznie nam przykro. Ale wiemy, gdzie rośnie.
– Blisko ludzi – zauważył Remigiusz. – Nie radzę wam tam chodzić, bo go ludzie złapią.
– Czy lubisz ciasteczka z miodem? – spytał Pafnucy.
– O, tak! – odparło żywo słoniątko. – Czy są tu gdzieś ciasteczka z miodem?
– W leśniczówce – powiedział Pafnucy.
– Ten sam problem – powiedział Remigiusz. – Leśniczy to też człowiek, chociaż, przyznaję, że wyjątkowo porządny. Ale słoniem w naszym lesie zainteresuje się z pewnością.
Pafnucy, który bardzo chciał poczęstować słoniątko czymś nadzwyczajnie dobrym, zakłopotał się troszeczkę.
– Ja bym mu te ciasteczka przyniósł – powiedział niepewnie. – Tylko leśniczy mi je daje do ust i wtedy… no, wtedy… no, rozumiecie…
– Rozumiemy – powiedział borsuk. – Pożerasz je, zanim się zdążysz obejrzeć.
– Może mógłby je przynieść kto inny – podpowiedziała Marianna. – Pafnucy, zastanów się nad tym.
– Wiewiórki – powiedziała z gałęzi kuna. – Jest ich dużo. Każda weźmie jedno i przyniesie, a potem pójdzie po następne. To jest do załatwienia, tylko musielibyście iść nieco bliżej leśniczówki.
– To nie teraz – powiedziała stanowczo Marianna. – Trochę później albo może jutro. Teraz chciałabym się nareszcie dowiedzieć, co to jest cyrk. I co ty potrafisz. I gdzie są twoi rodzice. I w ogóle skąd jesteś, bo przecież nie z naszego lasu!
Słoniątko zaczęło opowiadać od końca.
– Ja jestem z cyrku – powiedziało. – I moja mama i mój tatuś też są z cyrku. W cyrku uczą różnych rzeczy i ja już mnóstwo umiem.
Nie czekając, aż ktoś zapyta, co umie, zaczęło pokazywać. Stanęło na tylnych nogach, przeszło kawałek i pomachało przednimi. Potem stanęło na przednich nogach, a tylnymi oparło się wysoko o pień drzewa. Potem ujęło trąbą wielką szyszkę i rzuciło ją bardzo daleko.
– Umiem tak rzucać piłką – powiedziało.
– Co to jest piłka? – spytała natychmiast Marianna.
– Takie okrągłe – powiedziało słoniątko. – Może być duże albo małe. Podskakuje. Rzuca się to albo turla.
– I do czego to wszystko? – spytał borsuk.
– Dla cyrku – odpowiedziało słoniątko.
– To właściwie co to takiego jest ten cyrk? – zapytał Pafnucy.
Słoniątko z całej siły postarało się opowiedzieć, co to jest cyrk. Wyjaśniło, że jest to miejsce, gdzie się mieszka i pokazuje różne sztuczki. Są tam ludzie i zwierzęta i jedni ludzie, a także zwierzęta, pokazują te sztuczki, a inni ludzie przychodzą i przyglądają się im. Gra muzyka, którą wszyscy lubią, a najbardziej konie.
– Ejże! – zawołała z drzewa sroka. – Czy to nie jest przypadkiem to coś, co pojawia się w różnych ludzkich miejscach, takie wielkie! I wygląda jak ludzki dom, ale jest trochę inne, bo ma sam dach. I wchodzi tam potworna ilość ludzi. Czy to nie jest to?
– Tak – powiedziało słoniątko. – A to wielkie to jest namiot cyrkowy. Tak się nazywa.
– Czy ty rozumiesz ludzką mowę? – zainteresował się Remigiusz.
– Oczywiście – odparło słoniątko, zdziwione, że w ogóle można o to pytać. – Wszyscy rozumiemy. Od urodzenia.
– Chcesz przez to powiedzieć, że urodziłeś się w cyrku? – spytał podejrzliwie borsuk.
– Oczywiście – powtórzyło słoniątko. – Wszyscy urodziliśmy się w cyrku. Moja mama i mój tatuś też. Podobno tylko mój dziadek urodził się w dżungli, bardzo dawno temu.
– No nie! – powiedziała z lekką irytacją Marianna. – Za dużo tego. Ja to muszę zrozumieć! Co to jest dżungla?
– Taki las – powiedziało słoniątko i machnęło trąbą. – Taki jak ten, tylko większy i jest tam bardziej gorąco. Mój dziadek opowiadał o tym mojemu tatusiowi, a mój tatuś mnie. W dżungli jest bardzo dużo słoni.
Następnie postarało się wyjaśnić, co to są lwy, tygrysy, foki i małpy, ale miało z tym wielki kłopot. W końcu Remigiusz zrozumiał, że tygrysy to są po prostu wielkie koty, a Marianna zdołała wyobrazić sobie fokę, ponieważ było to zwierzę wodne. Podobne do niej samej, tylko o wiele większe. Wszyscy chcieli także zrozumieć, do czego służy ten cyrk.