Przez kilka następnych dni padał deszcz i w lesie panował spokój. Pafnucy do spółki z dzikami wykopał wielki, szeroki dół i całą resztę czasu poświęcił na jedzenie. Kiedy chmury odeszły i zaświeciło wesołe, wiosenne słońce, był już doskonale odżywionym, silnym, grubym i bardzo zadowolonym niedźwiedziem.
Siedział właśnie nad jeziorkiem razem z Marianną i pogryzał na poobiedni deser młode gałązki, kiedy z góry sfrunęła sroka.
– Siedzą! – wrzasnęła strasznym głosem.
Pafnucy wzdrygnął się tak, że upuścił swoją gałązkę. Marianna zerwała się z trawy i wpadła do wody.
– Czyś oszalała? – spytała z gniewem, wychylając głowę. – Co to ma znaczyć? Co siedzi?
– Ludzie! – skrzeknęła sroka. – Siedzą przy szosie! Kikuś ich widział z daleka! Mam zawiadomić cały las!
Odfrunęła w pośpiechu, zanim zdążyli zapytać ją o coś więcej. Marianna wyskoczyła z wody.
– Pędź tam natychmiast! – zawołała do Pafnucego. – Nie wiem, gdzie to jest, ale dowiesz się po drodze! Potem mi wszystko opowiesz! No, już, prędzej!
Pafnucy nie odezwał się ani słowem, tylko otrząsnął z siebie drobne wiórki i popędził.
Dogoniła go Klementyna, śmiertelnie zaniepokojona, razem ze swoją córeczką, Perełką. Klementyna nie miała najmniejszej ochoty zdążyć do tych siedzących ludzi pierwsza, zwolniła zatem i poszła razem z Pafnucym, wzywając do siebie skaczącą przed nimi Perełkę. Wkrótce spotkali sześć dzików, które dążyły ku szosie stadem. Nad ich głowami zaświergotała zięba.
– Za leszczynami! – zawołała. – Za polanką! Tam, gdzie ta szosa zakręca i jest kawałek wyrąbanego lasu. Tam siedzą!
Wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie znajduje się kawałek wyrąbanego lasu. Byli już blisko, kiedy za nimi pojawił się Remigiusz, a przed sobą ujrzeli Kikusia.
– Co tam jest? – spytała nerwowo Klementyna. – Co się tam dzieje?
– Okropne! – odparł Kikuś. – Siedzą na pieńkach, jedzą i rzucają dookoła jakieś rzeczy. Dwa straszne potwory stoją obok, wyszli im z brzucha! Widziałem to na własne oczy!
– Czy jest tam blisko jakiś dół? – wysapał Pafnucy.
– Jest, jeden z tych, które wykopały wilki. Wilki też są, z drugiej strony. Sroka je zawołała, były blisko, ja tam nie idę!
– Nie wygłupiaj się! – skarcił go Remigiusz. – Wobec niebezpieczeństwa ludzi wszyscy musimy być zgodni. Chodź z nami, pokażesz nam najlepsze miejsce do podglądania.
Kiedy dotarli do wyrąbanego kawałka lasu, odezwał się do nich dzięcioł, który siedział na drzewie.
– Tu możecie wyjrzeć – powiedział. – Nie zobaczą was. Niech te dziki nie robią takiego hałasu.
Klementyna spojrzała tylko raz i natychmiast odskoczyła w głąb lasu, zabierając ze sobą Perełkę. Pafnucy i Remigiusz wyjrzeli zza krzaków.
Ludzie rzeczywiście siedzieli na pieńkach po ściętych drzewach. Jedli i pili, to było widać. Pafnucy próbował policzyć, ilu ich jest, ale rachunek ciągle mu się mylił. W końcu dopomógł w tym Remigiusz.
– Razem siedem sztuk – powiedział. – Wyleźli z tych tam… samochodów.
– Ach, jakie piękne! – skrzeknęła nad ich głowami sroka. – Świecące! Ja posprzątam to świecące, proszę was, ja!
– Wariatka – powiedział borsuk, który przyczłapał ostatni. – Zabierze to sobie do gniazda.
– A niech zabiera, ważne, żeby nie leżało w lesie – mruknął Remigiusz.
Mogli rozmawiać swobodnie, bo ludzie robili jakiś dziwny hałas, który wychodził nie tylko z nich, ale także z małej skrzyneczki, ustawionej na jednym pieńku. Pafnucy był tak przejęty, że nie odzywał się wcale. Pierwszy raz widział z bliska tylu ludzi. Sroka miała rację, rzucali czasem w trawę coś małego, co błyskało w słońcu.
Podnieśli się w końcu z pieńków, pozbierali swoje rzeczy, zabrali hałasującą skrzyneczkę i poszli do samochodów. Rów pomiędzy drogą a lasem był w tym miejscu płytki, łagodny, łatwy do przejścia i pewnie dlatego wybrali sobie polankę na zjedzenie obiadu.
Ledwie samochody ruszyły, cała poręba zaroiła się od zwierząt. Sroka jak szalona rzuciła się na błyskotki, chwyciła jedną, jej mąż chwycił drugą, odfrunęli oboje w największym pośpiechu. Dziki znalazły jakieś rzeczy jadalne, były to skórki od pomarańczy i bananów, dziki wcale o tym nie wiedziały, ale skórki smakowały im ogromnie. Remigiusz obwąchiwał coś twardego.
– To jest puszka! – zawołał. – Przyjrzyjcie się, będziecie wiedzieli! Coś owocowego w niej było, obrzydliwość!
– Do dołu! – zarządził borsuk surowo. – Wszystko niejadalne przenosić do dołu. Natychmiast!
Dzięcioł sfrunął z drzewa, chwycił dziobem małe, pogniecione, kartonowe pudełko i w trzy sekundy wrzucił je do wykopanego przez wilki dołu. Wilczęta, bawiąc się, łapały w zęby porozrzucane papiery i pędziły do dołu na wyścigi. Pafnucy, przystępując do sprzątania, znalazł jeszcze jedną małą, błyszczącą rzecz, taką samą, jak te, na które rzuciły się sroki, i obejrzał ją dokładnie. Wiedział doskonale, że Marianna będzie pytała, co to jest. Po krótkim namyśle odgadł, iż jest to taki sam kapsel, jak te pierwsze, już zakopane, tylko nowy, niezardzewiały i lśniący, Pokaleczyć się nim można było tak samo. Zostawił go srokom i wziął do pyska coś, co leżało obok. Były to dwa kawałki, miękkie, jednakowe, i musiał użyć trochę wysiłku, żeby zebrać je razem. Remigiusz znalazł się przy nim i obwąchał kawałki.
– Znam takie rzeczy – mruknął. – Oni to pchają na ręce.
– Obrzybływie chuchnie – powiedział niewyraźnie Pafnucy i popędził do dołu, żeby jak najszybciej usunąć z zębów samochodowe rękawiczki.
W ciągu dwóch minut nie było na porębie ani jednego śmietka, bo sroki zdążyły przylecieć i porwać pozostałe kapsle. Klementyna przeglądała kolejno wszystkie kępki trawy, dmuchając w nie dla sprawdzenia, czy nie zawierają w sobie czegoś szkodliwego.
I nagle jeden samochód wrócił.
Zwierzęta usłyszały go z daleka, dzięcioł frunął w górę, spojrzał na szosę i wydał ostrzegawczy okrzyk. W mgnieniu oka wszyscy znikli z poręby.
Z samochodu wysiadł człowiek, wszedł pomiędzy pieńki i zaczął czegoś szukać. Po chwili przyłączył się do niego drugi. Obaj chodzili po całej porębie, patrzyli w ziemię, zaglądali za krzaczki i rozgarniali trawę. Coś mówili.
– Co oni mówią? – zaciekawił się Pafnucy. – Czy ktoś to rozumie?
– Remigiusz rozumie – powiedziała z drzewa kuna. Remigiusz zachichotał.
– Owszem, rozumiem. Mogę wam przetłumaczyć. Szukają czegoś, co się nazywa „rękawiczki”, jeden z nich to zostawił. Nie mogą zrozumieć, gdzie się wszystko podziało, te śmieci, które porozrzucali, i te rękawiczki. Mówią, że nie było ich ledwie chwilę, od razu wrócili, i jakim cudem ktoś to zdążył ukraść. Mówią, że… zaraz.
Ludzie zatrzymali się nagle na środku poręby i niespokojnie rozejrzeli dookoła. Remigiusz znów zachichotał.
– Mówią, że to może leśniczy. Wleźli do lasu, naśmiecili, boją się teraz, że leśniczy ich widział. Posprzątał po nich, ale jak ich złapie, zostaną ukarani. O, proszę!
Dwaj ludzie zaniechali poszukiwań, pobiegli do samochodu i odjechali. Remigiusz chichotał cały czas.
– Wystraszyli się. Poświęcili te jakieś rękawiczki, bo wcale nie chcą spotkać leśniczego. Pafnucy, to ty je wrzuciłeś do dołu? Pierwszorzędny pomysł!
– Doskonale wyszło – powiedział zadowolony borsuk. – Na drugi raz nie przyjadą, a las jest czysty. Tak trzeba robić, Pafnucy, ten twój Pucek to bardzo mądry pies. Możemy wracać do domu.
Po powrocie nad jeziorko Pafnucy oczywiście wszystko opowiedział Mariannie. Marianna była zachwycona. Plusnęła do wody i wyłowiła trzy dodatkowe ryby.
– Zgaduję, że teraz najporządniej będą pilnowały tej szosy dziki i sroki – powiedziała. – Dziki są łakome, a sroki czato ją na świecidełka. Świetny pomysł! Czy zakopaliście dół?
– Oczywiście – odparł Pafnucy pomiędzy jedną ryty a drugą. – Dziki i ja. Nam to się udaje najlepiej…
Następny alarm podniosła wilga. Gwiżdżąc przeraźliwie, przeleciała przez cały las i już wszyscy wiedzieli, że obok szosy znów pojawili się ludzie. Tym razem wleźli na śliczną polankę, tę właśnie, na której Kikuś o mało nie zjadł starego kapsla.
Trzy dziki przybyły tam jako pierwsze, bo akurat pożywiały się niedaleko. Stanęły w krzakach i patrzyły, a nad ich głowami siedział dzięcioł. Potem wspólnymi siłami opowiedziały, co udało im się zobaczyć, bo nikt inny nie zdążył przed odjazdem ludzi.
– Nic nie jedli – powiedziały dziki z oburzeniem. – Chodzili, chodzili i chodzili w kółko, a jeden kawałek człowieka zostawił pod krzakiem coś takiego, że nawet się do tego zbliżyć nie można. Wielkie i wstrętne.
– Śmieci rzucali, owszem – powiedział dzięcioł. – Chodzili i stawali naprzeciwko siebie…
Zanim zdążył powiedzieć więcej, nadleciała zdyszana sroka, okrążyła polankę i porwała do dzioba zgniecione sreberko, w jakie pakuje się klisze fotograficzne.
– O, właśnie – powiedział dzięcioł. – To rzucili. I jeszcze inne.
Przefrunął kawałek, złapał puste opakowanie po papierosach i zaniósł je do dołu borsuka. Wrócił i oczyścił sobie dziób.
– Wyjątkowa obrzydliwość – oznajmił.
Obecni już byli prawie wszyscy, Pafnucy, borsuk, Klementyna, Kikuś i jedno wilczątko. Dziki uczyniły kilka kroków i z daleka pokazały to wielkie i wstrętne pod krzakiem.