Выбрать главу

— Tak mało chcesz.

— Wcale nie mało.

Przez następną godzinę milczą. Lisy z parasola łapią przelatujące w pobliżu muchy i jętki, miażdżąc w zębach ich skrzące się jak klejnoty ciała. Na jednym brzegu rzeki piętrzy się olbrzymi Palimpsest. Wieże i gigantyczne przypory skrzą się światłem wiszących latarń, a w głębokich wąwozach pomiędzy nimi polują jazgoczące sokoły. Po drugiej stronie, z zielonkawego błocka wyrastają małe miasteczka, zmętniała rzeka gęstnieje na płyciznach, a wygładzone boje podwodnych sieci unoszą się sennie na żółtawej wodzie.

— Spójrz na te brzegi, Oleżka — odzywa się w końcu Ludmiła. — Spójrz, jak blask księżyca kładzie się na domach i wieżach.

Splątane białe budynki śpiące na prawym brzegu są zdeformowane jak sękate kości; wiele z nich jest na wpół zburzonych, a osypujący się z nich pył zasila rzekę. Jest wśród nich jakaś katedra; na jej dachu samotny mnich dmie w długą czarną trąbę. Księżycowa poświata jest tutaj — i tylko tutaj — jaśniejsza niż światło dnia. Rzeka kryje się w cieniu. Ze zrujnowanych domów wyczołgują się mężczyźni i kobiety. Nad głowami trzymają duże słoje, długie włosy spływają im po plecach na ziemię. Kiedy światło księżyca wypełnia słoje, muskularne kobiety zamykają je mosiężnymi pokrywkami i zakręcone odstawiają na półki, gdzie stoją ich już długie rzędy.

— Była kiedyś wojna… — mruczy Miła. — Zaczęła się tutaj, dokładnie w tym miejscu. Nie tak dawno.

— Jak w takim miejscu mogła wybuchnąć wojna?

Ludmiła wzrusza ramionami i spuszcza wzrok.

— Wojna najbardziej kocha te miasta, w których dachy porasta darń, a drzewa rodzą jabłka, zwłaszcza jeśli zamieszkują je przedsiębiorcze kobiety, biorące sobie kochanków o śniadych, mocnych grzbietach. To właśnie było takie miasto, zdrowe i jędrne, rozpostarte na brzegach Albuminy. Przed Casimirą i jej rydwanami, przed pożarami, przed pojawieniem się jadowitych ciem o ohydnych skrzydłach. Tutejszy cydr był tak mocny, że jeden jego łyk zwaliłby cię z nóg.

— Kim jest Casimira? Co tu się stało? Jaki był koniec?

Jednakże oblicze Ludmiły znika w cieniu, jakby zmagała się z jakimś osobistym żalem, którego Oleg nie jest w stanie dosięgnąć. Zamiast tego jak dobry brat i kochanek kładzie głowę na jej podołku i obejmuje ją za kolana. Łódź się chwieje, ale po chwili stabilizuje się i w całkowitej ciszy mija żałobne miasto. Ostatni słoik zostaje szczelnie zakręcony. Księżyc gaśnie. Nad rzeką zapada głęboki mrok, gwiazdy zaczynają drżeć. Ludmiła z roztargnieniem gładzi go po włosach.

— W krainie umarłych… — przemawia w końcu, a jej głos, czysty i chłodny, niesie się daleko po wodzie. — W tym nieszczęsnym kraju chłopiec, który zmarł na gorączkę, chciał się zatrudnić w fabryce amunicji. Udał się więc do dzielnicy zamieszkanej przez poległych w boju i wybłagał u nich kule, od których zginęli, a które od tej pory nosili ze sobą w blaszanych puszkach z drugim śniadaniem. Tylko jedna dziewczyna nie chciała mu oddać swojego pocisku…

— Ludmiła? — przerywa jej półgłosem Oleg. — Dlaczego teraz już woda nie kapie ci z ust, kiedy mówisz?

Ludmiła milczy. Jej dłoń na jego skroni nieruchomieje.

— Nie pytaj mnie o to, Oleżka. Na razie o tym nie myśl.

— Jak chcesz, Miła.

Chmury zakrywają gwiazdy i z długiej białej rzeki znikają ostatnie resztkiświatła.

Cztery

Peregrynacje

Nerezza tuliła głowę Ludovica. Czyniła to niezdarnie, nie będąc z natury opiekuńczym gołąbkiem; nie przywykła pomagać mężczyznom u siebie w łóżku ani w kuchni, mężczyznom spragnionym przenikliwego warkotu elektrycznego młynka do kawy, dopraszającym się o wrzątek, potrzebującym jej. Podjęła jednak odważną próbę, tak jak inna kobieta mogłaby z grzeczności przełknąć ostro przyprawioną potrawę.

— Pij, Ludo. Musisz to wypić.

Odwrócił się od niej. Bał się, że zwymiotuje.

— Lucia… — jęknął.

Nerezza przewróciła oczami.

— Tak, Lucia. Wiem. Ale i tak masz pić, kiedy każę.

Ludo wypił. Kawa była gorzka, mocna, mroczna i słodka. Lucia często mu rozkazywała, bo tego właśnie potrzebował. Jej polecenia były mu niezbędne do życia. Często zapominał, że powinien jeść, nawet kiedy spóźniał się z oprawieniem książki, której piękno w dodatku miażdżyło mu pierś. Kiedyś musiała mu siłą zacisnąć palce na łyżce, kiedy pracował nad niewybaczalnie opóźnionym nowym amerykańskim wydaniem Bukolik. Nie znał smaku zupy marchewkowej ani chleba; Lucia próbowała ich za nich oboje.

— Jeżeli rozpłaczesz się u mnie w domu, wezwę ochronę — ostrzegła Nerezza.

— Nie rozumiem…

Otworzył oczy i zobaczył pokój zalany słonecznym blaskiem. Ze względu na skąpe umeblowanie pomieszczenie wydawało się jaśniejsze niż w rzeczywistości. Miał wrażenie, że zdezorientowane słońce — nie wiedząc, jak się zachować wobec braku sofy, której kolory mogłoby wypalić, i zasłon, przez które mogłoby przeświecać — eksplodowało bezradną supernową na środku salonu. Znowu jęknął. Głowa wibrowała mu jak dzwon po uderzeniu.

— Naprawdę? Wiem, że nie mieści ci się to w głowie, że zmagasz się z tym jak Jakub z tym swoim aniołem, ale musisz zrozumieć, że ona tam jest. Sam widziałeś. I jest bezpieczna. Nie musisz już się o nią martwić.

— Tam? To znaczy, gdzie, do kurwy nędzy?!

Ludo rzadko przeklinał, ale tym razem czuł, że przekleństwo jest idealnie wyważone.

Nerezza spojrzała na swoje buty. Zdążyła się już ubrać — w żółcienie i brązy, jak zwykle perfekcyjnie; Ludo pomyślał, że chyba po prostu nie umie być nieperfekcyjna.

— W Palimpseście — odparła szeptem. — Nie każ mi… Nie lubię wymawiać tej nazwy. Tutaj. Nie lubię jej tu wymawiać.

Niezgrabnie odsunął się od niej i na palcach przemknął do małej kuchni. Bez słowa zaczął smarować chleb masłem i kroić ser na kanapki. Czuł, że patrzy na niego, jak nieporadnie posługuje się jej nożami, i wiedział, że ma na policzkach małe, punktowe rumieńce, które jakoś nie chcą się rozlać szerzej.

Nerezza rozłożyła ręce i znów je splotła.

— Wiem, że…

— Nie zamierzam o tym dyskutować — uciął.

— Byłeś tam, Ludo! Widziałeś konie. Zjadłeś ślimaka ze srebrnej muszli. Widziałeś ją, widziałeś Paolę… Tak ma na imię jej kochanka. Paola. Znasz ją? — paplała pospiesznie Nerezza. — Siedziałeś obok mnie. Czułam smak twoich łez.

— Śnił mi się jakiś kurewski koszmar.

Powtórne użycie przekleństwa sprawiło mu satysfakcję, jakby było odznaką, którą mógł z dumą nosić i polerować do połysku.

— Sny tak nie działają. Dwóm osobom nie może się śnić to samo.

— Nie zamierzam o tym dyskutować!

Nerezza uniosła ramiona — i je opuściła.

— Nie myśl, że czuję się za to odpowiedzialna. Wydaje mi się… — Spojrzała na idealne półksiężyce skórek przy paznokciach. Z pieczołowicie ułożonego nieschludnego koka na jej karku zaczynały się wysnuwać niesforne pasma ciemnych włosów. — Wydaje mi się, że Lucia zostawiła po sobie bałagan w życiu, a ja jako jej przyjaciółka mam obowiązek go posprzątać. Gdyby nie ona, nigdy nie zobaczyłabym tego, co zobaczyłam. Przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić… — Spojrzała na niego z ukosa, spod rzęs. Ludo nie był pewien, czy próbuje być zalotna, czy przerażająca. — Karmić jej zwierzątka, kiedy nie ma jej w domu.