Z oczywistych powodów produkcja drabin jest w tym rejonie Palimpsestu wielce cenionym rzemiosłem, wręcz świętą profesją; każdy szczebel ma szczególne znaczenie duchowe. Pierwszy nosi nazwę Szczebla Uczciwej Pracy, ostatni Szczebla Soli Niebios. Pomiędzy nimi każdy drabiniarz wytycza własną ścieżkę. Kiedy któryś szczebel się złamie, dom czeka nieszczęście; by je odwrócić, trzeba się pozbyć przynajmniej jednego dziecka, oddając je do innego domu. Dzieci takie nazywa się „szczebelkami”. Krążą z kamienicy do kamienicy po całej Ptaszarni, a przeciętna jakość lokalnych wyrobów drabiniarskich sprawia, że prędzej czy później wracają do rodziny.
Kiedy dziewczynki z Ptaszarni trochę podrosną, codziennie rano wychodzą nad Albuminę przywitać nowy dzień. Splatają swoje niesamowicie długie warkocze w sieć, biorą się za ręce, wchodzą do wody i kładą się na plecach. Unoszą się na wodzie, kołysane leniwym nurtem. Na płyciznach żyją olbrzymie złote koi, które wprost przepadają za smakiem ludzkich włosów. Tym sposobem zaplątują się w sieć, a w południe dziewczęta wyciągają ją na brzeg i patroszą zdobycz kościanymi nożykami, które noszą przyczepione do łydek. Zachwycone koi umierają w plątaninie loków, wśród dzikich śmiechów dziewcząt. Ich mięso ma posmak kokosa i ptasiego tłuszczu. Dziewczęta zaś mają do wieczora czas na naukę.
Nhean — stary człowiek z wydatnym brzuchem i głową rozeźlonego tygrysa — mieszka w jednym z nadrzecznych domów. W miejscu, gdzie tygrysie prążki stykają się z ludzką skórą, biegnie czerwono-fioletowa blizna. Z nieszczęsnych koi przyrządza żółtawy gulasz, którego słodyczy pożądają wszyscy sąsiedzi. Nhean jednak nie lubi się nim dzielić, mimo że nie dostałby przecież ani jednej ryby, gdyby młode dziewczyny nie obdarowywały nimi starych i schorowanych mieszkańców Ptaszarni, którzy sami nie mogą ich sobie nałapać. Codziennie po południu jada więc sam, szarpiąc mięso psującymi się kłami.
Jest niemy, jak wszyscy z jego rodzaju.
W Ptaszarni nawet najmniejsze dzieci wiedzą, że to właśnie tutaj, w rzecznym mule, kończą wszyscy weterani, i od małego uczą się, żeby z nimi nie rozmawiać. W trzecim okręgu kobieta z łapami hieny nie przejmuje się obecnością małych rybaczek, które z zapartym tchem patrzą, jak płucze wykonaną z drewna strączyńca przetokę, i zaglądają w miejsce, gdzie dawniej miała krtań. Nhean nigdy by się na to nie zgodził. Jego rodzina mieszka w Palimpseście dłużej, niż drzewa pragną latać, toteż lepiej niż inni rozumie ideę przyzwoitości.
Wymyślił wprawdzie własny język migowy, ale dzieciaki domyślają się tylko znaków oznaczających „matkę”, „południowy wschód” i „spać”. Zresztą, już dawno dałyby mu święty spokój, gdyby nie ten przepyszny gulasz, w którym pływają zielone szalotki i pomarańczowe rybie ogony.
Nhean jest również drabiniarzem. Szczeblom dzielącym Uczciwą Pracę od Soli Niebios nadaje dziwaczne nazwy: Phirun, Który Uwielbiał Betel; Sovann, Który Nie Lubił Swojej Żony, Ale Nigdy Jej O Tym Nie Powiedział; Veasna, Pijak I Ladaco.
Samnang, Który Ją Kochał. Vibol, Który Ją Kochał. Munny, Który Ją Kochał.
Chanthou, Która Nikogo Nie Kochała.
Nikt nie rozumie tego nazewnictwa, a Nhean-niemowa nie ma go jak objaśnić. To pewnie coś z wojny, tłumaczą sobie ludzie. Imiona ludzi z jego kompanii. Albo plutonu. Albo może imiona tych, których zabił.
Mylą się, ale ponieważ takie tłumaczenie brzmi rozsądnie, Nhean nie wyprowadza ich z błędu.
Od wielu lat celowo wstawia w swoich drabinach dwa słabsze szczeble, które obluzowują się i łamią wcześniej od innych. Tak powinno być. Tak właśnie się stało w wiosce dawno, dawno temu, w zielonej krainie, której nazwy Nhean już nie pamięta.
Ja, naturalnie, ją pamiętam. Mógłbym mu powiedzieć. Przypuszczam, że nie byłby zachwycony. Zepsujemy mu dzień do reszty? Wystarczy nachylić się do tego wielkiego, kosmatego ucha i szepnąć jedno jedyne słowo, słowo z innego świata, sprowadzające wszystkie koszmarne wspomnienia, które z płaczem wyparł.
Nie mogę tego zrobić. Jest taki stary. To już dziś nie ma znaczenia.
W głębi serca, które wciąż jest całością, Nhean żywi tajoną nadzieję, że doczeka dnia, w którym pęknie wystarczająco dużo szczebli, żeby jakieś dziecko trafiło do jego domu. Mógłby je pokochać i nauczyć gotować gulasz, a nocami, kiedy zaśnie otulać ogonem.
Na razie nic takiego się nie wydarzyło.
Osłabione szczeble nazywają się Chanthou, Która Nikogo Nie Kochała, i Mealea, Która Wpadła Do Rzeki.
— Pamiętasz, kiedy matka pierwszy raz dała nam kawior? — pyta Ludmiła. — Ja pamiętam, jaki był czerwony. Ikra pękała mi na języku i cały ten złocisty rybi olej spływał do gardła. Był przepyszny, taki słony… jakby to nie były jajeczka, tylko małe banieczki pełne łososiowych łez.
Oleg marszczy brwi.
— To było przed moim urodzeniem. Nie mogło mnie przy tym być.
— Och… — Jej piękne czoło marszczy się. — No tak, naturalnie. Czasem zapominam.
— Wiem. — Spieniona rzeka przepływa obok nich i Oleg ma wrażenie, że widzi w niej otwierające się oczy, ciemne rybie ślepia. — Pamiętam, jak opowiadałaś mi historię o krainie umarłych — mówi dalej, chcąc pocieszyć Ludmiłę. — Powtórzyłem ją matce, a ona na miesiąc zabrała mi wszystkie książki. Pamiętam też, jak oświadczyłem się tej dziewczynie, Polce. Szepnęłaś mi wtedy do ucha, że ona nie ma żółtego płaszcza przeciwdeszczowego i że tosię musi źle skończyć.
Ludmiła przekrzywia głowę.
— I co, nie miałam racji?
Wciąż ma drobinki śniegu we włosach. Oleg zaczyna podejrzewać, że tenśnieg nigdy się nie stopi.
— Dopłyniemy dzisiaj? — pyta. — Tam, dokąd zmierzamy?
— Chyba tak. Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości.
Ludmiła długo milczy. Oleg gładzi ją po kolanie, delikatnie, cnotliwie.
— Gra w „Czy pamiętasz?” jest taka dziwna… — Miła wzdycha. — I taka przyjemna. Jedyna możliwa odpowiedź brzmi „tak”, bo „nie” od razu przerywa zabawę. Pamiętasz, jak odeszłam? Od tej dziewczyny z Brooklynu i od ciebie?
— Tak. Przepraszam. Mówiłem już, że jest mi przykro.
— Nigdy cię nie interesowało, dokąd wtedy poszłam? Nie przyszło ci do głowy, że istnieje jakiś książę cholery?
— Nie umarłaś na cholerę — wytyka jej Oleg.
— No to książę topielców. Z niebieskim parasolem. Może mnie pocałował. Może miał zimne usta.
Oleg waży jej słowa. Coś takiego nie przyszło mu wcześniej do głowy, ale teraz ta perspektywa niezbyt go niepokoi. Umarli trzymają się w swoim gronie, a poza tym nigdy się nie spodziewał, że dowie się o wszystkich romansach siostry.
— A tak było? — pyta.
Miła wzrusza ramionami.
— Nie.
— Tęsknię za tobą — chrypi Oleg przez ściśnięte gardło. — Brakuje mi twojego sposobu mówienia o różnych rzeczach. Bez ciebie świat przewraca mi się do góry nogami.
Ludmiła potrząsa głową, jakby chciała oczyścić ją ze śmiecia, opróżnić ze wszystkiego, co zakłóca spokojny przepływ wody.
— To dla mnie… trudne — mówi.
— Mnie też nie jest łatwo! To miejsce jest obłąkane, piękne, ale… nienormalne. Mimo to musiałem tu wrócić! Ty jesteś tutaj, nie w domu. W domu zrobiło się bez ciebie zimno, sypiam na podłodze, bo nie mogę znieść myśli o sypianiu w naszym łóżku. Hester… Ty jej chyba nie znasz, taka z krótkimi włosami, jak u chłopaka… To ona nie chciała tu wracać. Przynosi mi czasem sok pomarańczowy i zimne hamburgery, kiedy nie mam siły wyjść i czegoś sobie kupić. Wiem, jak to brzmi, jak fatalnie, ale ja się dobrze czuję. I nie przeszkadza mi, że teraz to ja dociebie przychodzę, zupełnie mi nieprzeszkadza. Tak jakbym był teraz twoimduchem. Mogę ci być wierny, tak jak tymnie. Naprawdę mogę.