— Nie — szepcze. — Ja nie chcę się tu przenosić na stałe. Co innego ludzie, którzy mają dojścia i zielone powozy, ale ja? Ja pracuję w restauracjach i mieszkam pod mostem. Skrzywdziłem ją. Już nie wróci. Za to może w prawdziwym świecie… Tak, on na pewno jest bardziej prawdziwy, musi być, po prostu musi… Może tam do mnie wróci, wybaczy mi i wszystko będzie jak dawniej.
— O kim mówisz?
— O mojej siostrze, Ludmile. Tylko że…Tutaj ona wcale nie jest moją siostrą. Przypomina ją, ale nią nie jest. Jest… Powiedziała, zdaje się, że jest pecią.
Ludovico parska śmiechem, niewymuszonym i nerwowym. Nagle robi mu się ciepło, zaczyna się poruszać po znajomym terenie. Czarne wilgotne kamienie wibrują od jego śmiechu. Kogutki patrzą na niego i stroszą pióra.
— Pecia? Ale przecież to znaczy… Tak się robiło w dawnych czasach, kiedy powstawała ta księga, o której wspomniałem. Zamiast zlecać kopiowanie opasłych tomów w całości, dzielili je na kawałki i dawali do kopiowania nowicjuszom. Oryginał był wzorem, kopie nazywano pecia. Dlatego wiem co masz na myśli. Rozumiem. Ona jest kopią. Ktoś zrobił dla ciebie kopię.
— A ja byłem dla niej nieuprzejmy, więc mnie porzuciła. Skoczyła do rzeki. Nie wiem, jak ją odszukać, a bez niej to miejsce mnie nie interesuje. Będziecie musieli poradzić sobie beze mnie.
Ludovico przekrzywia głowę i badawczo przygląda się Olegowi, który jest wyzywająco samokrytyczny. Z pewnością wie, że wygląda makabrycznie. Szyderczy uśmiech, mający maskować rozpacz, upodabnia jego twarz do pyska małego gargulca.
— W takim razie może poszukamy jej razem, ty i ja? — proponuje bez ogródek, całkiem zwyczajnie, jakby zapraszał Olega na obiad. — Rzeka jest ogromna, ale jeśli do niej wskoczyła, może uda nam się ją znaleźć. Tylko musimy być niezłomni. Godni.
Wyciąga rękę, zbyt dużą i niezdarną. Oleg długo się waha, nim postanawia ją uścisnąć.
— Obyś nie miał nic przeciwko temu, żeby ukraść łódź — dodaje Ludovico.
Wychodzą na deszcz. Brodząc w płytkiej, wzburzonej, gruzłowatej toni odcumowują letnią łódź spacerową, której dziób i rufę — wydłużone i zakrzywione ku górze — zdobią drewniane rysie łby. Daszek nad pokładem jest w blasku słońca prawdopodobnie niebieski, lecz w tej chwili ocieka ohydną czernią, a jego rąbek z lśniącego stał się szary i smętny. Poruszają się cicho. Nikt ich nie widzi. Ludovico odważnie wypycha łódź na środek szybkiego nurtu. Oleg opiera się ciężko o podłużną skrzynię pełną wędek i dziecięcych strojów kąpielowych z falbankami.
Księżyc wygląda niepewnie zza chmur i zaraz znów się chowa, rumieniąc się gwałtownie.
— Jesteśmy w Rzymie, Oleg. Via Manin Daniele 50. Znajdź nas. Proszę cię, przybądź i znajdź nas.
Trzy
Dziewczyna wśród cierni
Hester zniknęła. Trzy dni temu. Płakała. Oleg pamiętał jej płacz jakby zza parawanu.
— Mam dość — powiedziała. — Nie zniosę tego. Myliłam się, nie jestem dobrym człowiekiem, nie mogę cię oglądać… — Wczepiła się w ścianę, jakby ta mogła odwzajemnić jej uścisk. — Nie z nimi. Nie mogę na to patrzeć. To wstrętne. Potworne.
I odeszła. Raz czy drugi przyszło mu do głowy, że mogła sobie zrobić krzywdę — miała takie zaczerwienione oczy, kiedy wychodziła, takie znużone i udręczone, ale on nie miał w sobie dość krwi, żeby się tym zaniepokoić. Za krótko się znali. Nie była księżną cholery. Nie była jego rodaczką. Nie może być prawdziwej miłości między dwojgiem obcych.
Od tamtej pory, pozbawiony Hester i jej płochliwej opieki, dwa razy wyszedł do sklepu, potykając się na obolałych nogach, które już zapomniały, że są nogami. Sok z prawdziwych pomarańczy był tak jasny, że palił go w gardło. Spróbował chleba, skubnął mięsa, ale nie mógł ich przełknąć. Był w stanie zjeść co najwyżej zimną, tłustawą zupę z baru, który wcale nie był taki znowu mityczny, i popić wodą.
Jego łóżko wyschło albo zamarzło — nie miało to znaczenia, bo i tak spał na nim jak kłoda, jak zabity, niemy, blady.
Czwartego dnia przyszła. Usiadła na łóżku, ubrana w skąpą kurteczkę z obszytym futrem kapturem. Miała ogromne sińce pod oczami, wargi zupełnie bez koloru i ślady wymiocin lub śliny na policzkach. Podkuliła nogi, podciągnęła kolana pod brodę i patrzyła na niego pustym wzrokiem.
Nie była to jednak jego Ludmiła, lecz Hester. Miała opuchnięty język i mówiła niewyraźnie.
— Dlaczego przyszłaś? — spytał lękliwie, podciągając koc pod brodę.
— Nie chciałam.
— No to odejdź. Ja też cię tu nie chcę.
— Zauważyłam.
Patrzyli na siebie w milczeniu, jak dwoje dzikich zwierząt w dżungli — spoglądających sobie w oczy i niemogących zdecydować, które bardziej się boi.
— Dobrze się czujesz? — wyszeptał w końcu Oleg cichym, łamiącym się głosem.
Zmrużyła oczy i przełknęła ślinę.
— Nie najlepiej.
— To tak jak ja.
Uśmiechnęła się lubieżnie, złowieszczo.
— Myślę, że moglibyśmy zostać kochankami, ale wiesz, takimi z prawdziwego zdarzenia, którzy parzą sobie nawzajem kawę i czytają te same książki. Tak wiele nas łączy… Oboje umieramy z rozpaczy, zamordowani przez całe miasto. — Wśliznęła się do niego do łóżka, okrywając kocem zziębnięte ramiona, i objęła go za szyję. — Pamiętasz, co mi opowiadałeś? — zapytała szeptem, dziwnie przeciągając głoski. — O krainie umarłych? Ja też mam dla ciebie opowieść. Dawno, dawno temu pewna dziewczyna połknęła na raz wszystkie swoje tabletki, ponieważ chciała przestać śnić, a anioł, o którym myślała, że ją uratuje, okazał się skończonym gnojem. Podoba ci się moja historia? Bo mnie tak. Dobrze się kończy. — Pocałowała go w policzek; już zawsze miał czuć ślad po jej pocałunku. Zniżyła głos. — Jak sądzisz, czy gdyby Kolumb, stanąwszy na dziobie swojego statku, spojrzał na Nowy Świat i zobaczył wszystko, co się z nim stanie: choroby, śmierć, zdrady, krew, wszystkie te draństwa, to myślisz, że nazwałby go rajem? Czy raczej uciekłby do domu, aż by się za nim kurzyło? Bo ja chcę tylko wrócić do domu.
W półmroku sypialni jej oczy były ogromne jak dwa zamki otwierające się aż na Atlantyk, a nawet jeszcze dalej, aż do słonego morza umarłych i rozsianych na nim mrocznych wysp.
Odwróciła się gwałtownie i zwymiotowała na zimną posadzkę. Położył jej rękę na plecach i odgarnął włosy, kiedy wstrząsały nią kolejne spazmy żalu i samotności; nie mógł ich powstrzymać. Jej ciało dygotało mu w rękach, chciało żyć, zdecydowane pozbyć się wszystkiego, co nie jest życiem. Szlochając, zgięła się wpół i oparła o wezgłowie. Przez jej kręgosłup przepłynęło coś, co zbliżyło ich bardziej niż wcześniej jego nasienie, połączyła ich wspólnota cierpienia przekraczającego ludzkie granice. Oleg uświadomił sobie, że to właśnie zapamięta ze znajomości z Hester; długo po tym, jak zapomni, co czuł, poruszając się w niej, będzie pamiętał, jak podtrzymywał jej włosy, kiedy wyrzygiwała sobie serce na podłogę jego sypialni.
Wyszła, zanim się obudził. Zdawał sobie sprawę, że więcej jej nie zobaczy. Nikt nie lubi świadków własnej słabości.
Tego ranka wmusił w siebie jajko. Triumfował. Po drugim soku z pomarańczy, podpierając się parasolem jak laską, zdołał przejść do następnej przecznicy, żeby sprawdzić stan swojego konta w banku. Poczuł się tak, jakby znów patrzył w oczy Hester, ciemne i głębokie; musiał się oprzeć o czyste, szklane drzwi banku, żeby nie stracić równowagi.