Выбрать главу

Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,

Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,

Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.

Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża;

Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża,

A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.

Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,

Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;

Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem,

Demokrata przyjechał z Paryża baronem;

Gdyby żył dłużej, może nową alternatą

Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.

Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi,

A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

"Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież

Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież,

Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach

Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.

Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,

Nie daje czasu szukać mody i gawędki.

Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,

Że znowu o Polakach tak na świecie głośno;

Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!

Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita.

Tylko smutno, że nam, ach! tak się lata wleką

W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!

Tak długo czekać! Nawet tak rzadka nowina!

Ojcze Robaku (ciszej rzekł do Bernardyna),

Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość;

Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?"

"Nic a nic - odpowiedział Robak obojętnie

(Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) -

Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy

Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy

Bernardyńskie; cóż o tem gadać u wieczerzy?

Są tu świeccy, do których nic to nie należy".

Tak mowiąc spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników

Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków;

Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,

Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.

Rykow jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę,

Lecz na wzmiankę Warszawy rzekł, podniosłszy głowę:

"Pan Podkomorzy! Oj, Wy! Pan zawsze ciekawy

O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy!

He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem -

Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem!

Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem,

Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem.

Często na awanpostach nasz z Francuzem gada,

Pije wódkę; jak krzykną: ura! - kanonada.

Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię;

Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie.

Ja mówię, będzie wojna u nas. Do majora

Płuta adiutant sztabu przyjechał zawczora:

Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka,

Czy na Francuza; oj, ten Bonapart figurka!

Bez Suworowa to on może nas wytuza.

U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza,

Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów

Czarował; tak i były czary przeciw czarów.

Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta -

A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta;

Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca,

Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca.

Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą..."

Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z potrawą czwartą

Wszedł służący, i raptem boczne drzwi otwarto.

Weszła nowa osoba, przystojna i młoda;

Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda,

Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali;

Prócz Tadeusza, widać, że ją wszyscy znali.

Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,

Suknię materyjalną, różową, jedwabną,

Gors wycięty, kołnierzyk z korónek, rękawki

Krótkie, w ręku kręciła wachlarz dla zabawki

(Bo nie było gorąca); wachlarz pozłocisty

Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty.

Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi,

W pukle, i przeplatane różowymi wstęgi,

Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu,

Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu -

Słowem, ubiór galowy; szeptali niejedni,

Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni.

Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy,

Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj,

Jako osóbki, które na trzykrólskie święta

Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.

Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,

Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem.

Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało:

Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało,

Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć;

Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,

A potem między rzędem siedzących i stołem

Jak bilardowa kula toczyła się kołem.

W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;

Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana,

Pośliznęła się nieco i w tem roztargnieniu

Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.

Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swem siadła

Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła,

Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek

Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek

Poprawiała, to lekkim dotknieniem się ręki

Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.

Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery.

Tymczasem w końcu stoła naprzód ciche szmery,

A potem się zaczęły wpółgłośne rozmowy;

Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.

Asesora z Rejentem wzmogła się uparta,

Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,

Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił

I utrzymywał, że on zająca pochwycił;

Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi,

Że ta chwała należy chartu Sokołowi.

Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła

Brali stronę Kusego, albo też Sokoła,

Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.

Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki

Rzekł półgłosem: "Przepraszam, musieliśmy siadać,

Niepodobna wieczerzy na później odkładać:

Goście głodni, chodzili daleko na pole;

Myśliłem, że dziś z nami nie będziesz przy stole".