Выбрать главу

Jaskier jęknął, tym razem w podziwie. Triss poczuła, jak ogarnia ją wzruszenie. Euforia.

Jednorożec zastukał kopytami po kamieniach kulwaru. Wstrząsnął grzywą. Zarżał przeciągle, melodyjnie.

— Ihuarraquax — powiedziała Ciri. - Miałam nadzieję, że przyjdziesz.

Jednorożec podszedł bliżej, zarżał znowu, grzebnął kopytem, silnie uderzył nim o bruk. Pochylił głowę. Sterczący z jego wyklepionego czoła róg zapłonął nagle ostrym światłem, blaskiem, który na moment rozproszył mgłę.

Ciri dotknęła rogu.

Triss krzyknęła głucho, widząc, jak oczy dziewczyny rozjarzają się nagle mlecznym żarem, jak całą ją otacza płomienna aureola. Ciri nie słyszała jej, nie słyszała nikogo. Jedną ręką wciąż trzymała róg jednorożca, drugą skierowała w stronę nieruchomego wiedźmina. Z jej palców popłynęła wstęga migotliwej i żarzącej się jak lawa jasności.

*****

Nikt nie potrafił ocenić, jak długo to trwało. Bo to było nierealne.

Jak sen.

*****

Jednorożec, rozmazując się niemal w gęstniejącej mgle, zarżał, uderzył kopytem, kilkakrotnie machnął głową i rogiem, jak gdyby wskazywał na coś. Triss spojrzała. Pod baldachimem zwisających nad jeziorem wierzbowych gałęzi zobaczyła na wodzie ciemny kształt. To była łódź.

Jednorożec wskazał rogiem raz jeszcze. I zaczął szybko znikać we mgle.

— Kelpie — powiedziała Ciri. - Idź z nim.

Kelpie zachrapała. Zatargała łbem. Posłusznie poszła za jednorożcem. Podkowy przez chwilę dzwoniły po bruku. Potem dźwięk ten urwał się raptownie. Jak gdyby klacz uleciała, znikła, zdematerializowała się.

Łódź była przy samym brzegu, w chwilach, gdy mgła rozwiewała się, Triss widziała ją już dokładnie. Była to prymitywnie sklecona barką, niezgrabna i kanciasta jak wielkie świńskie koryto.

— Pomóżcie mi — powiedziała Ciri. Głos miała pewny i zdecydowany.

Początkowo nikt nie wiedział, o co dziewczynie chodzi, jakiej pomocy oczekuje. Pierwszy połapał się Jaskier. Może dlatego, że znał tę legendę, że czytał kiedyś jedną z jej upoetycznionych wersji. Wziął na ręce wciąż nieprzytomną Yennefer. Zdziwił się, jak jest drobna i lekka. Przysiągłby, że ktoś pomaga mu ją dźwigać. Przysiągłby, że czuje obok swego ramienia bark Cahira. Kątem oka złowił mignięcie płowego warkocza Milvy. Gdy składał czarodziejkę w łodzi, przysiągłby, że widział podtrzymujące burtę dłonie Angouleme.

Krasnoludy uniosły wiedźmina, pomogła im Triss, podtrzymując mu głowę. Yarpen Zigrin aż zamrugał oczami, przez sekundę widział bowiem obu braci Dahlbergów. Zoltan Chivay przysiągłby, że w złożeniu wiedźmina w łodzi pomagał mu Caleb Stratton. Triss Merigold głowę by dała, że czuje perfumy Lytty Neyd, nazywanej Koral. A przez moment widziała wśród oparu jasne, żółtozielone oczy Coëna z Kaer Morhen.

Takie to figle płatała zmysłom ta mgła, gęsta mgła znad jeziora Eskalott.

— Gotowe, Ciri — powiedziała głucho czarodziejka. - Twoja łódź czeka.

Ciri odgarnęła włosy z czoła, pociągnęła nosem.

— Przeproś panie z Montecalvo, Triss — powiedziała. - Ale nie może być inaczej. Ja nie mogę zostać, gdy Geralt i Yennefer odchodzą. Po prostu nie mogę. One powinny to zrozumieć.

— Powinny.

— Żegnaj więc, Triss Merigold. Bywaj, Jaskier. Bywajcie wszyscy.

— Ciri — szepnęła Triss. - Siostrzyczko… Pozwól mi popłynąć z wami…

— Sama nie wiesz, o co porosisz, Triss.

— Czy cię jeszcze kiedyś…

— Na pewno — przerwała zdecydowanie.

Weszła do łodzi, która zakołysała się i natychmiast zaczęła odpływać. Niknąć we mgle. Stojący na brzegu nie słyszeli najmniejszego plusku, nie widzieli fal ani ruchu wody. Jakby to nie była łódź, ale widmo.

Przez bardzo krótką chwilę widzieli jeszcze drobną i zwiewną sylwetkę Ciri, widzieli, jak długą tyką odpycha się od dna, jak jeszcze ponagla i tak już szybko sunącą barkę.

A potem była już tylko mgła.

Skłamała mi, pomyślała Triss. Nie zobaczę jej już nigdy. Nie zobaczę jej, bo.. Vaesse deireadh aep eigean. Coś się kończy…

— Coś się skończyło — powiedział zmienionym głosem Jaskier.

— Coś się zaczyna — zawtórował mu Yarpen Zigrin.

Skądś od strony miasta głośno zapiał kogut.

Mgła szybko zaczęła się unosić.

*****

Geralt otworzył oczy drażnione przez powieki grą światłocienia. Zobaczył nad sobą liście, kalejdoskop migoczących w słońcu liści. Zobaczył ciężkie od jabłek gałęzie.

Na skroni i policzku czuł delikatny dotyk palców. Palców, które znał. Które kochał tak, że aż bolało.

Bolał też brzuch, pierś, bolały żebra, a ciasny gorset bandaża dobitnie przekonywał, że miasto Rivia i trójzębne widły nie były sennym koszmarem.

— Leż spokojnie, mój ukochany — powiedziała łagodnie Yennefer. - Leż spokojnie. Nie ruszaj się.

— Gdzie jesteśmy, Yen?

— Czy to ważne? Jesteśmy razem. Ty i ja.

Śpiewały ptaki, dzwońce albo drozdy. Pachniały trawy, zioła, kwiaty. Jabłka.

— Gdzie jest Ciri?

— Odeszła.

Zmieniła pozycję, delikatnie wyzwoliła ramię spod jego głowy, położyła się obok na trawie tak, by móc patrzeć mu w oczy. Patrzyła na niego zachłannie, jak gdyby chciała się nasycić widokiem, jak gdyby chciała się napatrzeć na zapas, na całą wieczność. Patrzył równierz, a tęsknota dławiła mu gardło.

— Byliśmy z Ciri na łodzi — przypomniał sobie. - Na jeziorze. Potem na rzece. Na rzece o silnym nurcie. We mgle.

Jej palce odnalazły jego rękę, ścisnęły silnie.

— Leż spokojnie, mój ukochany. Leż spokojnie. Jestem przy tobie. To nieważne, co się wydarzyło, nieważne gdzie byliśmy. Teraz jestem przy tobie. I nigdy już cię nie opuszczę. Nigdy.

— Kocham cię, Yen.

— Wiem.

— Tym niemniej — westchnął — chciałbym wiedzieć, gdzie jesteśmy.

— Ja też — powiedziała Yennefer, cicho i nie od razu.

*****

— I to — spytał po chwili Galahad — jest koniec tej historii?

— Skądże znowu — zaprotestowała Ciri, pocierając stopą o stopę, ścierając wyschnięty piasek, który przywarł do jej palców i podeszew. - Chciałbyś, by opowieść tak się kończyła? Akurat! Ja bym nie chciała!

— Cóż więc było dalej?

— Normalnie — parsknęła. - Pobrali się.

— Opowiedz.

— Aaa, co tu jest do opowiadania? Było huczne weselisko. Wszyscy się zjechali, Jaskier, matka Nenneke, Iola i Eurneid, Yarpen Zigrin, Vesemir, Eskel… Coë, Milva, Angouleme… I moja Mistle… I ja tam byłam, miód i wino piłam. A oni, znaczy się Geralt i Yennefer, mieli później własny dom i byli szczęśliwi, bardzo, bardzo szczęśliwi. Jak to w bajce. Rozumiesz?

— Dlaczego płaczesz, o, Pani Jeziora?

— Wcale nie płaczę. Oczy łzawią mi od wiatru. I tyle! Milczeli długo, patrząc, jak rozpalona do czerwoności kula słońca dotyka szczytów gór.

— W samej rzeczy — przerwał wreszcie ciszę Galahad — wielce dziwna to była historia, oj, dziwna. Iście, pani Ciri, niesamowity jest świat, z którego przybyłaś.

Ciri głośno pociągnęła nosem.

— Taak — podjął Galahad, odchrząknąłwszy kilka razy, trochę zdeprymowany jej milczeniem. - Ale i tutaj, u nas, też zdarzają się zadziwiające przygody. Weźmy choćby, co przydarzyło się panu Gowainowi z Zielonym Rycerzem… Albo memu stryjowi, panu Borsowi, i panu Tristanowi… Uważasz otóż, pani Ciri, pan Bors i pan Tristan wyruszyli razu pewnego na zachód, ku Tintagelowi. Droga ich wiodła przez lasy dzikie i groźne. Jadą, jadą, patrzą, stoi biała łani, a obok pani, czarno odziana, iście czarniejszej czerni i na marach nie ujrzysz. A piękna ta pani, że piękniejszej w całym świecie nie obaczysz, no, chyba żeby królowa Ginewra… Ujrzała rycerzy owa pani, stojąca podle łani, ręką skinęła i w takie do nich odezwała się…