— Ach — wykrzywiła się. - Znaczy, mam szczęście? Bo to mogło być osiem tygodni? Albo osiem miesięcy? Albo osiem…
Zamilkła.
— Daleko — powiedział cicho — odeszłaś od Lary Dorren. Zagubiłaś swoje dziedzictwo, straciłaś więź ze swoją krwią. Nic dziwnego, że kobiety nie rozumiały ciebie, a ty ich. Ty nie tylko mówisz, ty myślisz inaczej. Zupełnie innymi kategoriami. Czym jest osiem dni albo osiem tygodni? Czas nie ma znaczenia.
— Dobrze! — krzyknęła ze złością. - Zgoda, nie jestem mądrą elfką, jestem głupim człowiekiem. Dla mnie czas ma znaczenie, ja liczę dni, liczę nawet godziny. I wyliczyłam, że minęło wiele jednych i drugich. Nie chcę już od was nic, obejdę się bez wyjaśnień, nie obchodzi mnie, dlaczego tu jest wiosna, dlaczego tu są jednorożce, a nocą na niebie widać inne gwiazdozbiory. Zupełnie nie interesuje mnie, skąd znasz moje imię i jakim sposobem wiedziałeś, że tu się zjawię. Chcę tylko jednego. Wrócić do siebie. Do mojego świata. Do ludzi! Takich, którzy myślą tak jak ja! Tymi samymi kategoriami!
— Wrócisz do nich. Po jakimś czasie.
— Chcę zaraz! — wrzasnęła. - Nie po jakimś czasie! Bo tutaj ten czas to wieczność! Jakim prawem mnie tu więzicie? Dlaczego nie mogę stąd odejść? Ja weszłam tu sama! Z własnej woli! Nie macie do mnie żadnych praw!
— Weszłaś tu sama — potwierdził spokojnie. - Ale nie z własnej woli. Przywiodło cię tu przeznaczenie, trochę przez nas wspomagane. Długo bowiem na ciebie tu czekano. Bardzo długo. Nawet jak na naszą rachubę.
— Nic z tego nie rozumiem.
— Czekaliśmy długo — nie zwrócił na nią uwagi. - Bojąc się tylko jednego: czy zdołasz tu wejść. Zdołałaś. Potwierdziłaś swoją krew, twój rodowód. A to znaczy, że tutaj, nie wśród Dh'oine, jest twoje miejsce. Jesteś córką Lary Dorren aep Shiadhal.
— Jestem córką Pavetty! Nie wiem nawet, kim jest ta twoja Lara!
Żachnął się, ale bardzo lekko, niezauważalnie niemal.
— W takim razie — powiedział — najlepiej będzie, jeśli ci wyjaśnię, kim jest ta moja Lara. Ponieważ czas nagli, najchętniej zabrałbym się do wyjaśnień w drodze. Ale cóż, dla niemądrej demonstracji niemal zajeździłaś klacz…
— Zajeździłam? Ha! Ty jeszcze nie wiesz, ile ta klacz może wytrzymać. A dokąd mamy jechać?
— To, jeśli pozwolisz, również wyjaśnię ci w drodze.
Ciri wstrzymała chrapiącą Kelpie, widząc, że szaleńczy galop jest bez sensu i nie zda się na nic.
Avallac'h nie kłamał. Tu, na otwartym terenie, na łąkach i wrzosowiskach, z których sterczały menhiry, działała ta sama siła, co pod Tor Zireael. Można było próbować jechać na złamanie karku w obojętnym kierunku, po mniej więcej stajaniu jakaś niewidzialna siła sprawiała, że jechało się po okręgu.
Ciri poklepała chrapiącą Kelpie po szyi, patrząc na spokojnie jadącą grupkę elfów. Przed chwilą, gdy Avallac'h powiedział jej wreszcie, czego od niej chcą, runęła w cwał, by uciec od nich, zostawić ich za sobą jak najdalej, ich i to ich bezczelne, nie mieszczące się w głowie żądanie.
Teraz zaś miała ich znowu przed sobą. W odległości mniej więcej stajania.
Avallac'h nie kłamał. Nie było ucieczki.
Jedyne, co galop przyniósł dobrego, to to, że ochłodził głowę, zziębił wściekłość. Była już znacznie spokojniejsza. A jednak wciąż cała trząsła się ze złości.
— Ale się urządziłam, pomyślała. Po co ja wlazłam do tej Wieży?
Wzdrygnęła się, przypominając sobie. Przypominając dobie Bonharta jadącego ku niej po lodzie na spienionym siwku.
Wzdrygnęła się jeszcze silniej. I uspokoiła.
Żyję, pomyślała, rozglądając się. To jeszcze nie koniec walki. Walkę kończy śmierć, każda inna rzecz walkę jedynie przerywa. Nauczyli mnie tego w Kaer Morhen.
Ponagliła Kelpie do stępa, potem widząc, że klacz dzielnie unosi głowę, do kłusa. Jechała szpalerem menhirów. Trawy i wrzosy sięgały strzemion.
Dość szybko dogoniła Avallac'ha i trzy elfki. Wiedzący, uśmiechnięty lekko, zwrócił na nią pytająco swe akwamarynowe oczy.
— Proszę, Avallac'h — chrząknęła. - Powiedz mi, że to był ponury żart.
Przez jego twarz przebiegło coś jakby cień.
— Nie zwykłem żartować — powiedział. - A skoro uznałaś to za żart, pozwolę sobie powtórzyć z pełną powagą: chcemy mieć twoje dziecko, Jaskółko, córko Lary Dorren. Dopiero gdy je urodzisz, pozwolimy ci stąd odejść, wrócić do twego świata. Wybór, rzecz jasna, należy do ciebie. Zakładam, że twoja szaleńcza kawalkada pomogła ci podjąć decyzję. Jak brzmi twoja odpowiedź?
— Brzmi: nie — odpowiedziała twardo. - Kategorycznie i absolutnie nie. Nie zgadzam się i tyle.
— Trudno — wzruszył ramionami. - Przyznam, jestem rozczarowany. Ale cóż, to twój wybór.
— Jak można w ogóle wymagać czegoś takiego? — wykrzyczała trząsącym się głosem. - Jak ty w ogóle śmiesz? Jakim prawem?
Patrzył na nią spokojnie. Ciri czuła na sobie również spojrzenia elfek.
— Wydaje mi się — rzekł — że historię twego rodu opowiedziałem ci w detalach. Zdawałaś się rozumieć. Twoje pytanie zdumiewa zatem. Mamy prawo i możemy wymagać, Jaskółko. Twój ojciec, Cregennan, zabrał nam dziecko. Ty je nam oddasz. Spłacisz dług. Wydaje mi się to logiczne i sprawiedliwe.
— Mój ojciec… Ja nie pamiętam mojego ojca, ale on nie nazywał się Duny. Nie Cregennan. Już ci to mówiłam!
— A ja już odpowiadałem, że te kilka śmiesznych ludzkich pokoleń jest dla nas bez znaczenia.
— Ale ja nie chcę! - wrzasnęła Ciri tak, że klacz aż zapląsała pod nią. - Ja nie chcę, rozumiesz? Nie chcęęę! Mierzi mnie myśl, że wszczepi mi się jakiegoś cholernego pasożyta, mdli mnie, gdy pomyślę, że ten pasożyt będzie we mnie rósł, że…
Urwała, widząc twarze elfek. Dwie wyrażały bezbrzeżne zdumienie. Trzecia bezbrzeżną nienawiść. Avallac'h odkaszlnął znacząco.
— Przejdźmy — rzekł chłodno — nieco do przodu i rozmawiajmy w cztery oczy. Twoje poglądy, Jaskółko, są nieco zbyt radykalne, by głosić je przy świadkach.
Posłuchała. Długo jechali w milczeniu.
— Ucieknę wam — Ciri odezwała się pierwsza. - Nie zatrzymacie mnie tu wbrew mojej woli. Uciekłam z wyspy Thanedd, uciekłam łapaczom i Nilfgaardczykom, uciekłam Bonhartowi i Puszczykowi. Ucieknę i wam. Znajdę sposób i na wasze czary.
— Myślałem — odrzekł po chwili — że bardziej ci zależy na przyjaciołach. Na Yennefer. Na Geralcie.
— Ty o tym wiesz? — westchnęła zdumiona. - No tak. Prawda. Jesteś wiedzący! Zatem powinieneś wiedzieć, że myślę właśnie o nich. Tam, w moim świecie, oni są w niebezpieczeństwie teraz, w tej chwili. A wy mnie przecież chcecie więzić tu… No, co najmniej dziewięć miesięcy. Sam widzisz, że nie mam wyboru. Rozumiem, że to dla was ważne, to dziecko, ta Starsza Krew, ale ja nie mogę. Po prostu nie mogę.
Elf milczał przed chwilę. Jechał tak blisko, że dotykał jej kolanem.
— Wybór, jak rzekłem należy do ciebie. Powinnaś jednak wiedzieć o czymś, byłoby nieuczciwe ukrywać to przed tobą. Stąd nie można uciec, Jaskółko. Jeżeli więc odmówisz współpracy, zostaniesz tu na zawsze, twoich przyjaciół i twojego świata nie zobaczysz już nigdy.
— To jest wstrętny szantaż!
— Jeśli natomiast — nie przejął się krzykiem — zgodzisz się na to, o co prosimy, udowodnimy ci, że czas nie ma znaczenia.
— Nie rozumiem.
— Czas płynie tutaj inaczej niż tam. Jeśli oddasz nam przysługę, zrewanżyjemy się. Sprawimy, że odzyskasz chwile, które stracisz tutaj wśród nas. Wśród Ludu Olch.