Milczała z oczami wbitymi w czarną grzywę Kelpie. Grać na zwłokę, pomyślała. Jak mówił Vesemir w Kaer Morhen: gdy cię mają wieszać, poproś o szklankę wody. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, zanim przyniosą.
Jedna z elfek krzyknęła nagle, gwizdnęła.
Koń Avallac'ha zarżał, zadrobił nogami w miejscu. Elf opanował go, krzyknął coś do elfek. Ciri zobaczyła, jak jedna wyciąga łuk z zawieszonego przy siodle skórzanego futerału. Stanęła w strzemionach, osłoniła oczy dłonią.
— Zachowaj spokój — powiedział ostro Avallac'h. Ciri westchnęła.
O jakieś dwieście kroków od nich przez wrzosowisko galopowały jednorożce. Cały tabun, co najmniej trzydzieści sztuk.
Ciri widywała jednorożce już poprzednio, niekiedy, zwłaszcza o świcie, podchodziły do jeziora pod Wieżą Jaskółki. Nigdy jednak nie pozwalały jej się zbliżyć. Znikały jak duchy.
Przywódcą tabunu był wielki ogier o dziwnej czerwonawej maści. Nagle zatrzymał się, zarżał przeszywająco, stanął dęba. W sposób absolutnie niewykonywalny dla żadnego konia dreptał na tylnych nogach, przebierając w powietrzu przednimi.
Ciri ze zdumieniem skonstatowała, że Avallac'h i trzy elfki mruczą, że nucą chórem jakąż dziwną, monotonną melodię.
Kim ty jesteś?
Potrząsnęła głową.
Kim ty jesteś, pytanie ponownie rozbrzmiewało jej w czaszce, zakołatało w skroniach. Zaśpiew elfów wzniósł się nagle o ton w górę. Ryży jednorożec zarżał, cały tabun odpowiedział rżeniem. Ziemia zadrżała, gdy odbiegały.
Pieśń Avallac'ha i elfek urwała się. Ciri zobaczyła, jak wiedzący ukradkiem ociera pot z brwi. Elf kątem oka spojrzał na nią, zrozumiał, że widziała.
— Nie wszystko jest tu tak ładne, jak wygląda — powiedział sucho. - Nie wszystko.
— Boicie się jednorożców? Przecież one są mądre i przyjazne.
Nie odpowiedział.
— Słyszałam — nie rezygnowała, że elfy i jednorożce kochają się nawzajem.
Odwrócił głowę.
— Przyjmij więc — powiedział zimno — że to, co widziałaś, to kłótnia kochanków.
Nie zadawała więcej pytań.
Miała dość własnych zmartwień.
Szczyty wzgórków zdobiły kromlechy i dolmeny. Ich widok przypominał Ciri kamień spod Ellander, ten, przy którym Yennefer uczyła ją, czym jest magia. Ależ to było dawno, pomyślała. Wieki całe temu…
Jedna z elfek krzyknęła znowu. Ciri spojrzała w kierunku, który wskazała. Nim jeszcze zdążyła skonstatować, że wiedziony przez ryżego ogiera tabun powrócił, krzyknęła druga z elfek. Ciri stanęła w strzemionach.
Z przeciwnej strony, zza pagórka, wyłonił się drugi tabun. Wiodący go jednorożec był sinawy i jabłkowity.
Avallac'h powiedział szybko kilka słów. Był to ów trudny dla Ciri język ellylon, ale pojęła, tym bardziej, że elfki jak na komendę sięgnęły po łuki. Avallac'h odwrócił twarz ku Ciri, a ona poczuła, jak w głowie zaczyna jej szumieć. Był to szum całkiem podobny do tego, jaki wydaje przytknięta do ucha morska koncha. Ale znacznie silniejszy.
Nie opieraj się — usłyszała głos. - Nie broń się. Muszę skoczyć, muszę cię przenieść w inne miejsce. Grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo.
Z oddali dobiegł ich gwizd, przeciągły krzyk. A po chwili ziemia drgnęła pod podkutymi kopytami.
Zza wzgórza wychynęli jeźdźcy. Cały oddział.
Konie nosiły kropierze, jeźdźcy grzebieniaste hełmy, wokół ramion powiewały im w galopie płaszcze, których cynobrowo-amarantowo-karmazynowa barwa przywodziła na myśl łunę pożaru na niebie podświetlanym blaskiem zachodzącego słońca.
Gwizd, okrzyk. Jeźdźcy gnali ku nim ławą.
Nim dobiegli na pół stajania, jednorożców już nie było. Znikły w stepie, zostawiając za sobą obłok kurzu.
Przywódca jeźdźców, czarnowłosy elf, siedział na wielkim jak smok karogniadym ogierze ustrojonym, jak wszystkie konie oddziału, w kropierz haftowany w smocze łuski, do tego noszącym na łbie prawdziwie demoniczny rogaty bukranion. Jak wszystkie elfy, czarnowłosy miał pod cynobrowo-amarantowo-karmazynowym płaszczem kolczugę wykonaną z kółeczek o nieprawdopodobnie małej średnicy, dzięki czemu układała się na ciele miękko niczym wełniana dzianina.
— Avallac'h — powiedział, salutując.
— Eredin.
— Jesteś mi winien przysługę. Spłacisz, kiedy zażądam.
— Spłacę, kiedy zażądasz.
Czarnowłosy zsiadł. Avallac'h zsiadł również, gestem kazał Ciri zrobić to samo. Weszli na pagórek między białe skałki o cudacznych kształtach obrośnięte trzmieliną i karłowatymi krzewinkami kwitnącego mirtu.
Ciri patrzyła na nich. Byli jednakowego wzrostu, to znaczy obaj niezwykle wysocy. Ale twarz Avallac'ha była łagodna, a twarz czarnowłosego przywodziła na myśl drapieżnego ptaka. Jasny i czarny, pomyślała. Dobry i zły. Światło i mrok…
— Pozwól, Zireael, że ci przedstawię: Eredin Bréacc Glas.
— Miło mi — elf ukłonił się, Ciri odkłoniła. Niezbyt zgrabnie.
— Skąd wiedziałeś — spytał Avallac'h — że coś nam grozi?
— Wcale nie wiedziałem — elf bacznie przypatrywał się Ciri. - Patrolujemy równinę, bo wieść się rozeszła, że jednorogi zrobiły się niespokojne i zaczepne. Nie wiedzieć dlaczego. To znaczy, teraz już wiadomo. To przez nią, rzecz jasna.
Avallac'h nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Ciri zaś hardym wzrokiem skontrowała spojrzenie czarnowłosego elfa. Przez chwilę patrzyli na siebie oboje, a żadne nie chciało pierwsze spuścić oczu.
— To więc ma być Starsza Krew — skonstatował elf. - Aen Hen Ichaer. Dziedzictwo Shiadhal i Lary Dorren? Niezbyt chce się wierzyć. To przecież małą Dh'oine. Ludzka samiczka.
Avallac'h nie odezwał się. Twarz miał nieruchomą i obojętną.
— Zakładam — podjął czarnowłosy — że się nie pomyliłeś. Ba, przyjmuję to za pewnik, ty przecież, jak głosi plotka, nie mylisz się nigdy. W tym stworzeniu, głęboko ukryty, tkwi gen Lary. Tak, gdy się dokładniej przyjrzeć, można dostrzec pewne cechy świadczące o rodowodzie tej małej. Ma faktycznie w oczach coś, co przywołuje na pamięć Larę Dorren. Nieprawdaż, Avallac'h? Kto, jeśli nie ty, bardziej uprawniony jest do oceny?
Avallac'h i tym razem nie odezwał się. Ale Ciri dostrzegła na jego bladej twarzy cień rumieńca. Zdziwiła się bardzo. I zamyśliła.
— Reasumując — skrzywił usta czarnowłosy — jest w tej małej Dh'oine coś wartościowego, coś pięknego. Dostrzegam to. I mam wrażenie, jakbym widział złoty samorodek w kupie kompostu.
Oczy Ciri rozbłysły wściekłością. Avallac'h powoli odwrócił głowę.
— Mówisz — powiedział wolno — zupełnie jak człowiek, Eredin.
Eredin Bréacc Glas pokazał zęby w uśmiechu. Ciri widziała już takie uzębienie, bardzo białe, bardzo drobne i bardzo nieludzkie, równe jak spod strychulca, pozbawione kłów. Widziała takie zęby u zabitych elfów leżących szeregiem na podwórzu strażnicy Kaedwen. Napatrzyła się na takie zęby u Iskry. Ale w uśmiechu Iskry takie zęby wyglądały ładnie, u Eredina natomiast upiornie.
— Czy ta dzieweczka — powiedział — właśnie usiłująca zabić mnie spojrzeniem, zna już powód, dla którego tu jest?
— Owszem.
— I gotowa jest kooperować?
— Jeszcze nie całkiem.
— Nie całkiem — powtórzył. - Ha, to niedobrze. Albowiem charakter kooperacji wymaga, by to było całkiem. Inaczej jak całkiem po prostu się nie da. A ponieważ od Tir ná Lia dzieli nas wszystkiego pół dnia jazdy, warto by wiedzieć, na czym stoimy.
— Po co się niecierpliwić? - Avallac'h wydął lekko wargi. - Co możemy zyskać na pośpiechu?