— Przyszła Koniunkcja — elf uniósł obwieszoną bańkami słomkę. - Światów zrobiło się nawet więcej. Ale drzwi są zamknięte. Są zamknięte dla wszystkich oprócz garstki wybranych. A czas bieży. Drzwi trzeba otworzyć. Pilnie. To jest imperatyw. Czy rozumiesz to słowo?
— Nie jestem głupia.
— Nie, nie jesteś — odwrócił głowę. - Nie możesz być. Jesteś przecież Aen Hen Ichaer, Starszą Krwią. Podjedź bliżej.
Gdy wyciągnął ku niej rękę, mimowolnie zacisnęła zęby. Ale dotknął tylko jej przedramienia, a potem jej dłoni. Poczuła przyjemne mrowienie. Odważyła się spojrzeć w jego niesamowite oczy.
— Nie wierzyłem, gdy mówili — szepnął. - Ale to prawda. Masz oczy Shiadhal. Oczy Lary.
Spuściła wzrok. Czuła się niepewnie i głupio.
Król Olch wsparł łokieć na balustradzie, a podbródek na dłoni. Przez długą chwilę zdawał się interesować wyłącznie pływającymi po rzece łabędziami.
— Dziękuję, że przyszłaś — powiedział wreszcie, nie odwracając głowy. - A teraz idź sobie i zostaw mnie samego.
Znalazła Avallac'ha na tarasie nad rzeką, w momencie, gdy właśnie wsiadał do łodzi w towarzystwie przepięknej elfki o włosach koloru słomy. Elfka miała na wargach pomadkę o barwie pistacji, a na powiekach i skroniach złote brokatowe drobinki.
Ciri miała zamiar odwrócić się i odejść, gdy Avallac'h powstrzymywał ją gestem. A drugim zaprosił do łodzi. Zawahała się. Nie chciała rozmawiać przy świadkach. Avallac'h powiedział szybko do elfki i przesłał jej dłonią całusa. Elfka wzruszyła ramionami i odeszła. Raz tylko się odwróciła, by oczami pokazać Ciri, co o niej mniema.
— Jeśli możesz, powstrzymaj się od komentarzy — rzekł Avallac'h, gdy usiadła na bliższej dziobu ławeczce. Sam też usiadł, wyjął swoją fletnię, zagrał, łodzią w ogóle się nie przejmując. Ciri obejrzała się z niepokojem, ale łódź płynęła idealnie środkiem nurtu, nie zbaczając nawet na cal w stronę wchodzących w wodę schodów, filarów i kolumn. Była to dziwna łódź, Ciri nigdy takiej nie widziała, nawet na Skellige, gdzie napatrzyła się na wszystko, co było zdolne unosić się na wodzie. Miała bardzo wysokie, smukłe, wyrzeźbione w kształt kluczy dziobnice, była bardzo długa, bardzo wąska i bardzo chybotliwa. Zaiste, tylko elf mógł siedzieć w czymś takim i piskać na fujarce, zamiast trzymać się steru i wiosła.
Avallac'h przestał piskać.
— Co ci leży na sercu?
Wysłuchał, przyglądając się jej z dziwnym uśmiechem.
— Jesteś zawiedziona — stwierdził, nie zapytał. - Zawiedziona, rozczarowana, a nade wszystko oburzona.
— Wcale nie! Nie jestem!
— I nie powinnaś być — elf spoważniał. - Auberon potraktował cię z rewerencją, jak rodowitą Aen Elle. Nie zapominaj, my, Lud Olch, nie spieszymy się nigdy. Mamy czas.
— Powiedział mi coś całkiem innego.
— Wiem, co ci powiedział.
— A o co w tym wszystkim chodzi, też wiesz?
— Owszem.
Nauczyła się już wiele. Nawet westchnieniem, nawet drgnieniem powieki nie zdradziła zniecierpliwienia i złości, gdy znowu przyłożył fletnię do ust i grał. Melodyjnie, tęsknie. Długo.
Łódź płynęła, Ciri liczyła przesuwające się nad ich głowami mosty.
— Mamy — odezwał się zaraz za czwartym mostem — więcej niż poważne podstawy do przypuszczeń, że twojemu światu grozi zagłada. Kataklizm klimatyczny o potężnej skali. Jako erudytka, z pewnością zetknęłaś się z Aen Ithlinne Speath, Wróżbą Itliny. We wróżbie jest mowa o Białym Zimnie. Według nas chodzi o potężne zlodowacenie. A ponieważ tak się składa, że dziewięćdziesiąt procent lądu twojego świata to półkula północna, zlodowacenie może zagrozić egzystencji większości żywych istot. Po prostu zginą z zimna. Ci, którzy przetrwają, utoną w barbarzyństwie, wyniszczą się nawzajem w bezlitosnych walkach o pożywienie, staną się łupem oszalałych z głodu drapieżników. Przypomnij sobie tekst przepowiedni: Czas Pogardy, Czas Topora, Czas Wilczej Zamieci.
Ciri nie przerywała, bojąc się, by nie zaczął grać.
— Dziecko, na którym nam tak bardzo zależy — podjął Avallac'h, bawiąc się fletnią — potomek i nosiciel genu Lary Dorren, genu, który był przez nas specjalnie budowany, może uratować mieszkańców tamtego świata. Mamy podstawy mniemać, że potomek Lary i twój, rzecz jasna, będzie posiadał zdolności tysiąckrotnie silniejsze od tych, które posiadamy my, wiedzący. Które w postaci szczątkowej posiadasz ty. Wiesz, o co chodzi, prawda?
Ciri zdążyła się nauczyć, że w Starszej Mowie takie figury retoryczne, choć z pozoru będące pytaniami, nie tylko nie wymagały, ale wręcz zabraniały odpowiadania.
— Krótko mówiąc — podjął Avallac'h — idzie o możliwość przemieszczania między światami nie tylko siebie, swej własnej niewiele wszak znaczącej osoby. Rzecz w otwarciu Ard Gaeth, wielkich i stałych Wrót, przez które przeszliby wszyscy. Przed Koniunkcją udawało nam się to, chcemy to osiągnąć i teraz. Ewakuujemy z ginącego świata bytujących tam Aen Seidhe. Naszych braci, którym jesteśmy winni pomoc. Nie moglibyśmy żyć z myślą, że czegoś zaniechaliśmy. I uratujemy, ewakuujemy z tamtego świata wszystkich zagrożonych. Wszystkich, Zireael. Ludzi także.
— Doprawdy? — nie wytrzymała. - Dh'oine także?
— Także. Sama teraz widzisz, jak jesteś ważna, ile od ciebie zależy. Jak ważną rzeczą jest, byś była cierpliwa. Jak ważną rzeczą jest, byś dziś wieczorem poszła do Auberona i została całą noc. Wierz mi, jego zachowanie nie było demonstracją niechęci. On wie, że dla ciebie nie jest to sprawa łatwa, wie, że mógłby natrętnym pośpiechem dotknąć cię i zrazić. On bardzo wiele wie, Jaskółko. Nie wątpię, że to zauważyłaś.
— Zauważyłam — prychnęła. - Zauważyłam także i to, że prąd zniósł nas już dość daleko od Tir ná Lia. Pora wziąć się do wioseł. Których tu zresztą nie widzę.
— Bo ich tu nie ma — Avallac'h uniósł rękę, zakręcił dłonią, strzelił palcami. Łódź zatrzymała się. Chwilę stała w miejscu, a potem zaczęła płynąć pod prąd.
Elf rozsiadł się wygodniej, przyłożył do ust fletnię i bez reszty poświęcił się muzyce.
Wieczorem Król Olch podjął ją kolacją. Gdy weszła, szeleszcząc jedwabiem, gestem zaprosił ją do stołu. Służby nie było. Usługiwał jej sam.
Kolacja składała się z kilkunastu rodzajów warzyw. Były też grzyby, gotowane i duszone w sosie. Grzybów takich Ciri równierz nigdy jeszcze nie jadła. Niektóre były białe i cieniutkie jak listki, w smaku delikatne i łagodne, inne, brązowe i czarne, mięsiste i aromatyczne.
Auberon nie żałował jej też różowego wina. Pozornie lekkie, uderzało do głowy, odprężało, rozwiązywało język. Zanim się obejrzała, opowiedziała mu o rzeczach, o których jeszcze nigdy nie sądziła, że opowie.
Słuchał. Cierpliwie. A ona nagle przypomniała sobie, po co tu jest, spochmurniała i zamilkła.
— Jak rozumiem — dołożył jej całkiem nowych grzybów, zielonkawych i pachnących jak szarlotka — mniemasz, że z owym Geraltem wiąże cię przeznaczenie?
— Właśnie tak — uniosła puchar naznaczony już licznymi śladami jej pomadki. - Przeznaczenie. On, to znaczy Geralt, jest przeznaczony mnie, a ja jemu. Nasze losy się wiążą. Lepiej by więc było, bym stąd odeszła. Zaraz. Rozumiesz?
— Przyznam, że nie bardzo.
— Przeznaczenie! — wypiła łyk. - Siła, której lepiej na drodze nie stawać. Dlatego myślę… Nie, nie, dziękuję, nie nakładaj mi już, proszę, najadłam się tak, że chyba pęknę.