Выбрать главу

Dłonią pouczył ją, co ma zrobić. Posłuchała. Nawet chętnie. Spiesznie.

On w ogóle się nie spieszył. Sprawił, że pod pieszczotą zmiękła jak jedwabna wstęga. Zmusił ją do jęku. Do przygryzienia warg. Do gwałtownego, wstrząsającego całym ciałem spazmu.

Tego, co zrobił potem, nie spodziewała się zupełnie.

Wstał i odszedł. Zostawiając ją rozpaloną, dyszącą i rozdygotaną.

Nawet się nie obejrzał.

Ciri krew uderzyła do twarzy i skroni. Zwinęła się w kłębek na norczych błamach. I załkała. Z wściekłości, wstydu i upokorzenia.

*****

Rano znalazła Avallac'ha w perystylu za pałacem, wśród szpaleru posągów. Posągi — rzecz szczególna — przedstawiały elfie dzieci. W różnych, głównie rozbrykanych pozach. Zwłaszcza ten, przy którym stał elf, był ciekawy — przedstawiał malca z wykrzywioną w złości buzią, z zaciśniętymi piąstkami, stojącego na jednej nodze.

Ciri długo nie mogła oderwać wzroku, a w podbrzuszu czuła tępy ból. Dopiero ponaglona przez Avallac'ha opowiedziała o wszystkich. Ogólnikowo i jąkając się.

— On — powiedział poważnie Avallac'h, gdy skończyła — więcej niż sześćset pięćdziesiąt razy oglądał dymy Saovine. Wierz mi, Jaskółko, to wiele nawet jak na Lud Olch.

— A co mnie to obchodzi? — warknęła. - Ja się umówiłam! Nauczyliście się chyba od krasnoludów, waszych pobratymców, co to takiego kontrakt? Ja się wywiązuję! Oddaję się! Co mnie obchodzi, że on nie może lub nie chce? Co mnie obchodzi, czy to starcza niemoc, czy też go nie pociągam? Może brzydzi się Dh'oine? Może jak Eredin widzi we mnie tylko samorodek w kupie kompostu?

— Mam nadzieję. - Twarz Avallac'ha, rzecz niebywała, zmieniła się i skurczyła. - Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu czegoś podobnego?

— Nie powiedziałam. Choć miałam ochotę.

— Strzeż się. Nie wiesz, czym ryzykujesz.

— Jest mi wszystko jedno. Ja zawarłam umowę. Wóz albo przewóz! Albo się wywiążecie, albo umowę unieważniamy i będę wolna.

— Strzeż się, Zireael — powtórzył, wskazując na statuetkę rozbrykanego bobasa. - Nie bądź taka, jak ten tu. Uważaj na każde słowo. Staraj się zrozumieć. A jeśli czegoś nie rozumiesz, pod żadnym pozorem nie działaj pochopnie. Bądź cierpliwa. Pamiętaj, czas nie ma znaczenia.

— Ma znaczenie!

— Nie bądź, prosiłem, krnąbrnym dzieckiem. Jeszcze raz powtarzam: bądź cierpliwa z Auberonem. Bo to twoja jedyna szansa na odzyskanie wolności.

— Doprawdy? — krzyknęła niemal. - Zaczynam mieć wątpliwości! Zaczynam podejrzewać, że oszukałeś mnie! Że wszyscy mnie oszukaliście…

— Obiecałem ci — twarz Avallac'ha była równie martwa jak kamień posągów — że wrócisz do twego świata. Dałem słowo. Paddawanie słowa w wątpliwość jest dla Aen Elle ciężką obrazą. By cię przed nią ustrzec, proponuję zakończyć tę rozmowę.

Chciał odejść, ale zagrodziła mu drogę. Jego akwamarynowe oczy zwęziły się a Ciri zrozumiała, że ma do czynienia z elfem bardzo, ale to bardzo niebezpiecznym. Ale było za późno, by się cofać.

— Bardzo to coś po elfiemu — zasyczała jak żmija — samemu obrażać, a potem nie pozwalać na rewanż.

— Strzeż się, Jaskółko.

— Posłuchaj — hardo zadarła głowę. - Wasz Król Olch zadaniu nie podoła, to więcej niż jasne. Nie jest ważne, czy problem stanowi on, czy jestem nim ja. To obojętne i bez znaczenia. Ale ja chcę wywiązać się z umowy. I mieć to za sobą. Niechże więc to dziecko, na którym tak wam zależy, zrobi mi ktoś inny.

— Nie wiesz nawet, o czym mówisz.

— A jeśli to ja jestem problemem — nie zmieniła tonu i miny — to znaczy, że się pomyliłeś, Avallac'h. Zwabiłeś do tego świata nie tę, którą trzeba.

— Nie wiesz, o czym mówisz, Zireael.

— Jeśli zaś — krzyknęła — wszyscy się mną brzydzicie, to zastosujcie metodę hodowców osłomułów. Co, nie wiesz? Ogierowi pokazuje się klacz, a potem zawiązuje oczy i podstawia oślicę!

Nawet nie raczył odpowiedzieć. Minął ją bezceremonialnie i odszedł szpalerem posągów.

— A może ty? — wrzasnęła. - Chcesz, to oddam się tobie! Co? Nie poświęcisz się? Przecież podobno mam oczy Lary!

We dwóch skokach był przy niej, jego ręce strzeliły ku jej szyi jak węże i zacisnęły się jak stalowe cęgi. Zrozumiała, że gdyby chciał, zdławiłby ją jak pisklę.

Puścił ją. Nachylił się i z bliska zajrzał jej w czy.

— Kim ty jesteś — spytał niezwykle spokojnie — by ośmielać się w taki sposób bezcześcić jej imię? Kim ty jesteś, by ośmielać się lżyć mnie tak nędzną jałmużną? O, ja wiem, ja widzę, kim jesteś. Nie jesteś córką Lary. Jesteś córką Cregennana, jesteś bezmyślną, arogancką, samolubną Dh'oine, okazową wręcz reprezentantką rasy, która niczego nie pojmuje, a wszystko musi zrujnować i zniszczyć, skalać samym tylko dotykiem, zohydzić i splugawić samą tylko myślą. Twój przodek ukradł mi moją miłość, zabrał mi ją, samolubnie i argoncko zabrał mi Larę. Ale tobie, godna jego córko, nie pozwolę odebrać sobie pamięci o niej.

Odwrócił się. Ciri zwalczył opór ściśnietej krtani.

— Avallac'h.

Spojrzenie.

— Wybacz mi. Zachowałam się bezmyślnie i podle. Przebacz mi. I, jeśli możesz, zapomnij.

Podszedł do niej, objął.

— Już zapomniałem — powiedział ciepło. - Nie, wracajmy do tego więcej

*****

Gdy wieczorem weszła do królewskich komnat, wykąpana, wyperfumowana i uczesana, Auberon Muircetach siedział przy stole, schylony nad szachownicą. Bez słowa polecił, by usiadła na przeciw.

Wygrał w dziewięciu ruchach.

Za drugim razem ona grała białymi, a on wygrał w jedenastu ruchach.

Wtedy dopiero podniósł wzrok, swoje jasne niesamowite oczy.

— Rozbierz się proszę.

W jednym trzeba było oddać mu honor — był delikatny i w ogóle się nie spieszył.

Gdy — tak jak poprzednio — wstał z łoża i odszedł bez słowa, Ciri przyjęła to ze spokojną rezygnacją. Ale niemal do samego świtu nie mogła zasnąć.

A gdy okna pojaśniały od jutrzenki, a ona wreszcie usnęła, przyśnił jej się bardzo dziwny sen.

*****

Vysogota, schylony, opłukuje z rzęsy pułapkę na piżmaki. Szumią poruszane wiatrem trzciny.

Czuję się winny, Jaskółko. To ja podsunąłem ci pomysł tej szaleńczej eskapady. Wskazałem drogę do tej przeklętej Wieży

— Nie rób sobie wyrzutów, Stary Kruku. Gdyby nie wieża, dopadłby mnie Bonhart. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczna.

Nie jesteś tutaj bezpieczna.

Vysogota prostuje się.

Za jego plecami Ciri widzi wzgórze, gołe i obłe, wystające z traw niczym wygięty grzbiet przyczajonego w zasadzce potwora. Na wzgórzu leży olbrzymi głaz. Obok głazu dwie postaci. Kobieta i dziewczyna. Wiatr szarpie i plącze czarne włosy kobiety.

Widnokrąg płonie błyskawicami.

Chaos wyciąga ku tobie ręce, córeczko. Dziecko Starszej Krwi, dziewczyno wpleciona w Ruch i Odmianę, Zagładę i Odrodzenie. Przeznaczona i będąca przeznaczeniem. Zza zamkniętych drzwi Chaos wyciąga ku tobie swe szpony, nadal nie wiedząc, czy staniesz się jego narzędziem, czy tez przeszkodą w jego planach. Nie wiedząc, czy nie odegrasz przypadkiem roli ziarenka piasku w trybach Zegara Losu. Chaos boi się ciebie, Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawić, byś to ty czuła lęk. Dlatego zsyła ci sny.

Vysogota schyla się, czyści pułapkę na piżmaki. On przecież nie żyje, myśli trzeźwo Ciri. Czy to znaczy, że tam, w zaświatach, umarli muszą czyścić pułapki na piżmaki?

Vysogota prostuje się. Za jego plecami niebo płonie łuną pożarów. Równiną cwałują tysiące jeźdźców. Jeźdźców w czerwonych płaszczach.

Dearg Ruadhri.

Posłuchaj mnie uważnie, Jaskółko. Starsza Krew, którą masz w żyłach, daje ci wielką władzę. Jesteś Panią Miejsc i Czasów. Masz potężną Moc. Nie pozwól, by ci ją odebrali i wykorzystali do niecnych celów zbrodniarze i niegodziwcy. Broń się! Umknij z zasięgu ich niegodziwych rąk!

— Łatwo powiedzieć! Osaczyli mnie tu jakąś magiczną barierą czy więzią…

Jesteś Panią Miejsc i Czasów. Ciebie nie można więzić.

Vysogota prostuje się. Za jego plecami jest płaskowyż, skalista równina, na niej wraki okrętów. Całe dziesiątki wraków. A dalej zamek, czarny, groźny, zębaty blankami, wznoszący się nad górskim jeziorem.

Zginą bez twojej pomocy, Jaskółko. Tylko ty możesz ich uratować.

Usta Yennefer, pocięte i rozbite, poruszają się bezgłośnie, broczą krwią. Fiołkowe oczy błyszczą, palą się w wychudłej, skurczonej, poczerniałej od męki twarzy przysłoniętej burzą zmierzwionych, brudnych, czarnych włosów. We wgłębieniu podłogi śmierdząca kałuża, dookoła śmigają szczury. Przeraźliwe zimno kamiennych ścian. Zimno kajdan na przegubach rąk, na kostkach nóg…

Dłonie i palce Yennefer są masą zakrzepłej krwi.

— Mamusiu! Co oni ci zrobili?

Marmurowe schody prowadzące w dół. Schody o trzech podestach.

Va'esse deireadh aep eigean… Coś się kończy… Co?

Schody. W dole ogień płonący w żelaznych koszach. Płonące arrasy.

Idziemy, mówi Geralt. Schodami w dół. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko te schody. Chcę zobaczyć niebo.

Jego usta nie poruszają się. Są sine i jest na nich krew. Krew, wszędzie krew… Całe schody we krwi…

Innej drogi nie ma. Nie ma, Gwiazdooka.

— W jaki sposób? — krzyknęła. - W jaki sposób mogę im pomóc? Jestem w innym świecie! Uwięziona! I bezsilna!

Ciebie nie można uwięzić.