Выбрать главу

Nigdzie nie było też Eredina. Ale to było raczej normalne, on często wyjeżdżał ze swymi Dearg Ruadhri, Czerwonymi Jeźdźcami.

Ciri wyprowadziła Kelpie ze stajni i pojechała za rzekę. Cały czas myśląc gorączkowo, nie zauważając niczego wokół siebie.

Uciekać stąd. Nieważne, czy te wszystkie wizje były kłamliwe czy prawdziwe. Jedno jest pewne — Yennefer i Geralt są tam, w moim świecie i tam jest moje miejsce, przy nich. Muszę stąd uciec, uciec bez zwłoki! Przecież musi być jakiś sposób. Weszłam tu sama, powinnam umieć i sama wyjść. Eredin mówił, że mam dziki talent, to samo podejrzewał Vysogota. Z Tor Zireael, którą spenetrowałam dokładnie, wyjścia nie było. Ale może jest tu gdzieś jeszcze jakaś inna wieża…

Spojrzała w dal, na dalekie wzgórze, na widoczną na nim sylwetkę kromlecha. Teren zakazany, pomyślała. Ha, widzę, że to za daleko. Bariera mnie tam chyba nie dopuści. Szkoda zachodu. Pojadę raczej w górę rzeki. Tam jeszcze nie jeździłam.

Kelpie zarżała, zatargała łbem, bryknęła ostro. Nie dała się obrócić, miast tego ostro pokłusowała w stronę wzgórza. Ciri osłupiała do tego stopnia, że przez moment nie reagowała i pozwalała klaczy biec. Dopiero po chwili wrzasnęła i ściągnęła wodze. Efekt był taki, że Kelpie stanęła dęba, wierzgnęła, miotnęła zadem i pogalopowała. Nadal w tym samym kierunku.

Ciri nie powstrzymywała jej, nie usiłowała kontrolować. Była zdumiona do granic. Ale znała Kelpie zbyt dobrze. Klacz miała narowy, ale nie aż takie. Takie zachowanie musiało coś znaczyć.

Kelpie zwolniła, przeszła w kłus. Biegła jak strzelił w stronę zwieńczonego kromlechem wzgórza.

Mniej więcej stajanie, pomyślała Ciri. Zaraz zadziała Bariera.

Klacz wbiegła w kamienny krąg, między gęsto ustawione, omszałe i poprzekrzywiane monolity wyrastające z gęstwy kolczastych jeżyn i stanęła jak wryta. Jedyne, czym poruszała, były uszy, którymi pilnie strzygła.

Ciri spróbowała ją obrócić. Potem ruszyć z miejsca. Baz skutku. Gdyby nie żyły tętniące na gorącej szyi, przysięgłaby, że siedzi nie na koniu, lecz na posągu. Nagle coś dotknęło jej pleców. Coś ostrego, coś, co przebiło odzienie i boleśnie ukłuło. Nie zdążyła się obrócić. Zza kamieni wychynął bez najmniejszego szelestu jednorożec ryżej maści i zdecydowanym ruchem wparł jej róg pod pachę. Mocno. Ostro. Poczuła, jak po boku pociekła jej strużka krwi.

Z drugiej strony wyłonił się jeszcze jeden jednorożec. Ten był całkowicie biały, od czubków uszu po koniec ogona. Chrapy tylko miał różowe, a oczy czarne.

Biały jednorożec zbliżył się. I powoli, powolutku złożył głowę na jej łonie. Podniecenie było tak silne, że Ciri aż jęknęła.

Wyrosłem, rozbrzmiało w jej głowie. Wyrosłem, Gwiazdooka. Wtedy, na pustyni, nie wiedziałem, jak należy się zachować. Teraz już wiem.

— Konik? — jęknęła, nadal wisząc niemal na dwóch kłujących ją rogach.

Imię moje Ihuarraquax. Pamiętasz mnie, Gwiazdooka? Pamiętasz, jak mnie leczyłaś? Ratowałaś?

Cofnął się, odwrócił. Zobaczyła ślad blizny na jego nodze. Poznała. Pamiętała.

— Konik! To ty! Ale byłeś przecież innej maści…

Wyrosłem.

W głowie nagły zamęt, szepty, głosy, krzyki, rżenia. Rogi cofnęły się. Dostrzegła, że tan drugi jednorożec, ten zza jej pleców, był sinojabłkowity.

Starsi uczą się ciebie, Gwiazdooka. Uczą się ciebie przeze mnie. Jeszcze chwila, a będą mogli rozmawiać sami. Sami ci powiedzą, czego od ciebie chcą.

Kakofonia w głowie Ciri strzeliła erupcją dzikiego zgiełku. I niemal natychmiast złagodniała, popłynęła strugą myśli zrozumiałych i jasnych.

Chcemy pomóc ci w ucieczce, Gwiazdooka.

Milczała, choć serce mocno zakołatało jej się w piersi.

Gdzie szalona radość? Gdzie podziękowania?

— A skąd — spytała zaczepnie — z nagła taka chęć, by mi pomagać? Aż tak mnie kochacie?

W ogóle cię nie kochamy. Ale to nie jest twój świat. To nie jest miejsce dla ciebie. Nie możesz tu zostać. Nie chcemy, byś tu została.

Zacisnęła zęby. Choć podniecona perspektywą, przecząco pokręciła głową. Konik — Ihuarraquax — zastrzygł uszami, grzebną ziemię kopytem, łypnął na nią czarnym okiem. Ryży jednorożec tupnął tak, że aż grunt się zatrząsł, groźnie zakręcił rogiem. Parsknął gniewnie, a Ciri zrozumiała.

Nie ufasz nam.

— Nie ufam — przyznała ochoczo. - Każdy gra tu w jakąś swoją grę, a mnie, nieświadomą próbuje się wykorzystać. Dlaczego mam ufać akurat wam? Między wami a elfami najwidoczniej nie ma przyjaźni, sama widziałam tam, w stepie, jak o mało nie doszło do bijatyki. Mogę spokojnie przyjąć, że chcecie się mną posłużyć, by dokuczyć elfom. Ja też za nimi nie przepadam, w końcu uwięzili mnie tu i zmuszają do czegoś, czego wcale nie chcę. Ale wykorzystywać się nie pozwolę.

Ryży potrząsnął głową, jego róg znowu wykonał niebezpieczny ruch. Siny zarżał. W czaszce Ciri zadudniło jak w studni, a myśl, którą wychwyciła, była nieładna.

— Aha! — krzyknęła. - Jesteście tacy sami jak oni! Albo uległość i posłuszeństwo, albo śmierć? Nie boję się! A wykorzystać się nie dam!

Znowu poczuła w głowie zamęt i chaos. Trochę potrwało, nim z chaosu wyłoniła się czytelna myśl.

To dobrze, Gwiazdooka, że nie lubisz być wykorzystywana. Nam właśnie o to chodzi. Właśnie to chcemy zagwarantować tobie. Sobie. I całemu światu. Wszystkim światom.

— Nie rozumiem tego.

Jesteś groźnym orężem, niebezpieczną bronią. Nie możemy pozwolić, by broń ta wpadła w ręce Króla Olch, Lisa i Krogulca.

— Kogo? — zająkała się. - Ach…

Król Olch jest stary. Ale Lis z Krogulcem nie mogą zdobyć władzy nad Ard Gaeth, Wrotami Światów. Raz już zdobyli. Raz już utracili. Teraz nie mogą nic więcej, jak tylko błąkać się, błądzić wśród światów małymi kroczkami, sami, jak widma, bezsilnie. Lis do Tir ná Béa Arainne, Krogulec i jego jeźdźcy po Spirali. Dalej nie mogą, nie mają sił. Dlatego marzą im się Ard Gaeth i władza. Pokażemy ci, w jaki sposób oni już raz wykorzystali taką władzę. Pokażemy ci to, Gwiazdooka, gdy będziesz stąd odchodzić.

— Nie mogę stąd odejść. Nałożyli na mnie czar. Barierę. Geas Garadh…

Ciebie nie można uwięzić. Jesteś Panią Światów.

— Akurat. Nie mam żadnego dzikiego talentu, nie panuję nad niczym. A Mocy wyrzekłam się tam, na pustyni, rok temu. Konik świadkiem.

Na pustyni wyrzekłaś się kuglarstwa. Mocy, którą ma się we krwi, wyrzec się nie można. Wciąż ją masz. Nauczymy cię, jak z niej korzystać.

— A nie jest przypadkiem tak — krzyknęła — że tę moc, tę władzę nad światami, którą jakoby mam, chcecie zdobyć wy?

Nie jest tak. My tej mocy zdobywać nie musimy. Albowiem mamy ją od zawsze.

Zaufaj im, poprosił Ihuarraquax. Zaufaj, Gwiazdooka.

— Pod jednym warunkiem.

Jednorożce poderwały głowy, rozdęły chrapy, z ich oczu, przysiągłbyś, sypią się skry. Nie lubią, pomyślała Ciri, gdy stawia się im warunki, nie lubią nawet dźwięku tego słowa. Pest, nie wiem, czy dobrze robię… Oby tylko nie skończyło się tragicznie…

Słuchamy. Co to za warunek?

— Ihuarraquax będzie ze mną.

*****

Pod wieczór zachmurzyło się, zrobiło się parno, z rzeki wstał gęsty, lepki opar. A gdy na Tir ná Lia spłynęła ciemność, z oddali głuchym pomrukiem odezwała się burza, co i rusz rozświetlając widnokrąg łuną błyskawicy.

Ciri od dawna była już gotowa. Ubrana w czarny strój, z mieczem na plecach, zdenerwowana i spięta niecierpliwie czekała na zmrok.

Przeszła cicho przez pusty westybul, prześlizgnęła się wzdłuż kolumnady, weszła na taras. Rzeka Easnadh smoliście błyszczała w ciemności, wierzby szumiały.

Przez niebo przetoczył się daleki grom.

Ciri wyprowadziła Kelpie ze stajni. Klacz wiedziała, co do niej należy. Posłusznie potruchtała w kierunku Porfirowego Mostu. Ciri przez chwilę patrzyła jej w ślad, spojrzała na taras, przy którym stały łodzie.

Nie mogę, pomyślała. Pokażę mu się jeszcze raz. Może uda się opóźnić przez pogoń? To ryzykowne, ale nie mogę inaczej.

W pierwszym momencie sądziła, że nie ma go, że królewskie komnaty są puste. Bo panowały w nich cisza i martwota.

Dostrzegła go dopiero po chwili. Siedział w kącie, w fotelu, w białej koszuli rozchełstanej na chudej piersi. Koszula wykonana była z tkaniny tak delikatnej, że oblepiała ciało niczym mokra.

Twarz i dłonie Króla Olch były niemal tak samo białe jak koszula.

Podniósł na nią oczy, a w oczach tych była pustka.

— Shiadhal? — szepnął. - Dobrze, że jesteś. Wiesz, mówili, że umarłaś.

Otworzył dłoń, coś upadło na kobierzec. Był to flakonik z szarozielonego nefrytu.

— Laro — Król Olch poruszył głową, dotknął szyi, jak gdyby dusił go złoty, królewski torc'h. - Caemm a me, luned. Chodź do mnie córko. Caemm a me, elaine.

W jego oddechu Ciri czuła śmierć.

— Elaine blath, feainne wedd… — zanucił. - Mire, luned, rozwiązała ci się wstążeczka… Pozwól mi…

Chciał podnieść rękę, ale nie zdołał. Westchnął głęboko, raptownie uniósł rękę, spojrzał jej w oczy. Przytomnie tym razem.

Zireael — powiedział. Loc'hlaith. Faktycznie, jesteś przeznaczeniem, Pani Jeziora. Moim też, jak się okazuje.