Выбрать главу

— Va'esse deireadh aep eigean… — powiedział po chwili, a Ciri z przerażeniem skonstatowała, że jego słowa i ruchy zaczynają koszmarnie powolnieć.

— Ale dokończył z westchnieniem — dobrze, że jednak coś się zaczyna.

Zza okna doleciał ich przeciągły grom. Burza była jeszcze daleko. Ale zbliżała się szybko.

— Mimo wszystko — powiedział — strasznie mi się nie chce umierać, Zireael. I strasznie mi przykro, że muszę. Kto by pomyślał. Sądziłem, że nie będę żałował. Żyłem długo, zaznałem wszystkiego. Znudziłem się wszystkim… A jednak teraz czuję żal. I wiesz co jeszcze? Nachyl się. Powiem ci na ucho. Niech to będzie nasz sekret.

Pochyliła się.

— Boję się — wyszeptał.

— Wiem.

— Jesteś przy mnie?

Jestem.

— Va faill, luned.

— Żegnaj, Królu Olch.

Siedziała przy nim, trzymając go za rękę, póki całkiem nie ucichł i nie zgasł jego delikatny oddech. Nie ocierała łez. Pozwalała im płynąć.

Burza zbliżała się. Widnokrąg płonął błyskawicami.

*****

Szybko zbiegła po marmurowych schodach na taras z kolumienkami, przy którym kołysały się łodzie. Odwiązała jedną, skrajną, którą upatrzyła sobie jeszcze z wieczora. Odepchnęła się od tarasu długim mahoniowym drążkiem, który zapobiegliwie wymontowała z karnisza. Wątpiła bowiem, by łódź była jej posłuszna tak samo jak Avallac'howi.

Łódź bezszelestnie sunęła nurtem. Tir ná Lia było ciche i ciemne. Tylko posągi na tarasach odprowadzały ją martwym wzrokiem. Ciri liczyła mosty.

Niebo nad lasem rozjaśniło się łuną błyskawicy. Po jakimś czasie przeciągle zamruczał grom.

Trzeci most.

Coś przemknęło po moście, cicho, zwinnie niczym wielki czarny szczur. Łódź zakołysała się, gdy wskoczył na dziób. Ciri rzuciła drąg, wydobyła miecz.

— A jednak — zasyczał Eredin Bréacc Glas — chcesz pozbawić nas swego towarzystwa?

Też dobył miecza. W krótkim świetle błyskawicy zdołała przyjrzeć się broni. Klinga była jednosieczna, lekko wygięta, szew ostrza lśniący i niezawodnie ostry, rękojeść długa, jelec w postaci okrągłej ażurowej płytki. To, że elf umie posługiwać się tym mieczem było widać od razu.

Niespodziewanie zakołysał łodzią, silnie napierając nogą na burtę. Ciri zabalansowała zręcznie, zrównoważyła łódź mocnym wychyleniem ciała, niemal natychmiast sama spróbowała tej sztuczki, skacząc na burtę obu nogami. Zachwiał się, ale utrzymał równowagę. I rzucił się ku niej z mieczem. Sparowała cios, zastawiając się instynktownie, bo mało widziała. Zrewanżowała się szybkim dolnym cięciem. Eredin sparował, uderzył, Ciri odbiła cios. Z kling, jak z krzesiw, leciały snopy iskier.

Jeszcze raz zakolebał łodzią, silnie, omal jej nie wywracając. Ciri zatańczyła, balansując wyciągniętymi rękami. Cofnął się ku dziobowi, opuścił miecz.

— Gdzieżeś się tego nauczyła, Jaskółko?

— Zdziwiłbyś się.

— Wątpię. Na to, że płynąc rzeką można pokonać Barierę, wpadłaś sama, czy ktoś ci to zdradził?

— Nieważne.

— Ważne. I ustalmy to. Są po temu metody. A teraz rzuć miecz i wracamy.

— Akurat.

— Wracamy, Zireael. Auberon czeka. Dziś w nocy, zaręczam, będzie dziarski i pełen wigoru.

— Akurat — powtórzyła. - Przedawkował ten środek na wigor. Ten, który mu dałeś. A może to wcale nie było na wigor?

— O czym ty mówisz?

— On umarł.

Szybko otrząsnął się z zaskoczenia, nagle rzucił się na nią, kołysząc łodzią. Balansując, wymienili kilka wściekłych cięć, woda niosła dźwięczny szczęk stali.

Błyskawica rozświetliła noc. Nad ich głowami przesunął się most. Jeden z ostatnich mostów Tir ná Lia. A może ostatni?

— Z pewnością rozumiesz, Jaskółko — powiedział chrapliwie — że tylko odwlekasz nieuniknione. Ja nie mogę pozwolić, byś stąd odeszła.

— Dlaczego? Auberon umarł. A ja przecież jestem nikim i nic nie znaczę. Sam mi to powiedziałeś.

— Bo to prawda — uniósł miecz. - Nic nie znaczysz. Ot, malutki mól, którego można roztłamsić w palcach na błyszczący pył, ale który może, gdy się mu pozwoli, wyciąć dziurkę w drogocennej tkaninie. Ot, ziarenko pieprzu, nikczemnie małe, ale gdy się je przez nieuwagę rozgryzie, zepsuje najwykwintniejszą strawę, zmusi do splunięcia, gdy chciałoby się smakować. Oto, czym jesteś. Niczym. Dokuczliwym niczym.

Błyskawica. W jej świetle Ciri zobaczyła to, co chciała zobaczyć. Elf uniósł miecz, machnął nim, wskazując na ławeczkę łodzi. Miał przewagę wysokości. Następne starcie musiał wygrać.

— Nie należało dobywać na mnie broni, Zireael. Teraz już jest za późno. Nie wybaczę ci tego. Nie zabiję cię, o nie. Ale parę tygodni w łóżku, w bandażach, z pewnością dobrze ci zrobi.

— Zaczekaj. Najpierw chcę ci coś powiedzieć. Zdradzić pewną tajemnicę.

— A cóż ty mi możesz powiedzieć? - parsknął. - Co, czego nie wiem, możesz mi zdradzić? Jakąż to prawdę możesz mi objawić.

— Taką, że nie zmieścisz się pod mostkiem.

Nie zdążył zareagować, uderzył w most potylicą, poleciał do przodu, kompletnie tracąc równowagę. Ciri mogła zwyczajnie wypchnąć do z łodzi, bała się jednak, że tego nie wystarczy, że nie zaniecha pościgu. Poza tym to on, rozmyślnie lub nie, zabił Króla Olch. A za to należał mu się ból.

Cięła go krótko w udo, tuż po skraj kolczugi. Nie krzyknął nawet. Wyleciał za burtę, chlupnął w rzekę, woda zamknęła się nad nim.

Obróciła się, patrzyła. Długo trwało, nim wypłynął. Nim wyczołgał się na zstępujące w rzekę marmurowe schody. Leżał nieruchomo, ociekając wodą i krwią.

— Dobrze ci zrobi — mruknęła — parę tygodni w łóżku i w bandażach.

Chwyciła swoją tyczkę, odepchnęła się silnie. Rzeka Easnadh robiła się coraz bardziej wartka, łódź płynęła szybciej. Wkrótce zostały z tyłu ostatnie budowle Tir ná Lia.

Nie oglądała się za siebie.

Najpierw zrobiło się bardzo ciemno, łódź wypłynęła bowiem w stary las, między drzewa, których konary stykały się nad nurtem rzeki, tworząc sklepienie. Potem pojaśniało, las się skończył, na obu brzegach były olszynowe łęgi, trzciny, oczerety. W czystej dotychczas rzece pojawiły się kępy zielska, wynurzone wodorosty, pnie. Gdy niebo rozbłyskiwało błyskawicą, widziała na wodzie kręgi, gdy hurkotał grom, słyszała pluski spłoszonych ryb. Coś stale chlupało i pluskało, mlaskało i ciamkało. Kilka razy niedaleko od łodzi widziała duże, fosforyzujące ślepia, kilka razy łódź drgnęła, zderzywszy się z czymś wielkim i żywym. Nie wszystko tu jest piękne, dla nieobytych ten świat to śmierć, powtarzała w myśli słowa Eredina.

Nurt poszerzył się znacznie, rozlał szeroko. Pojawiły się wyspy i odnogi. Pozwalała łodzi płynąć na los szczęścia, tamtędy, gdzie niósł nurt. Ale zaczęła się bać. Co będzie, jeśli pomyli się i popłynie niewłaściwą odnogą?

Ledwo pomyślała, z brzegu, z szuwarów dobiegało ją rżenie Kelpie i silny mentalny sygnał jednorożca.

— Jesteś, Koniku!

Pospieszmy się, Gwiazdooka. Jedź za mną.

— Do mojego świata?

Wpierw muszę ci coś pokazać. Tak rozkazali mi starsi.

Jechali, najpierw lasem, potem stepem, gęsto pociętym jarami i wąwozami. Błyskały błyskawice, gruchotały gromy. Burza była coraz bliżej, zrywał się wiatr.

Jednorożec wwiódł Ciri do jednego z wąwozów.

To tu.

— Co jest tu?

Zsiądź i zobacz.

Usłuchała. Grunt był nierówny, potknęła się. Coś chrupnęło i osunęło się pod jej stopą. Łysnęła błyskawica, a Ciri krzyknęła głucho.

Stała wśród morza kości.

Piaszczyste zbocze jaru osunęło się, prawdopodobnie podmyte ulewami. I odsłoniło to, co ukrywało. Cmentarzysko. Trupiarnię. Ogromne zwałowisko kości. Piszczeli, miednic, żeber, femurów. Czaszek.

Uniosła jedną.

Łysnęła błyskawica, a Ciri krzyknęła. Pojęła, czyje to resztki tu leżą.

Czaszka, nosząca ślad ciosu brzeszczotem, miała w uzębieniu kły.

Teraz rozumiesz, rozbrzmiało jej w głowie. Teraz wiesz. To zrobili oni, Aen Elle. Król Olch. Lis. Krogulec. Ten świat wcale nie był ich światem. Stał się nim. Gdy go zdobyli. Gdy otworzyli Ard Gaeth, oszukawszy i wykorzystawszy nas wówczas tak, jak teraz próbowali oszukać i wykorzystać ciebie.

Ciri cisnęła czerep.

— Łotry! — krzyknęła w noc. - Mordercy.

Przez niebo z gruchotem przetoczył się grom. Ihuarraquax zarżał głośno, alarmująco. Zrozumiała. Skokiem znalazła się w siodle, krzykiem podnieciła Kelpie do galopu. Na ich tropie była pogoń.

*****

Już kiedyś tak było, pomyślała, łykając w galopie wiatr. Już tak kiedyś było. Taka jazda, dzika, w ciemności, wśród nocy pełnej strachów, widm i zjaw.

— Naprzód, Kelpie!

Wściekły cwał, oczy łzawią od pędu. Niebo na pół rozcina błyskawica, w rozbłysku Ciri widzi olchy po obu stronach drogi. Pokraczne drzewa wyciągają ku niej zewsząd długie guzłowate ramiona konarów, kłapią czarnymi paszczękami dziupli, ciskają w ślad przekleństwa i groźby. Kelpie rży przenikliwie, mknie tak szybko, że kopyta zdają się tylko muskać ziemię. Ciri kładzie się na szyi klaczy. Nie tylko, by zmniejszyć opór powietrza, także po to, by uniknąć gałęzi olch, które chcą zwalić lub ściągnąć ją z siodła. Gałęzie świszczą, smagają, chłoszczą, usiłują wczepić się w ubranie i włosy. Pokraczne pnie chwieją się, dziuple kłapią i huczą.

Kelpie rży dziko. Jednorożec odpowiada rżeniem. Jest śnieżnobiałą plamą w mroku, wskazuje drogę.

Pędź, Gwiazdooka! Pędź co sił!