Выбрать главу

— Hej, hej — zamamlał, dysząc rzężąco. - A to się dopiero trafiła Dziadkowi ładna dupka. Hu, huuu, dawno, dawno Dziadek takiej nie miał.

Ciri, czując obrzydliwy dotyk jego suchej szponiastej dłoni, wrzasnęła z ustami pełnymi piasku i sosnowych igieł.

— Leż spokojnie, panna — słyszała, jak się ślini, miętosząc jej pośladki. - Dziadek nie jest już młody, nie od razy, pomału… Ale nie ma strachu, Dziadek zrobi, co trzeba. Hej, hej! A potem sobie Dziadek podje, hej, podje! Suto sobie…

Urwał, zaryczał, zakwiczał.

Czując, że chwyt zelżał, Ciri wierzgnęła, wyszarpnęła się i zerwała jak sprężyna. I zobaczyła, co się stało.

Kelpie, podkradłszy się cichaczem, chwyciła Leśnego Dziadka zębami za harcap i niemal uniosła w górę. Staruch wył i kwiczał, szarpał się, kopał i fikał nogami, wreszcie zdołał się wydrzeć, zostawiając w zębach klaczy długi, siwy kosmyk. Chciał chwycić swój kostur, ale Ciri kopnięciem usunęła mu go z zasięgu rąk. Drugim kopnięciem chciała go poczęstować w to, w co należało, ale ruchy krępowały jej spodnie ściągnięte do połowy ud. Czas, jaki zajęło jej ich podciągnięcie, Dziadek wykorzystał dobrze. Kilkoma susami doskoczył do pieńka, wyrwał z niego siekierę, machnięciem odpędził wciąż zawziętą Kelpie. Zaryczał, wystawił swe straszne zęby i rzucił się na Ciri, wznosząc topór do ciosu.

— Dziadek wydupczy cię, panienko! — zawył dziko. Choćby cię Dziadek musiał najsamprzód rozkawałkować! Dziadkowi zajedno, cała, czy w porcjach!

Myślała, że poradzi sobie z nim łatwo. W końcu to był stary, zgrzybiały dziadyga. Myliła się bardzo.

Mimo monstrualnych łapci skakał jak cyga, kicał zwinnie jak królik, a toporem o wygiętym stylisku wywijał z wprawą rzeźnika. Gdy ciemne i wyostrzone ostrze kilka razy wręcz otarło się o nią, Ciri zorientowała się, że jedyne, co może ją uratować, to ucieczka.

Ale uratował ją zbieg okoliczności. Cofając się, zawadziła stopą o swój miecz. Podniosła go błyskawicznie.

— Rzuć siekierę — wydyszała, z sykiem wyciągając Jaskółkę z pochwy. - Rzuć siekierę na ziemię, obleśny staruchu. Wtedy, kto wie, może daruję cię zdrowiem. I nie rozkawałkuję.

Zatrzymał się. Sapał i rzęził, a brodę miał obrzydliwie oplutą. Broni jednak nie rzucił. Widziała w jego oczach dziką wściekłość.

— No! — wywinęła mieczem syczącego młyńca. - Uprzyjemnij mi dzień!

Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie rozumiejąc, potem wystawił zęby, wybałuszył oczy, zaryczał i rzucił się na nią. Ciri miała dość żartów. Umknęła mu szybkim półobrotem i cięła z dołu przez oba wzniesione ramiona, powyżej łokci. Dziad wypuścił topór z sikających krwią rąk, ale natychmiast skoczył na nią znowu. Odskoczyła i krótko chlasnęła go w kark. Bardziej z litości niż z potrzeby; z przeciętymi obiema tętnicami ramiennymi i tak wykrwawiłby się niebawem.

Leżał, niewiarygodnie ciężko rozstając się z życiem, mimo rozrąbanych kręgów nadal wijąc się jak robak. Ciri stanęła nad nim. Resztki piasku wciąż zgrzytały jej w zębach. Wypluła mu je prosto na plecy. Zanim skończyła pluć, umarł.

*****

Dziwna konstrukcja przed chatką, przypominająca szubienicę, była zaopatrzona w żelazne haki i wielokrążek. Stół i pieniek były wyślizgane, lepiły się od tłuszczu, cuchnęło brzydko.

Jakby jatką.

Na kuchni Ciri znalazła sagan owej zachwalanej kaszy perłowej, omaszczonej suto, pełnej kawałków mięsa i grzybów. Była bardzo głodna, ale coś ją tknęło, by tego nie jeść. Napiła się tylko wody z cebrzyka, zgryzła małe, pomarszczone jabłko.

Za chatynka znalazła piwniczkę ze schodkami, głęboką i chłodną. W piwniczce stały garnki ze smalcem. U stropu wisiało mięso. Resztka półtuszki.

Wypadła z loszku, potykając się na schodkach, jakby goniły ją diabły. Przewróciła się w pokrzywy, zerwała, chwiejnym krokiem dobiegła do chatynki, oburącz uchwyciła się jednego z podtrzymujących ją pali. Choć w żołądku nie miała prawie nic, wymiotowała bardzo gwałtownie i bardzo długo.

Wisząca w piwniczce resztka półtuszki należała do dziecka.

*****

Wiedziona smrodem, znalazła w lesie podeszły wodą dół, do którego zapobiegliwy Leśny Dziadek wrzucał odpadki i to, czego nie dało się zjeść. Patrząc na wystające z mułu czaszki, żebra i miednice, Ciri z przerażeniem zdała sobie sprawę z fakty, że żyje wyłącznie dzięki lubieżności strasznego starca, tylko dzięki temu, że zachciało mu się swawolić. Gdyby głód był silniejszy od wstrętnej chuci, uderzyłby zdradziecko toporem, nie kijem. Powieszoną za nogi na drewnianej szubienicy wypatroszyłby ją i oskórował, sprawił i podzielił na stole, porąbał na pieńku…

Choć chwiała się na nogach od zawrotów głowy, a lewa dłoń spuchnięta, rwała bólem, zawlokła trupa do dołu w lesie i zepchnęła w śmierdzący szlam, między kości ofiar. Wróciła, zawaliła gałęziami i ściółką wejście do piwniczki, obłożyła chrustem pole chatynki i całą dziadkową chudobę. Potem pieczołowicie podpaliła wszystko z czterech krańców.

Odjechała, gdy tylko solidnie się zajęło, gdy ogień rozszalał się i rozhuczał jak należy. Gdy już była pewna, że żaden przelotny deszcz nie przeszkodzi w zatarciu wszelkiego śladu po tym miejscu.

*****

Z ręką nie było tak źle. Spuchła, owszem, bolała, a jakże, ale żadna kość chyba nie była złamana.

Gdy zbliżył się wieczór, na niebo faktycznie wzeszedł jeden księżyc. Ale Ciri dziwnie jakoś nie chciało się uznać tego świata za swój.

Ani zostawać w nim dłużej niż potrzeba.

*****

— Dziś — mruknęła Nimue — będzie dobra noc. Czuję to.

Condwiramurs westchnęła.

Horyzont płonął złotem i czerwienią. Takiej samej barwy pręga kładła się na wodzie jeziora, od horyzontu do wyspy.

Siedziały na tarasie, na fotelach, mając za plecami zwierciadło w hebanowej ramie i gobelin przedstawiający przytulone do skalnej ściany zamczysko przeglądające się w wodzie górskiego jeziora.

Któryż to już wieczór, pomyślała Condwiramurs, któryż to wieczór siedzimy tak, aż do zapadnięcia zmroku i później, ciemnościach? Bez żadnego efektu? Gadając tylko?

Robiło się chłodno. Czarodziejka i adeptka okryły się futrami. Z jeziora słyszały skrzyp dulek łodzi Króla Rybaka, ale jej nie widziały — była skryta w oślepiającym blasku zachodu.

— Dość często śni mi się — Condwiramurs wróciła do przerwanego gadania — że jestem na lodowej pustyni, na której nie ma nic, tylko biel śniegu i zwały skrzącego się w słońcu lodu. I panuje cisza, cisza dzwoniąca w uszach. Cisza nienaturalna. Cisza śmierci.

Nimue kiwnęła głową, jakby dawała znać, że wie, o co chodzi. Ale nie skomentowała.

— Nagle — podjęła adeptka — nagle wydaje mi się, że coś słyszę. Że czuję, jak lód drży pod moimi stopami. Klękam, rozgarniam śnieg. Lód jest przejrzysty jak szkło, jak na niektórych czystych górskich jeziorach, gdy kamienie na dnie i pływające ryby widać przez sążniowej grubości taflę. Ja w moim śnie też widzę, choć tafla ma dziesiątki, a może setki sążni grubości. Nie przeszkadza mi to widzieć… I słyszeć… ludzi wołających o pomoc. Tam w dole, głęboko pod lodem… jest zamarznięty świat.

Nimue nie skomentowała i tym razem.

— Oczywiście wiem — podjęła adeptka — gdzie jest źródło tego snu. Wieszczba Itliny, osławione Białe Zimno, Czas Mrozu i Wilczej Zamieci. Świat, który umiera wśród śniegów i lodów, aby, jak mówi przepowiednia, po wiekach narodzić się ponownie. Oczyszczony i lepszy.

— W to — powiedziała cicho Nimue — że świat się odrodzi, wierzę głęboko. W to, czy lepszy, nie bardzo.

— Słucham?

— Słyszałaś mnie.

— I nie przesłyszałam się? Nimue, Białe Zimno przepowiadano już tysiące razy, co ostrzejsza zima, to mówiono, że oto właśnie nadeszło. W tej chwili nawet dzieci nie wierzą, że jakakolwiek zima zdolna jest zagrozić światu.

— No, proszę. Dzieci nie wierzą. A ja, wyobraź sobie, wierzę.

— Opierając się na jakichś przesłankach racjonalnych? — spytała z lekkim przekąsem Condwiramurs. - Czy wyłącznie na mistycznej wierze w nieomylność elfich wróżb?

Nimue milczała długo, skubiąc futro, którym była okryta.

— Ziemia — zaczęła wreszcie mentorskim nieco tonem — ma kształt kulisty i krąży wokół Słońca. Zgadzasz się z tym? Czy też należysz może do którejś z modnych sekt, które dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego?

— Nie. Nie należę. Akceptuję heliocentryzm i zgadzam się z teorią o kulistości Ziemi.

— Świetnie. Zgodzisz się więc też zapewnie z faktem, że pionowa oś kuli ziemskiej jest nachylona pod kątem, a droga Ziemi wokół Słońca nie ma kształtu regularnego okręgu, lecz jest eliptyczna?

— Uczyłam się o tym. Ale nie jestem astronomem, więc…

— Nie trzeba być astronomem, wystarczy logicznie myśleć. Ziemia obiega Słońce po orbicie o kształcie elipsy, a zatem jest w czasie obiegu już to bliżej, już to się oddala. Im bardziej Ziemia jest oddalona od Słońca, tym, to chyba logiczne, jest na niej zimniej. A im mniej oś świata odbiega od perpendykułu, tym bardziej dociera na półkulę północną.

— To tez logiczne.

— Oba te czynniki, to znaczy eliptyczność orbity i stopień nachylenia osi świata, podlegają zmianom. Jak się uważa, cyklicznym. Elipsa może być bardziej lub mniej eliptyczna, czyli rozciągnięta i wydłużona, oś świata może być mniej lub bardziej nachylona. Warunki ekstremalne, jeśli chodzi o klimat, powodują jednoczesne wystąpienie obu zjawisk: maksymalnego wyciągnięcia elipsy i nieznacznie tylko odchylonej od pionu osi. Obiegająca Słońce Ziemia otrzymuje w aphelium bardzo mało światła i ciepła, a rejony biegunowe są dodatkowo poszkodowane niekorzystnym kątem nachylenia osi.