Выбрать главу

Oberżystka, korpulentna kobieta w czyściutkim fartuchu i rogatym czepcu, podeszła i spytała o coś. Jej głos brzmiał brzękliwie, ale melodyjnie. Ciri pokazała palcem na otwarte usta, poklepała się po brzuchu, po czym obcięła jeden ze srebrnych guzów kurtki, położyła na stole. Widząc dziwne spojrzenie, już brała się do obcinania drugiego guza, ale kobieta powstrzymała ją gestem i sykliwym, choć mile dźwięczącym słowem.

Ekwiwalentem guza okazała się miska gęstej warzywnej polewki, gliniany garnek z fasolą i wędzonką, chleb i dzbanek rozcieńczonego wina. Przy pierwszej łyżce Ciri pomyślała, że chyba się rozpłacze. Ale opanowała się. Jadła powoli. Rozkoszowała się.

Oberżystka podeszła, zabrzęczała pytająco, przyłożyła policzek do złożonych dłoni. Czy zostanie na noc?

— Nie wiem — powiedziała Ciri. - Może. W każdym razie dziękuję za ofertę.

Kobieta uśmiechnęła się i odeszła do kuchni.

Ciri rozpięła pas, oparła się plecami o ścianę. Zastanawiała się, co dalej. Miejsce — w porównaniu zwłaszcza do kilku ostatnich — było sympatyczne, zachęcało do dłuższego pobytu. Wiedziała jednak, że zbytnia ufność może być niebezpieczna, a brak czujności zgubny.

Czarny kot, dokładnie taki jak na szyldzie zajazdu, zjawił się nie wiadomo skąd, otarł o jej łydkę, prężąc grzbiet. Pogłaskała go, kot lekko tryknął łebkiem jej dłoń, usiadł i zaczął wylizywać sobie futerko na piersi. Ciri patrzyła.

Widziała Jarre siedzącego przy ognisku w kręgu jakichś nieładnie wyglądających oberwańców. Wszyscy gryźli coś, co przypominało kawałki węgla drzewnego.

— Jarre?

— Tak trzeba — powiedział chłopiec, patrząc w płomienie ogniska. - Czytałem o tym w Historii wojen, dziele autorstwa marszałka Pelligrama. Tak trzeba, gdy ojczyzna w potrzebie.

— Co trzeba? Gryźć węgiel?

— Tak. Właśnie tak. Matka ojczyzna wzywa. A częściowo z pobudek osobistych.

— Ciri, nie śpij w siodle — mówi Yennefer. - Dojeżdżamy.

Na domach miasta, do którego dojeżdżają, na wszystkich drzwiach i wrotach widnieją wielkie krzyże namalowane białą farbą lub wapnem. Kłębi się gęsty i smrodliwy dym, dym ze stosów, na których pali się trupy. Yennefer zdaje się tego nie zauważać.

— Muszę się upiększyć.

Przed jej twarzą, nad uszami konia wisi lusterko. Grzebień tańczy w powietrzu, czesze czarne loki. Yennefer używa czarów, w ogóle nie używa rąk, bo…

Bo jej ręce są masą skrzepłej krwi.

— Mamusiu! Co oni ci zrobili?

— Wstań, dziewczyno — mówi Coën. - Opanuj ból, wstań i na grzebień! Inaczej złapiesz lęk. Chcesz do końca życia umierać ze strachu?

Jego żółte oczy świecą nieładnie. Ziewa. Jego kończyste zęby błyskają bielą. To wcale nie Coën. To kot. Czarny kot…

Długa na wiele mil kolumna wojska maszeruje, nad nią chwieje się i faluje las dzid i chorągwi. Jarre też maszeruje, na głowie ma okrągły hełm, na ramieniu pikę, tak długą, że musi ją trzymać kurczowo, oburącz, inaczej by go przeważyła. Warczą bębny, dudni i hurkoce wojacki śpiew. Nad kolumną kraczą wrony. Mnóstwo wron…

Brzeg jeziora, na plaży czapy z ubitej piany, wyrzucone zbutwiałe trzciny. Na jeziorze wyspa. Wieża. Zębaty blankami, zgrubiały naroślami machikułów stołp. Nad wieżą granatowiejące wieczorne niebo, błyszczy księżyc, jasny niby przerąbany na pół złoty talar. Na tarasie dwie siedzące w fotelach kobiety otulone w futra. Mężczyzna na łodzi…

Zwierciadło i gobelin.

Ciri podrywa głowę. Naprzeciw, za stołem siedzi Eredin Bréacc Glas.

— Nie możesz nie wiedzieć — mówi, szczerząc w uśmiechu swoje równe zęby — że tylko odwlekasz nieuniknione. Należysz do nas i dostaniemy cię.

— Akurat!

— Wrócisz do nas. Powędrujesz trochę po miejscach i czasach, potem trafisz na Spiralę, a na Spirali cię dostaniemy. Do twego świata i czasu nie wrócisz już nigdy. Zresztą, już za późno. Nie masz do kogo wracać. Ludzie, których znałaś, dawno już pomarli. Ich mogiły zarosły trawą i zapadły się. Ich imiona zostały zapomniane. Twoje imię również.

— Kłamiesz! Nie wierzę!

— Twoje wierzenia są twoją prywatną sprawą. Powtarzam, wkrótce trafisz na Spiralę, a ja już tam będę czekał. Ty przecież skrycie tego pragniesz, me elaine luned.

— Bredzisz chyba!

— My, Aen Elle, wyczuwamy takie rzeczy. Byłaś mną zafascynowana, pragnęłaś mnie i bałaś się tego pragnienia. Pragnęłaś mnie i nadal mnie pragniesz, Zireael. Mnie. Moich rąk. Mojego dotyku…

Dotknęła, poderwała się z impetem, przewracając kubek, na szczęście już pusty. Porwała za miecz, ale uspokoiła się prawie natychmiast. Była w zajeździe "Pod Kotem", musiała zasnąć, zdrzemnąć nad stołem. Ręka, która dotknęła jej włosów, należała do zażywnej gospodyni. Ciri nie przepadała za tego typu poufałościami, ale od kobiety wręcz promieniowała życzliwość i dobroć, za którą nie wolno było odpłacać opryskliwością. Pozwoliła głaskać się po głowie, z uśmiechem wysłuchała melodyjnej, brzękliwej mowy. Była zmęczona.

— Muszę jechać — powiedziała wreszcie.

Kobieta uśmiechnęła się, zabrzęczała śpiewnie. Jak to się dzieje, pomyślała Ciri, czemu przypisać, że we wszystkich światach, miejscach i czasach, we wszystkich językach i narzeczach to jedno słowo zawsze brzmi zrozumiale? I zawsze podobnie?

— Tak. Muszę do mamy. Moja mam na mnie czeka.

Karczmarka odprowadziła ją na podwórze. Nim Ciri znalazła się w siodle, objęła ją nagle mocno, przycisnęła do pulchnego biustu.

— Do widzenia. Dziękuję za gościnę. Naprzód, Kelpie.

Pojechała wprost na łukowaty most nad spokojną rzeką. Gdy podkowy klaczy zadzwoniły na kamieniach, obejrzała się. Kobieta wciąż stała przed karczmą.

Koncentracja, pięści przy skroniach. W uszach szum, jakby z wnętrza morskiej konchy. Błysk. I raptownie miękka i czarna nicość.

— Bonne chance, ma fille! — krzyknęła jej w ślad Teresa Lapin przy gościńcu wiodącym z Melun do Auxerre. - Powodzenia na szlaku!

*****

Koncentracja, pięści przy skroniach. W uszach szum, jakby z wnętrza morskiej konchy. Błysk. I raptownie miękka i czarna nicość.

Miejsce. Jezioro. Wyspa. Księżyc niby talar przerąbany na pół, jego blask kładzie się na wodzie świetlistą smugą. W smudze łódź, na niej mężczyzna z wędką…

Na tarasie wieży… Dwie kobiety?

*****

Condwiramurs nie wytrzymała, krzyknęła z wrażenia, natychmiast zakryła usta dłonią. Król Rybak z pluskiem upuścił kotwicę, zaklął burkotliwie, potem otworzył gębę i tak zamarł. Nimue nawet nie drgnęła.

Przekreślona smugą księżycowego światła tafla jeziora zadrgała i zmarszczyła się jak pod uderzeniem wichury. Nocne powietrze nad taflą pękło, jak pęka rozbity witraż. Z pęknięcia wychynął kary koń. Z jeźdźcem na grzbiecie.

Nimue spokojnie wyciągnęła ręce, wyskandowała zaklęcie. Wiszący na stojaku gobelin zapłonął nagle, rozjarzył się feerią różnobarwnych światełek. Światełka odbiły się w owalu zwierciadła, zatańczyły, zakłębiły w szkle jak kolorowe pszczoły i nagle wypłynęły tęczowym widmem, rozszerzającą się smugą, od której zrobiło się jasno jak w dzień.

Czarna klacz stanęła dęba, zarżała dziko. Nimue gwałtownie rozwarła ręce, krzyknęła formułę. Condwiramurs, widząc tworzący się w powietrzu i rosnący obraz, skoncentrowała się mocno. Obraz natychmiast zyskał na ostrości. Stał się portalem. Bramą, za którą widać było…

Płaskowyż pełen wraków okrętów. Zamek wtopiony w ostre skały urwiska, górujący nad czarnym zwierciadłem górskiego jeziora…

— Tędy! — krzyknęła przenikliwie Nimue. - Oto droga którą musisz podążyć! Ciri, córko Pavetty! Wjedź w portal, podążaj drogą wiodącą na spotkanie przeznaczenia! Niechaj zamknie się koło czasu! Niechaj wąż Urobos zatopi zęby we własnym ogonie.

— Nie błądź dłużej! Spiesz się, spiesz na pomoc bliskim! To jest właściwa droga, wiedźminko.

Klacz zarżała znowu, ponownie zamłóciła kopytami powietrze. Dziewczyna w siodle kręciła głową, patrząc już to na nie, już to na obraz wywołany przez gobelin i zwierciadło. Odgarnęła włosy, a Condwiramurs zobaczyła brzydką bliznę na jej policzku.

— Zaufaj mi, Ciri! — krzyknęła Nimue. - Przecież mnie znasz! Już mnie kiedyś widziałaś!

— Pamiętam — usłyszały. - Ufam, dziękuję.

Widziały, jak popędzona klacz lekkim i tanecznym krokiem wbiegła w jasność portalu. Nim obraz zamazał się i rozpłynął, zobaczyły, jak szarowłosa dziewczyna macha ręką, odwrócona ku nim w siodle.

A potem wszystko znikło. Powierzchnia jeziora uspokajała się powoli, wstęga księżycowego światła wygładzała się znowu.

Było tak cicho, że wydawało im się, że słyszą rzężący oddech Króla Rybaka.

Powstrzymując cisnące się do oczu łzy, Condwiramurs mocno objęła Nimue. Czuła, jak mała czarodziejka drży. Trwały tak w uścisku czas jakiś. Bez słowa. Potem obie odwróciły się ku temu miejscu, gdzie zniknęła Brama Światów.

— Powodzenia, wiedźminko! — krzyknęły unisono. - Powodzenia na szlaku!

*****

Rozdział ósmy

Opodal owego błonia, miejsca srogiej bitwy, w której cała niemal nilfgaardzka moc Północy starła się z całą niemal potęgą nilfgaardzkiego najeźdźcy, dwie były rybackie wioski: Stare Pupy i Brenna. Ponieważ jednak wówczas Brenna do gruntu była spalona, przyjęło się zrazu mówić o "bitwie pod Starymi Pupami". Dziś wszelako nikt nie mówi inaczej, niż tylko "bitwa pod Brenną", a dwie po temu są przyczyny. Primo, odbudowana Brenna wielką dziś i prosperowną jest osadą, a Stare Pupy się przez czasem nie osiedziały i ślad po nich zarósł pokrzywą, perzem i łopuchem. Secundo, nie godziła się jakoś ta nazwa w koneksji z tamtym sławnym, wiekopomnym i tragicznym zarazem bojem. Bo też i jakże to tak: tu batalia, w której trzydzieści z górą tysięcy ludzi życie położyło, a tu nie dość, że Pupy, to jeszcze Stare.