Bo jak się ulatniał czad z pieca, to przyśnił mi się potwór w poczekalni, w kinie… A może to był właśnie mój Dżigi? Oj, nie chciałabym, żeby to on okazał się moim Dżigim. Taki był straszny, że co go sobie przypomnę, to aż mnie ciarki przechodzą. Też miał pełno zębów. Ale najstraszniejsze miał ślepia. Głębokie i malutkie. Całkiem nieruchome. Patrzył na mnie jak wąż. Nawet, gdy pożerał tamtych ludzi, to wpatrywał się we mnie, jakby to mnie chciał zjeść. Bo i chciał. Wydawał się mały, ale jak otworzył paszczę, to schowała się tam cała głowa tamtego pana, którego potem schrupał. I chyba był goły, bo nie widziałam ubrania. Rąk też nie widziałam. Jednak najlepiej pamiętam jego ślepia. I tak szybko latał, choć nie miał skrzydeł. Nisko latał, przy podłodze. Jednak był wielki, bo widziałam jego ślepia nad głowami ludzi, wysoko. Był szary i mokry. A może nie był mokry, może był suchy. Szary, ale trochę białawy. Ohydny. Nie chciałabym go już więcej spotkać.
A przecież był dobry, był moim przyjacielem. Bo przecież straszył mnie i pożerał ludzi tylko we śnie, a tak naprawdę, to uratował od śmierci mnie i całą moją rodzinę. Jestem świnia. Nie wolno tak brzydko myśleć o przyjacielu, choćby nie wiem jak ohydnym. – Przepraszam cię, potworze. Nie gniewaj się na mnie. Bardzo ci dziękuję za to, że przyleciałeś wtedy do mojego snu i mnie ostrzegłeś. Kto wie, może jesteś śliczny i tylko dlatego ukazałeś mi się w takiej strasznej postaci, bo gdybym zobaczyła cię takim ślicznym, jakim jesteś naprawdę, to wcale nie chciałabym się obudzić, bo chciałabym na ciebie patrzeć jak najdłużej. Ale jeśli nawet wyglądasz tak, jak wyglądałeś w moim śnie, to i tak bardzo cię lubię, bo masz dobre serduszko. Możesz do mnie przychodzić kiedy chcesz, jeśli oczywiście chcesz. I proszę, nie obrażaj się na mnie. Przysięgam ci, jakoś się do ciebie przyzwyczaję. Może nie od razu, ale w końcu się przyzwyczaję.
O Matko Boska, już wiem, przypomniało mi się. On wyglądał jak ogromna pijawka. Niezupełnie jak pijawka, ale najbardziej podobny był do pijawki. I chyba był twardy, a nie rozlazły jak pijawka. Jestem jednak ohydna, potworna świnia… – Przysięgam ci, że przyzwyczaję się do ciebie, mój kochany Potworze, bądź tylko cierpliwy i daj mi trochę czasu. Ciekawa jestem, jak masz na imię. Bo ja mam na imię Marysia. Ale Kasia mówi na mnie „Minka”. Możesz mówić do mnie jak chcesz. Możesz mówić „Marysia”, możesz mówić „Minka”. I wiesz… jakby to ode mnie zależało i nie miałbyś nic przeciwko temu, to ja najchętniej mówiłabym do ciebie: „Pimpuś”. Czy „Pimpuś” ci się podoba? Czy jak cię znów zobaczę, to czy mogę do ciebie mówić:. „Pimpuś”?
Ale Pimpuś ani mru mru, nic się nie odzywa. Może teraz ratuje od śmierci jakąś inną dziewczynkę? Może nie jest tylko mój? Bo Dżigi to jest tylko Kasi. Jest bardzo muzykalny, dlatego Kasia tak ślicznie gra i komponuje. A może Pimpuś też ma jakieś wybitne zdolności?… Może bardzo dobrze szyje i jeśli jest tylko mój, to zostanę bardzo dobrą krawcową i wszystkie klientki będą mnie chwalić i cieszyć się z uszytych przeze mnie sukienek. Nie będę drogo brała, ale i zbyt tanio nie mogę, bo mamusia mówi, że jak krawcowa tanio szyje, to ludzie gadają, że nie umie szyć. No bo jakby umiała, toby tak tanio nie brała. Więc będę brała nie za drogo i nie za tanio. Przez trzy lata w szkole odzieżowej można się dużo nauczyć. Kroju i różnych ściegów. Chciałabym też umieć szyć suknie ślubne. I dziewczynkom sukienki do komunii świętej. Mnie szyła do komunii pani Marysia, żona pana Krzyśka. Miałam bardzo ładną sukienkę, ale nie starczyło materiału, więc nie sięgała do samego dołu, pięć centymetrów zabrakło. Innym dziewczynkom widać było buciki dopiero wtedy, jak szły. A znów inna dziewczynka miała za długą sukienkę i jak podchodziła do ołtarza, to się potknęła i przewróciła. Wszyscy w kościele zaśmiali się, tylko ona się popłakała. To już lepiej mieć sukienkę za krótką, niż za długą. Przed kościołem było błoto. W kościele podłoga też była zabrudzona. Jak ta dziewczynka wstała, to okazało się, że całą sukienkę z przodu ma brudną. Chciała uciec z kościoła, ale jej mamusia złapała ją i na siłę poprowadziła do ołtarza taką brudną. Ksiądz włożył jej do ust opłatek, ale ponieważ strasznie ryczała, to się zakrztusiła i opłatek wypluła. Dostała za to od mamusi po głowie, ale ksiądz powiedział, że to nic nie szkodzi i dał jej drugi opłatek, i ten drugi już połknęła, chociaż ryczała jeszcze głośniej.
A znów mnie opłatek przykleił się do podniebienia. I nie mogłam go ściągnąć językiem, musiałam paznokciem podważać. Ale nikt nie widział, jak go drapałam. Nie powinnam tego robić, bo to przecież ciało Jezusa, ale co miałam zrobić, jak się przykleiło. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Tadziu miał wtedy cztery latka, nażarł się tortu, nie zdążył dolecieć do ubikacji i pobrudził sobie całe spodenki. W normalny dzień to oj, dostałby ode mnie., a tak, to zdjęłam mu spodenki i go umyłam. Nie krzyczałam na niego, ani się go nie brzydziłam. I postanowiłam sobie, że już nigdy w życiu na niego nie krzyknę, ani nic, ale potem zapomniałam i nawet parę razy od tamtego czasu się pokłóciłam. A raz to się nawet odszczeknęłam mamusi. Całkiem niedawno, w tamtym roku. Dostałam za to w papę aż miło. W dodatku mamusia nie odzywała się do mnie bardzo długo, ale w końcu dała się przeprosić. I tak miałam szczęście. Jedna dziewczynka krzyknęła na swoją mamusię i całą twarz jej wykrzywiło i już do śmierci nie puściło. Została starą panną i nie miała dzieci, no bo kto by chciał za żonę taką pannę z wykrzywioną twarzą… Do pokoju wchodzi Tadziu. Wsuwa się po ciemku do łóżka.
– Śpisz? – pyta.
– Nie – mówię.
– Ale był film. O takiej babie, co zabijała chłopów. A potem zabiła ją druga baba, bo się okazało, że ta druga była przebranym inspektorem policji. Szkoda, że nie widziałaś. Miała super pistolet. Malutki, ale jak huknęło, to pół głowy tamtej babie urwało. Wyciągła paczkę papierosów, żeby tamtą poczęstować, a to nie były papierosy, tylko pistolet… i jeb!
– Nie mów tak brzydko.
– I tylko jedną kulkę miała. Jakby nie trafiła, to po niej, bo tamta miała w ręku rewolwer, taki duży, na dużo kulek.
– A pacierz odmówiłeś? – pytam.
– Pewno.
– Kiedy?
– Jeszcze przed telewizją.
– Terę fere, akurat – mówię, i przypominam sobie, że ja też nie odmówiłam. Schodzę z tapczanu i ściągam za frak Tadzia. Klękamy i zaczynamy odmawiać chórem:
– Ojcze nasz któryś jest w niebie święć się imię Twoje przyjdź królestwo Twoje bądź wola Twoja jako w niebie tako i na ziemi chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom i nie wódź nas na pokuszenie ale nas zbaw ode złego Amen.
– Zdrowaś Mario łaskiś pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus Święta Mario matko Boża módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej Amen.
– Chwała Ojcu Synowi i Duchowi Świętemu jak było na początku teraz i zawsze na wieki wieków Amen.
Tadziu chce się już pakować na tapczan, ale ja go cap za nogę i mówię: – A Aniele Boży?
To schodzi i mówimy: – Aniele Boży stróżu mój Ty zawsze przy mnie stój rano wieczór we dnie w nocy bądź mi zawsze ku pomocy Najświętsza Panno strzeż serca mego najsłodszy Jezu nie wychodź z niego aż do oddania Bogu ducha mego…
Nagle, na samym wierzchu panny z rybą, w miejscu, gdzie kiedyś była głowa, widzę napis wyrysowany czerwoną kredą. Widzę go dokładnie, tak samo, jak wtedy, zanim nie spadłam.
Spadłam i zniknął, zapomniałam o nim, a teraz widzę go znów. Jarzy się krwistą czerwienią w ciemności.
„KASIA UCIEKŁA MARYSIA DO PIEKŁA”
Czy to mi się śni?
IV
Siedzimy z Kasią na balkonie. Miałyśmy się uczyć, ale książka leży na stoliku, a my rozwalone na leżakach i nic nam się nie chce, bo gorąco.