Выбрать главу

– Tak… coś w tym rodzaju… – przyznał, uśmiechając się po lizusowsku. – Spróbuj nie pamiętać, że coś mówiłem o tych…

– Na szczęście jesteśmy w tej, jak jej tam… cichociemni, tak? – Rinah klepnął go po ramieniu. – W porządku, już zapomniałem, miałeś mi coś zacytować.

– Owszem. Parę przykładów urojeń maniakalnych. Był tu jeden taki, który opowiadał wszystkim dookoła, że Paradyzja w ogóle nie dotarła do Tartaru, lecz krąży wciąż wokół jednej z planet Układu Słonecznego, a ludzie pracują w nieludzkich warunkach, w kopalniach tej jakiejś tam planety. Maniak nie umiał się zdecydować, czy chodzi o Neptuna, czy Plutona… Albo drugi, który opowiadał, że Paradyzji nie zagrażają żadne klęski i katastrofy, a dochody z eksportu należałoby przeznaczyć raczej na podniesienie standardu życia -mieszkańców, niż na ciągłe doskonalenie i rozbudowę Systemu Zabezpieczeń i Sił Ochrony Zewnętrznej… Byli i tacy, którym się wydawało, że…

Zeb urwał znowu, jakby zastanawiając się, czy warto mówić dalej, wreszcie zakończył zupełnie od rzeczy.

– …że coś się im tu nie kręci…

– Nie rozumiem – Rinah patrzył na niego zdziwiony.

– No, widzisz… Po prostu wariaci, któżby tam ich rozumiał – mruknął Zeb, kierując się ku wyjściu, a Rinah pojął, że jego informator sam widać przestraszył się tego, co zamierzał powtórzyć: przestraszył się z przyzwyczajenia, pomimo ślepoty i głuchoty ścian specjalnej komory izolującej ich od wszędobylskich uszu i oczu Systemu Zabezpieczeń.

Wracając od socjologa, Rinah czuł niedosyt, jakby wciąż brakowało mu odpowiedzi na pewne pytania nurtujące jego podświadomość. Próbował sprecyzować sobie te wątpliwości, lecz coś nieuchwytnego wymykało się ciągle jego myślom.

– Nadal nie rozumiem paru spraw – powiedział do Alviego, gdy oczekiwali na windę. – Nie wiem na przykład, w jaki sposób przeniesienie do trudniejszej pracy wpływać może na zmianę poglądów osób podejrzanych o… niechęć czy wrogość do społeczeństwa…

– Ależ to proste! – uśmiechnął się Alvi: – Po pierwsze, człowiek intensywniej pracujący ma mniej czasu i ochoty do rozważań na tematy nie związane z codziennymi zajęciami. Po drugie: ogranicza słowne wyrażanie nieodpowiedzialnych opinii, by uniknąć kolejnego przeniesienia na jeszcze pośledniejsze stanowisko pracy… Wreszcie, po trzecie, znalazłszy się na Tartarze, nie ma już nawet cienia możliwości jakiegokolwiek działania na szkodę Paradyzji Może wówczas jedynie myśleć i mówić różne rzeczy, ale zwykle ogranicza się i pod tym względem, bo to tylko przedłuża jego pobyt na Tartarze i opóźnia powrót na lepsze stanowisko pracy. Pobyt na Tartarze jest naprawdę bardzo uciążliwy i niebezpieczny. Zdarza się tam sporo nieszczęśliwych wypadków, praca jest trudna i wyczerpująca. Szczerze mówiąc, nie ma raczej ochotników, którzy chcieliby znaleźć się tam dobrowolnie.

– A więc… odpowiednio niski wskaźnik SC oznacza automatyczne skierowanie na Tartar?

– Oczywiście! Przecież ktoś musi tam pracować. Od tego zależy nasz wspólny byt, cała nasza gospodarka, ochrona, bezpieczeństwo wewnętrzne.

– Ale… przecież istnieją ogólne zasady, choćby Konwencja Osadnicza, podpisana przez Paradyzję wiele lat temu, które gwarantują jednostce ludzkiej pewne minimum praw i przywilejów… czy wasze Prawo nie stoi w sprzeczności z tymi zasadami?

– Skądże znowu! – Wyraz twarzy Alviego zdradzał szczere oburzenie. – Prawa jednostki ludzkiej są u nas w pełni respektowane! Na każdą jednostkę przypada dokładnie tyle praw i przywilejów, ile przewidują międzyplanetarne konwencje. Reszta zależy wyłącznie od każdego z nas. Na przykład ja posiadam aktualnie około półtorej jednostki, a ci, których wysyła się do pracy na Tartar, mogą posiadać po pół i mniej… To chyba jasne, że na pół jednostki ludzkiej przypada połowa praw i przywilejów!

Rinah już od paru chwil przestał rozumieć rozmówcę. Myśli kłębiły mu się w głowie, trudno mu było sformułować pytanie.

– Zaraz, zaraz… – wyjąkał, gdy wysiedli z windy na dziesiątym poziomie. – Co rozumiesz pod pojęciem "jednostki ludzkiej"?

– Jak to: co? – zdziwił się Alvi. – Chyba nie powiesz mi, że u was określa się tym pojęciem coś innego niż u nas! Jednostka – to jednostka. Jak metr, kilogram czy sekunda! Służy do określania wartości SC…

– Co oznacza ten skrót? – Rinah odczuł coś w rodzaju olśnienia i przerażenia zarazem.

– Nie wiesz? Po prostu: Stopień – Człowieczeństwa! – wyjaśnił spokojnie Alvi.

Do przejrzystości ścian można było rzeczywiście przywyknąć. Rinah coraz rzadziej zwracał uwagę na ludzi zajętych swoimi sprawami – podobnie, jak oni nie interesowali się jego osobą.

– Sądziłem, że w większym stopniu korzystacie tu z automatyzacji – zauważył, obserwując personel kuchenny, widoczny przez ścianą ze stołówki, gdzie jedli obiad. – Tymczasem okazuje się, że większość prac wykonują tu ludzie.

– Automatyka opłaca się tam, gdzie nie ma dość rąk do pracy. U nas nie narzekamy na brak pracowników – uśmiechnął się Alvi. – Każdemu trzeba dać zajęcie. Automatyka jest droga, urządzenia pochodzą z importu. Musimy przede wszystkim zaspokoić potrzeby Systemu Zabezpieczeń, który wymaga wielu kosztownych podzespołów. Poza tym urządzenia automatyczne muszą kontrolować rozdział towarów i żywności. Nikt tutaj nie dostanie więcej, niż mu się należy, choćby był zaprzyjaźniony z personelem kuchennym. Przy ostatniej fazie wydawania posiłków czuwa automatyczny kontroler, nieczuły na prośby i uśmiechy. Jeśli wyczerpałeś swój limit, nic więcej nie będzie ci wydane, klapka podajnika nie otworzy się na sygnał twojego identyfikatora. Dawniej, zanim wprowadzono to zabezpieczenie, zdarzały się przypadki nadużyć… Nawet kontrolerzy też czasem ulegali czyjemuś urokowi osobistemu…

– A więc każdemu należy się jedna porcja obiadu dziennie?

– W zasadzie, tak… To znaczy… jedna porcja na jednostkę. Jeśli ktoś ma SC wyższy od jedności, otrzymać może co pewien czas dodatkową porcję… Natomiast przy SC równym pół jednostki, dostaje obiad tylko co drugi dzień…

– A jeśli ma jeszcze mniejszy wskaźnik?

– Takich tutaj nie ma – powiedział Alvi z naciskiem.

– Rozumiem. Tacy pracują na Tartarze – domyślił się Rinah.

– Uhm! – przytaknął Alvi. – Tam zaś obowiązują nieco inne zasady… Dlatego każdy stara się pozostać tutaj.

– Ciekaw jestem, kto będzie pracował na Tartarze, gdy wszyscy okażą się pracowici, rozsądni i zdyscyplinowani?

– To nie ma nic do rzeczy – Alvi pokręcił głową. – Praca na Tartarze jest koniecznością. Bez niej nie mogłaby istnieć Paradyzja.

– Czy uważasz, że zawsze będzie wśród was dostatecznie wielu takich, którzy zasłużą sobie na wskaźnik mniejszy niż pięć dziesiątych?

– To naprawdę nie ma znaczenia. Na Tartarze musi pracować określona liczba obywateli i ta właśnie liczba stanowi parametr wyjściowy do określenia granicznej wartości wskaźnika, poniżej której dostaje się przydział na Tartar! Wszystko to oczywiście kalkuluje i reguluje Centrala, ona też kieruje poszczególne osoby do tej czy innej pracy. Tutaj także nie pomoże żadna protekcja. Dziś na przykład wskaźnik 0,6 zapewnia ci pracę zmywacza naczyń, a jutro nad ranem budzi cię głośnik i oznajmia, że wszyscy ze wskaźnikiem mniejszym od 0,7 mają się zgłosić na głównym korytarzu swego piętra do odlotu na Tartar…

– Trudno nazwać tę sytuację psychicznym komfortem – zauważył Rinah oględnie, zupełnie podświadomie unikając bardziej dosadnych określeń.

Coraz wyraźniej odczuwał, jak atmosfera Paradyzji wpływa na jego sposób wyrażania się, a nawet na sposób myślenia: groźba ujemnych ocen, wisząca nad tubylcami, zaczynała kształtować również jego zachowania; wciąż nie był pewien, czy ogólna zasada nie objęła także jego osoby, czy nie włączono go do tej powszechnej gry. Uprzedzano go przecież w chwili przekraczania komory kontrolnej, że jego także obejmują wszelkie miejscowe prawa i przepisy. Kiedy przypadkiem sprawdził poprzedniego dnia wartość swojego wskaźnika SC, okazał się on mniejszy od jedności. Czyżby zapomniano poinformować Centralę o szczególnej sytuacji Rinaha w tym świecie? Trudno mu było uwierzyć, że w tak doskonale funkcjonującym systemie mógłby ulec przeoczeniu tak istotny szczegół…