Выбрать главу

Darga, jak podejrzewałem, był trochę pijany. Następnie zaproponował, że skoczy po Fu’ada, z którym natychmiast do nas przylecą. Przekonaliśmy go, że taki pośpiech nie ma zupełnie sensu, gdyż idziemy spać. Zaproponował, abyśmy spróbowali przesunąć kreta trochę w bok, by zbadał drugi blok. Reich odpowiedział mu, że jest to zupełnie niemożliwe. Kret nie mógł się poruszać w bok — a tylko do przodu lub do tyłu. Trzeba byłoby wycofać go z powrotem na setki stóp i następnie zmienić kierunek poruszania się w dół. Zabrałoby to wiele godzin.

W końcu przekonaliśmy Dargę i zakończyliśmy rozmowę. Byliśmy obaj potwornie zmęczeni, ale żaden z nas nie był senny. Kucharz zostawił przypadkiem urządzenie do zaparzania kawy. Wbrew rozsądkowi przyrządziliśmy kawę i otworzyliśmy butelkę brandy…

W takiej właśnie sytuacji, siedząc o północy w namiocie Reicha, 21 kwietnia 1997 roku, opowiedziałem mu o tym, co przeżyłem poprzedniej nocy. Zacząłem o tym mówić, jak sądzę, po to, byśmy mogli oderwać się od problemów wynikłych z odkrycia podziemnych bloków o rozmiarach siedemdziesięciu stóp. I to mi się udało. Ku memu zdziwieniu nie uznał tego, co mu powiedziałem, za jakieś dziwactwo. Podczas studiów studiował psychologię Junga i był obeznany z koncepcją „nieświadomości kolektywnej”. Jeśli istnieje nieświadomość kolektywna — jak zakłada teoria Junga — to ludzie nie stanowią samotnych wysp, ale są częścią olbrzymiego kontynentu umysłu. Był znacznie bardziej oczytany w psychologii niż ja. Przytoczył cytat z pracy Huxley’a, który brał — gdzieś w latach czterdziestych — meskalinę i doszedł do podobnych co i ja konkluzji, dotyczących przestrzeni wewnątrz nas. Huxley, jak się wydaje, poszedł dalej mówiąc o umyśle jako o odrębnym świecie, zbudowanym na podobieństwo, tego w którym żyjemy; porównał go do planety z własnymi dżunglami i oceanami. A na planecie tej — jak można się było tego spodziewać — żyją rozmaite dziwne stworzenia.

W tym miejscu zaprotestowałem. Huxley z pewnością, mówiąc o dziwnych stworzeniach, traktował to jako metaforę, taką licentia poetica. Mieszkańcami umysłu są wspomnienia, idee — ale nie potwory!

Reich obruszył się na to:

— A skąd wiemy, że nie?

— Zgadzam się, że nie wiemy. Ale zaprzeczenie temu dyktuje zdrowy rozsądek.

Pomyślałem o swych przeżyciach ubiegłej nocy i poczułem się mniej pewny. Czy to, co powiedziałem, było efektem zdrowego rozsądku? A może to po prostu zwykły nawyk, wynikły z określonego sposobu my sienią o umyśle — podobnie jak nasi przodkowie myśleli, że ziemia jest centrum wszechświata? Mówię o moim umyśle w taki sam sposób, jak o „moim ogródku” przy domu. Ale w jakim sensie mój przydomowy ogródek jest rzeczywiście „mój”? Pełno jest przecież robaków i owadów, które bynajmniej nie prosiły mnie o przyzwolenie, by mogły tam żyć. Będzie nadal istniał, nawet wówczas, gdy będę martwy…

To dziwne, ale ten tor myślenia sprawił, że poczułem się lepiej. Wyjaśniał mój lęk, albo wydawało mi się, że wyjaśnia mój lęk. Jeżeli indywidualność człowieka jest złudzeniem, a umysł jest rzeczywiście rodzajem oceanu, to dlaczegóż nie miałby on być zaludniony obcymi stworzeniami? Zanim zasnąłem, zanotowałem sobie: zamówić Heaven and Heli Huxley’a. Myśli Reicha przybrały natomiast bardziej praktyczny wymiar. Dziesięć minut po naszym rozstaniu zastukał do mego namiotu, mówiąc:

— Myślę, że moglibyśmy poprosić Dargę, by pożyczył nam duży poduszkowiec do przenoszenia sondy. Na pewno ułatwiłoby to nam życie…

Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się wręcz absurdalnym, że żaden z nas nie przewidział konsekwencji naszego odkrycia. Oczywiście, spodziewaliśmy się, że narobimy szumu w archeologicznym światku. Obydwaj jednak nierozłącznie zapomnieliśmy o tym, co się działo, gdy Carter odkrył grób Tutenchamona, czy kiedy w Qumran znaleziono zwoje znad Morza Martwego. Archeolodzy nigdy nie liczą się z istnieniem massmediów i histerią dziennikarzy.

Fu’ad i Darga obudzili nas o wpół do siódmej. Przybyli, zanim nadeszli robotnicy. Towarzyszyli im czterej wysokiej rangi urzędnicy oraz para amerykańskich gwiazd filmowych, która akurat zwiedzała okolicę. Reich chciał wyrzucić całe to niezapowiedziane towarzystwo z terenu wykopalisk, ale uświadomiłem mu, że rząd turecki ma absolutne prawo do inspekcji — no, może wyłączając z tego prawa gwiazdy filmowe.

Po pierwsze, chcieli, aby ich przekonać, że bloki znajdują się rzeczywiście na głębokości dwóch mil. Reich włączył urządzenia sondy i pokazał im zapis „bloku Abhotha” (jak go nazwaliśmy) i znajdującego się koło niego kreta. Darga wyraził wątpliwość, czy kret może funkcjonować na głębokości dwóch mil — w odpowiedzi na co Reich cierpliwie podszedł do tablicy sterującej, by uruchomić go.

Jednak próby włączenia urządzenia nie udały się — ekran wciąż pozostawał czysty. Kopnął nawet urządzenie, by je włączyć, ale i to nie przyniosło żadnego rezultatu. Narzucał się tylko jeden wniosek: temperatura albo, być może, ciśnienie zniszczyły kreta.

Była to niewątpliwie porażka, lecz nie tak duża, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Kret był drogi, ale można było go wymienić na innego. Darga i Fu’ad nadal jednak chcieli, by ich przekonać, że nie ma błędu w odczytach sondy. Reich spędził cały ranek demonstrując i udowadniając, że wszystkie obwody urządzenia są w porządku i nie ma powodu wątpić, że bloki znajdują się rzeczywiście na głębokości dwóch mil. Wywołaliśmy fotografię bloku Abhotha i porównaliśmy ze znakami wyrytymi na bazaltowych statuetkach. Nie sposób było się pomylić: pochodziły one z tej samej kultury.

Istniało, oczywiście, tylko jedno rozwiązanie powstałego problemu: budowa normalnego tunelu prowadzącego do bloków. Muszę zaznaczyć, że wówczas nie mieliśmy żadnego pojęcia o rozmiarach poszczególnych bloków. Założyliśmy, że wysokość wskazana przez urządzenia sondy mogła być wysokością ściany albo całego budynku. Trzeba przyznać, że zdjęcie radarowe postawiło przed nimi interesujący problem; zostało ono zrobione z góry — co oznaczało, że sfotografowaliśmy ścianę lub budynek, leżący na boku. Żadna ze starożytnych cywilizacji, o ile wiem, nie umieszczała inskrypcji na szczycie murów lub na dachu budynków.

Nasi goście byli zarazem zakłopotani, jak i pod wrażeniem tego, co zobaczyli. Jeśli nie okaże się niewypałem, to z całą pewnością będzie to największe odkrycie w całej historii archeologii. Jak dotąd, najstarszą znaną nam cywilizację stanowili Indianie Masma z płaskowyżu Marcahuasi, zamieszkujący Andy przed dziewięcioma tysiącami lat. Przypomnieliśmy sobie nagle o rezultatach testów, przeprowadzonych na bazaltowych statuetkach za pomocą neutronowego datownika, które uznaliśmy za nietrafne. Potwierdzały one teraz nasze założenie, że mamy do czynienia z pozostałościami cywilizacji co najmniej dwukrotnie starszej od tej z Marcahuasi.

Fu’ad i jego koledzy zostali na lunchu i pożegnali się z nami dopiero o drugiej. Teraz ich ekscytacja odkryciem udzieliła się i mnie, choć muszę przyznać, że byłem poirytowany tym, że pozwoliłem sobie na takie odczucia. Fu’ad obiecał przysłanie poduszkowca możliwie jak najszybciej, ale zarazem nadmienił, że może to zająć kilka dni. Do tego czasu nie chcieliśmy sami przesuwać sondy. Było jasne, że teraz otrzymamy znacznie większą pomoc od rządu, niż zakładaliśmy to na początku i że nie było sensu tracić energii na zmianę położenia sondy. Mieliśmy drugiego kreta, ale bez sensu było ryzykować jego utratę. Teraz więc, wpół do trzeciej, usiedliśmy w cieniu niższej bramy, wypiliśmy sok pomarańczowy i odprężyliśmy się.

Pół godziny później pojawił się pierwszy dziennikarz — był nim korespondent „New York Timesa” z Ankary. Reich był wściekły. Przypuszczał — zresztą niesłusznie — że rząd turecki usiłuje wykorzystać odkrycie dla autoreklamy. (Później dowiedzieliśmy się, że odpowiedzialność za poinformowanie prasy ponoszą gwiazdy filmowe). Reich zniknął w swoim namiocie, a ja pozostałem, by zabawiać dziennikarza, dość miłego mężczyznę, który znał moją książkę o Hetytach. Pokazałem mu fotografię i wyjaśniłem zasadę działania sondy. Kiedy zapytał, co się stało z kretem, odparłem, że nie mam pojęcia. Że — o ile wiem — dowodzi to sabotażu troglodytów. Był to chyba mój pierwszy błąd. Drugi zrobiłem wówczas, gdy udzieliłem mu odpowiedzi na pytanie o wielkości bloku Abhotha. Zauważyłem, że nie mamy dowodów na to, iż jest to tylko pojedynczy blok — wręcz przeciwnie, sądzimy, że po obu jego stronach znajdują się inne bloki podobne. Mógłby to być monument religijny o kształcie bloku albo, być może, konstrukcja podobna do ziguratu w Ur. A jeśli to jest blok pojedynczy, oznacza to, że mamy do czynienia z cywilizacją gigantów…