Było w liście Derletha jedno zdanie, które mnie uderzyło. Po stwierdzeniu, że nie potrafi wyjaśnić, skąd Lovecraft mógł wiedzieć o istnieniu „Abhotha Ciemnego” — jako że imię jego nie pojawia się w żadnym z hetyckich dokumentów odkrytych przed 1937 rokiem — dodał: „Lovecraft przywiązywał ogromną wagę do snów i często mówił mi, że postacie z wielu jego opowiadań objawiły mu się we śnie”…
— Następny dowód na istnienie twojej nieświadomości kolektywnej — skomentowałem ten fragment listu.
Reich odpowiedział, że jest to najprawdopodobniej zbieg okoliczności. Abbaddon to anioł zniszczenia w mitologii hebrajskiej, końcówka „hoth” jest najprawdopodobniej pochodzenia egipskiego. Bóg „Abhoth” wspominany jest w pewnych pismach babilońskich, które Lovecraft mógł znać. Co do „Wielkich Dawnych” nie jest to określenie na tyle specyficzne, by nie mogło wystąpić na kartach powieści autora zajmującego się zjawiskami nadprzyrodzonymi.
— Po co wciągać w to „nieświadomość kolektywną”? — rzekł Reich i byłem skłonny się z nim zgodzić.
Kilka dni później zmieniliśmy w tej kwestii zdanie. W końcu dotarła do nas przesyłka z książkami wysłanymi przez Derletha. Sięgnąłem po powieść Cień spoza czasu — i natychmiast natrafiłem na opis ogromnych, kamiennych bloków, znajdujących się pod pustynią australijską. W tym momencie Reich, który zajmował drugi fotel, wydał okrzyk zdziwienia i głośno przeczytał jedno zdanie: „Mieszkaniec ciemności znany jest także pod imieniem Nyogtha”. Dokładnie poprzedniego wieczoru ustaliliśmy wstępną wersję tłumaczenia napisu, znajdującego się na bloku Abhotha, który brzmiał następująco: „A konie winny być wprowadzone, po dwa, przez oblicze Niogtha”. Następnie przeczytałem Reichowi opis podziemnych miast, zamieszczony w Cieniu spoza czasu: „Potężne, bazaltowe miasta z wieżami bez okien”, zbudowane przez „na wpół polipową, dawną rasę”.
Nie było wątpliwości, że Lovecraft w zadziwiający sposób przewidział nasze odkrycie. Szkoda nam było czasu na zastanawianie się, w jaki sposób do tego doszedł — może udało mu się wejrzeć w przyszłość — tak, jak opisuje to Dunne w Experiment with Time — i dzięki temu poznał rezultaty naszych badań; a może jego umysł pogrążony we śnie spenetrował tajemnice, pogrzebane pod ziemią w Azji Mniejszej? Jak do tego doszedł, było dla nas rzeczą zupełnie obojętną. Pytanie, które nas obecnie frapowało, brzmiało: na ile prace Lovecrafta stanowią literacką fantazję, a na ile są wynikiem nadnaturalnych zdolności wizjonera?
Wielu mogło dziwić, że zaniedbujemy nasze archeologiczne obowiązki zajmując się książkami pisarza, który większość swych prac opublikował w brukowym pisemku noszącym tytuł „Weird Tales”. Staraliśmy się utrzymać nasze zainteresowania w tajemnicy udając, że spędzamy całe dni na studiowaniu inskrypcji klinowych. Zamykaliśmy się w pokoju Reicha (który był większy od mojego) i czytaliśmy systematycznie prace Lovecrafta. Gdy tylko przynoszono posiłki, natychmiast wsuwaliśmy książki pod poduszki, a wokół siebie rozrzucaliśmy fotografie inskrypcji. Ostatnie doświadczenie nauczyło nas doskonale, co może się stać, gdy jakiś dziennikarz odkryje, co robimy. Rozmawialiśmy z Derlethem przez videotelefon — był przyjaznym, pełnym kurtuazji starszym gentlemanem o bujnych białych włosach — prosząc go, aby nikomu nie wspominał o swym odkryciu. Zgodził się na to chętnie, ale dodał, że twórczość Lovecrafta ma wciąż wielu zagorzałych wielbicieli, którzy sami mogą wpaść na ten trop.
Studiowanie Lovecrafta było samo w sobie zajęciem interesującym i przyjemnym. Był on człowiekiem nadzwyczajnej wyobraźni. Czytając jego prace w porządku chronologicznym, obserwowaliśmy, jak stopniowo jego poglądy ulegają ewolucji. Wczesne opowiadania były wyraźnie osadzone w krajobrazie Nowej Anglii; działy się na terenie fikcyjnego hrabstwa Arkham, pełnego dzikich wzgórz i ponurych dolin. Mieszkańcy Arkham w większości byli dziwacznymi degeneratami o zamiłowaniu do zakazanych przyjemności i kontaktów z demonami. Jak można było łatwo przewidzieć, większość z nich kończyła swe życie w gwałtowny i zły sposób. Ale stopniowo nastąpiła w pisarstwie Lovecrafta zmiana: Jego wyobraźnia porzuca horror i dąży ku natchnionemu lękowi, wizji straszliwych eonów czasu i miast-gigantów, potyczek potworów i nadludzkich ras. Mimo że w powieściach swych używał języka horroru — mając z pewnością na uwadze rynek zbytu — można by go uznać, bez popełnienia większego błędu, za jednego z najważniejszych i najlepszych pisarzy z gatunku science-fiction. Uwagę naszą skoncentrowaliśmy głównie na tym właśnie okresie (choć nie należy tego traktować zbyt dosłownie, gdyż wzmianka dotycząca „Abhotha Nieczystego” pojawiła się już w jednym z jego najwcześniejszych opowiadań, dziejących się w hrabstwie Arkham).
Najbardziej uderzające było to, że owe „cyklopowe miasta” Wielkich Dawnych (nie byli oni przedstawicielami polipoidalnej rasy, którą wyparli) pasowały do tego, co wiedzieliśmy o naszym — odkrytym pod ziemią — mieście. Zgodnie z opisami Lovecrafta miasta te nie miały schodów, a tylko rodzaj pochylni — ponieważ ich mieszkańcy byli potężnymi, stożkowatymi stworzeniami posiadającymi czułki. Podstawa stożka „obramowana była gumowatą szarą substancją, dzięki której osobnik mógł się przez skurcze i rozkurczę poruszać”. Sonda ujawniła, że miasto pod Karatepe posiada wiele pochyłych płaszczyzn i nie zawiera żadnych schodów. A ich rozmiary z pewnością usprawiedliwiłyby przymiotnik „cyklopowy”.
Jak łatwo sobie wyobrazić, nasze odkryte, podziemne miasto stanowiło nie lada problem dla archeologii. Było czymś zupełnie nowym. Problem Layarda, polegający na konieczności odkopania ogromnych ruin Niniwy, był zupełnie drobny w stosunku do tego, co nas czekało. Jak obliczył Reich, aby wydobyć ruiny na światło dzienne musielibyśmy usunąć około czterdziestu bilionów ton ziemi (mam tu na myśli amerykański bilion — to jest tysiąc milionów). Oczywiście, było to niewykonalne. Alternatywę wobec metody odkrywki stanowiło wykopanie serii szerokich tuneli w dół, ku miastu i — następnie — utworzenie na ich końcach wielkich komór. Musiałoby ich być wiele, gdyż nie zaryzykowalibyśmy, ze względu na rozmiary, utworzenia tylko jednej komory: żaden ze znanych metali nie dawał gwarancji, że wytrzyma obciążenie dachu o grubości dwóch mili. Oznaczało to, że miasto jako takie nie mogło być nigdy odsłonięte w całości; jednak przy użyciu sondy można byłoby ustalić, które jego partie zasługują najbardziej na trud podjęcia takiego wysiłku. Nawet przekopanie pojedynczego tunelu wiązało się z usunięciem setek tysięcy ton ziemi — było to już jednak w zasięgu naszych możliwości.
Dokładnie tygodnia potrzebowała prasa, by wpaść na trop tego, że odkryliśmy Lovecrafta. Była to najprawdopodobniej największa sensacja od czasu odkrycia przez nas miasta. Po całym tym gadaniu o gigantach, magach i bóstwach ciemności — tego tylko było im trzeba. Popularyzatorzy archeologii, maniacy od piramid i przedstawiciele teorii o zlodowaceniu świata mogli wreszcie udać się na zasłużony odpoczynek, teraz bowiem nadeszły złote czasy dla spirytystów, okultystów i całej reszty. Ktoś napisał artykuł wykazujący, że Lovecraft zapożyczył swą mitologię od Madame Bławatskiej. Ktoś jeszcze inny autorytatywnie stwierdził, że wszystko to stanowi część tradycji kabalistycznej. W ciągu jednego dnia Lovceraft stał się najbardziej poczytnym pisarzem świata; książki jego sprzedawano w milionach egzemplarzy — i to we wszystkich językach świata. Wielu spośród jego czytelników było przerażonych, wierzyli bowiem, że naszymi pracami zakłócimy spokój grobów Wielkich Dawnych, co w efekcie wywoła katastrofę, tak dosadnie przedstawioną przez Lovecrafta w opowiadaniu Zew Cthulhu.