Выбрать главу

Do wniosku tego doszedłem w następujący sposób. W końcu czerwca 1997 roku znalazłem się w stanie skrajnego wyczerpania. Mimo pięciomilowego parasola przeciwsłonecznego, rozciągniętego nad Karatepe i obniżającego temperaturę do sześćdziesięciu stopni w cieniu, nie sposób było tam wytrzymać. Śmieci, którymi zarzucali nas zwolennicy Fullera, spowodowały, że cały ten obszar śmierdział jak bagno, a rozmaite środki dezynfekujące, których używaliśmy, tylko pogarszały sytuację. Wiały suche, niosące pełno kurzu wiatry. Pół dnia spędzaliśmy na piciu mrożonego sorbetu z płatkami róży, leżąc w klimatyzowanych chatach. W lipcu zacząłem cierpieć na okropne bóle głowy. Dwa dni, które spędziłem w Szkocji, poprawiły moje samopoczucie; wróciłem do pracy, ale znowu po upływie tygodnia powaliła mnie gorączka. Miałem dość ciągle przeszkadzających dziennikarzy i szaleńców z Towarzystwa „Anty-Kadath”, tak więc zdecydowałem się na powrót do mego mieszkania w Diyarbakirze. Panował w nim chłód i spokój, gdyż mieściło się na terenie Anglo-Indian Uranium Company. Straż przemysłowa tej spółki dość zdecydowanie traktowała intruzów. Znalazłem masę czekających na mnie listów i rozmaitych paczek. Przez pierwsze dwa dni nie zwracałem na nie uwagi, leżąc w łóżku i słuchając płyt z operami Mozarta. Stopniowo gorączka opadała. Trzeciego dnia wynurzyłem się z tego stanu apatii na tyle, by otworzyć listy.

Pośród nich znalazłem notkę, której nadawcą było Standard Motors and Engineering, zawierającą informację, że zgodnie z moją prośbą przesyłają mi większość materiałów Karela Weissmana do Diyarbakiru. Wyjaśniało to obecność owych ogromnych paczek. Inny list był z Northwestern University Press i zawierał pytanie, czy nie zechciałbym wyrazić zgody na opublikowanie przez nich pism psychologicznych Karela.

Wszystko to było niezwykle męczące. Przeadresowałem ten list na nazwisko Baumgarta, który znajdował się w Londynie, i powróciłem do Mozarta. Jednak następnego dnia tak mocno gryzło mnie sumienie, że sięgnąłem po resztę listów i otworzyłem je. Znalazłem wśród nich list od Carla Seidela, mężczyzny, który mieszkał razem z Baumgartem (był homoseksualistą) — w którym donosił, że Baumgart przeszedł załamanie nerwowe i jest obecnie u swej rodziny w Niemczech.

Oznaczało to, oczywiście, że opracowanie materiałów Karela spoczywało teraz na mojej głowie. Tak więc — z ogromną niechęcią — przystąpiłem do otwierania pierwszej z paczek. Ważyła bez mała czterdzieści funtów i zawierała wyłącznie wyniki badań nad reakcją na kolory u ponad stu osób. Odrzuciło mnie to. Powróciłem do Zaczarowanego fletu.

Tego wieczoru pewien młody perski dyrektor, z którym się zaprzyjaźniłem, wpadł do mnie z butelką wina. Czułem się trochę samotny i chętnie przystałem na rozmowę. Temat wykopalisk przestał być dla mnie nie do zniesienia, a nawet pewną przyjemność sprawiło mi przedstawienie mu „drugiej strony” naszej pracy. Wychodząc ode mnie, zauważył paczki i spytał, czy związane są one z wykopaliskami. Opowiedziałem mu historię samobójstwa Weissmana i przyznałem, że perspektywa zajrzenia do nich wywołuje u mnie znudzenie graniczące z bólem fizycznym. Na swój radosny i uprzejmy sposób zaproponował, że następnego ranka przyjdzie ponownie i przejrzy je. Jeśli będą zawierać wyłącznie wyniki rutynowych testów psychologicznych, to przyśle tu swoją sekretarkę, która zapakuje je ponownie i prześle pod adresem Northwestern University. Domyślałem się, że oferta ta była grzecznym rewanżem z jego strony za moją, pełną otwartości, postawę tego wieczoru — więc przyjąłem ją kordialnie.

Kiedy następnego ranka wyszedłem z kąpieli, praca nad segregacją materiałów była zakończona. Pięć z sześciu paczek zawierało wyniki rutynowych testów. Szósta, jak mi powiedział, wydaje się zawierać materiały raczej „natury filozoficznej”. Sądził, że będę chciał je przejrzeć. Następnie pozostawił mnie samego, a krótko po tym pojawiła się jego sekretarka, by usunąć przeogromną stertę żółtych druków ze środka salonu.

Pozostały materiał znajdował się w porządnych, niebieskich skoroszytach i zawierał spięte metalowymi klamerkami maszynopisy. Wszystkie okładki skoroszytów opatrzone były odręcznym napisem: Refleksje Historyczne. Każdy skoroszyt zaklejono kolorową taśmą klejącą. Byłem przekonany, że nie były one otwierane od czasu śmierci Weissmana i, jak się później okazało, nie myliłem się. Nie udało mi się wyjaśnić, dlaczego Baumgart omyłkowo wysłał je do General Motors. Niewykluczone, że odłożył je dla mnie, a następnie, przez nieuwagę, zapakował je razem z raportami opracowań dla przemysłu.

Skoroszyty nie były numerowane. Otworzyłem pierwszy i szybko stwierdziłem, że owe „historyczne refleksje” odnoszą się wyłącznie do historii ostatnich dwóch wieków — okresu, który nigdy mnie specjalnie nie interesował. Miałem ochotę odesłać je z powrotem do Northwestern University, bez dalszego sprawdzania ich zawartości, ale sumienie mi na to nie pozwoliło. Wróciłem do łóżka, biorąc ze sobą pół tuzina niebieskich skoroszytów.

Tym razem, zupełnie przypadkowo, zacząłem czytać we właściwym miejscu. Pierwsze zdanie pierwszego skoroszytu brzmiało:

Od wielu miesięcy przekonany jestem, że gatunek ludzki zaatakowany został przez szczególny rodzaj nowotwora umysłu.

Frapująca konstatacja. Pomyślałem wówczas: Cóż za wspaniałe pierwsze zdanie, otwierające planowaną książkę Karela… Nowotwór umysłu; nowa nazwa dla nerwicy czy może dla anhedonii, za pomocą której określano syndrom duchowej niedyspozycji dwudziestego wieku… Nawet na myśl mi nie przyszło, by słowa Weissmana potraktować dosłownie. Czytałem dalej:

Niepokojący problem wzrostu poziomu samobójstw… Wysoka liczba zabójstw dzieci we współczesnej rodzinie… Nieustanne zagrożenie wojną atomową, wzrost poziomu narkomanii. — Wszystko to było dziwnie znajome. Ziewnąłem i odwróciłem stronę.

Kilka minut później materiały czytałem już z większą uwagą. Nie dlatego, że to, co czytałem, wydawało mi się bardziej wiarygodne, ale dlatego, że zacząłem nagle podejrzewać, iż Karel oszalał. W młodości czytalem książki Charlesa Forta mówiące o rozmaitych gigantach, wróżkach czy pływających kontynentach. Jednak ta dziwna mieszanina sensu z nonsensem, jaka występuje u Forta, miała posmak rozbawiającej przesady. Pomysły Karela Weissmana były równie szalone jak idee Forta, ale były, w jak najbardziej oczywisty sposób, przedstawiane bardzo poważnie. Albo — zatem — dołączył do szeregu słynnych naukowców dziwaków, albo kompletnie zwariował. Mając na uwadze jego samobójstwo, skłaniałem się raczej ku temu drugiemu rozwiązaniu.

Z zainteresowaniem już wręcz chorobliwym kontynuowałem czytanie notatek przyjaciela. Po pierwszych stronach porzucił on rozważania o „nowotworze umysłu” i zagłębił się w analizy historyczne dotyczące kultury ostatnich dwustu lat… Wywód był starannie uargumentowany i znakomicie napisany. Przypominały mi się nasze długie rozmowy w Uppsali. Było popołudnie, a ja ciągle jeszcze czytałem. O pierwszej natknąłem się na coś, co spowodowało, że dzień ten będę pamiętał do końca życia. Szalony czy nie — był jednak potwornie przekonywający. Zapragnąłem, by to co napisał, okazało się jedynie szaleństwem. Ale w trakcie zagłębiania się w lekturę moja nadzieja gasła. Wszystko co napisał, było tak niepokojące, że złamałem wieloletni nawyk i wypiłem butelkę szampana w porze lunchu. Jedyne, co zjadłem to turecka kanapka. Pomimo że wypiłem szampana, ogarniało mnie stopniowo coraz większe przygnębienie, a zarazem byłem przeraźliwie trzeźwy. Późnym popołudniem pojąłem całą tę potworną, jak z koszmarnego snu, prawdę, t a mózg mój był w takim stanie pobudzenia, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Jeśli Karel Weissman nie był szalony, to gatunek ludzki stanął w obliczu największego w swej historii niebezpieczeństwa.