Выбрать главу

Nietrudno zgadnąć, jakie uczucia towarzyszyły mi podczas czytania dziennika Weissmana. Początkowo nie dowierzałem temu, o czym pisał — stan ten w gruncie rzeczy powracał wciąż na nowo w trakcie dalszego czytania — później przyszła ekscytacja i strach. Sądzę, że uznałbym to wszystko za obłęd, gdyby nie moje przeżycia na murach Karatepe. Byłem przygotowany na to, by uwierzyć w istnienie wampirów umysłu. Ale — co dalej?

W przeciwieństwie do Weissmana nie miałem w sobie tyle sił, by zatrzymać to odkrycie w tajemnicy. Byłem nim przerażony; wiedziałem, że najbezpieczniej byłoby spalić te notatki i udawać, że ich nigdy nie czytałem. Byłem pewien, że „one” zostawiłyby mnie wówczas w spokoju. Byłem bliski obłędu; przez cały czas, kiedy czytałem, nerwowo rozglądałem się wokół — i dopiero później uświadomiłem sobie, że przecież jeśli miałbym być obserwowany, to tylko od wewnątrz. Była to myśl, której nie mogłem znieść, dopóki nie natrafiłem na ustęp, w którym Weissman porównuje ich metodę „podsłuchu” do nasłuchu radiowego. Zorientowałem się, że ta metafora ma pewne uzasadnienie. Znajdowały się, najwidoczniej, bardzo głęboko w umyśle; w rzeczywistości zadomowiły się w krainie najgłębszych wspomnień. Gdyby zbliżyły się bardziej ku świadomości, mogłyby być zauważone. Wyciągnąłem stąd wniosek, że prawdopodobnie odważają się zbliżyć ku powierzchni dopiero późną nocą, kiedy umysł jest zmęczony i wyczerpany. Wyjaśniałoby to zdarzenie, jakie przeżyłem na murze w Karatepe.

Wiedziałem już, jaki będzie mój następny ruch. Będę musiał wszystko opowiedzieć Reichowi; był jedynym człowiekiem, którego darzyłem zaufaniem i sympatią na tyle, by móc mu o tym powiedzieć. Być może tragedia Weissmana wynikała z tego, że nie miał nikogo bliskiego, komu mógłby zaufać i kogo mógłby obdarzyć sympatią — tak jak ja Reicha. Gdy zamierzałem to powiedzieć Reichowi, uznałem, że najbezpieczniejszym momentem ku temu będzie ranek, kiedy obydwaj będziemy mieli wypoczęty umysł. Zarazem wiedziałem, że nie potrafię utrzymać języka za zębami przez całą noc.

Tak więc, skontaktowałem się z Reichem za pomocą naszego prywatnego kodu. Był na wykopaliskach. Kiedy jego twarz pojawiła się na ekranie videotelefonu, natychmiast poczułem się, jakbym oddalił od siebie groźbę obłędu. Spytałem, co by powiedział na wspólną kolację wieczorem? Zapytał, czy mam jakiś szczególny powód — na co odparłem, że nie. — Po prostu — dodałem — czuję się lepiej i brak mi towarzystwa. Szczęście mnie nie opuściło; kilku dyrektorów A.I.U. było właśnie na wykopaliskach i mieli zamiar wrócić do Diyarbakiru rakietą o szóstej. Miał być u mnie o wpół do siódmej.

Kiedy wyłączyłem aparat, po raz pierwszy zrozumiałem, dlaczego Weissman milczał. Lęk, aby nie zostać „podsłuchanym” przez „nie” był tak silny, że zmuszał go do zachowania szczególnych środków ostrożności; do rozważnych i chłodnych reakcji, do trzymania myśli w ryzach, do kierowania ich na obszary zwyczajnych spraw.

Zamówiłem posiłek w restauracji dyrektorskiej, z której mogliśmy korzystać. Wydawało mi się, że tam będzie jakoś bezpieczniej o tym wszystkim mówić. Na godzinę przed jego przybyciem położyłem się znowu na łóżku, zamknąłem oczy i spróbowałem się odprężyć i oczyścić umysł.

To dziwne, ale nie sprawiło mi to wówczas wielkiego kłopotu. Ćwiczenie polegające na koncentrowaniu się na własnym umyśle bardzo dodaje odwagi. Były sprawy, które natychmiast zacząłem rozumieć. Jako niepoprawny „romantyk” zawsze byłem ofiarą nudy. Nuda ta ma swe źródło w nieufności wobec świata; ma się wrażenie, że nie można go zignorować, spuścić z oczu, zapomnieć. Tak więc siedzi się, gapi w sufit — zamiast słuchać muzyki, czy myśleć o historii — a wszystko to z dziwnego poczucia obowiązku. Więc dobrze, teraz byłem przekonany, że moim obowiązkiem jest ignorowanie świata zewnętrznego. Wiedziałem, o co chodziło Karelowi: pasożytom zależało, abyśmy nie wiedzieli o ich obecności. Przez samo uświadomienie sobie ich obecności zyskiwało się bowiem nowe siły i poczucie sensu.

Reich przybył dokładnie o wpół do siódmej i stwierdził, że wyglądam znacznie lepiej. Przyniósł ze sobą Martini, opowiedział o tym, co działo się na wykopaliskach od czasu mego wyjazdu. — Głównie sprzeczano się o to, w którym rogu zacząć kopanie pierwszego tunelu… O siódmej zeszliśmy na kolację. Dostaliśmy stolik na uboczu, koło okna — mimo to wiele osób kłaniało nam się; w ostatnich dwóch miesiącach staliśmy się osobistościami o międzynarodowej sławie. Kiedy zajęliśmy miejsce przy stoliku, zamówiliśmy mrożony melon; Reich sięgnął po listę win. Zabrałem mu ją, mówiąc:

— Nie chcę, byś dziś wieczorem pił więcej. Później ci powiem, dlaczego. Będziemy obaj potrzebowali trzeźwego umysłu.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Co się dzieje? Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku?

— Musiałem. To, co mam do powiedzenia, musi na razie pozostać tajemnicą.

Uśmiechając się, odparł:

— Jeśli tak, to może lepiej byłoby sprawdzić, czy nie ma pod stołem ukrytych mikrofonów?

Odpowiedziałem mu na to, że nie ma takiej potrzeby, gdyż w to co powiem i tak nikt by nie uwierzył. Patrzył na mnie zupełnie już zdezorientowany, zacząłem więc mówić.

— Czy wydaję ci się całkiem normalny i czy jestem przy zdrowych zmysłach?

— Oczywiście, że tak.

— A gdybym ci powiedział, że za pół godziny będziesz w to wątpił?

— Na miłość boską, mów już! Wiem, że nie jesteś wariatem. O co chodzi? Czy dotyczy to jakiegoś nowego pomysłu co do naszego podziemnego miasta? — odpowiedział.

Zaprzeczyłem. Patrzył na mnie w osłupieniu; więc powiedziałem mu, że przez całe popołudnie czytałem materiały, pozostawione przez Weissmana. Dodałem:

— Sądzę, że odkryłem przyczynę jego samobójstwa.

— Dlaczego to uczynił?

— Myślę, że będzie lepiej, jeśli przeczytasz to sam. On wyjaśnia to lepiej, niż bym ja mógł to za niego uczynić. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie wierzę, aby był obłąkany. To nie było samobójstwo, był to rodzaj morderstwa.

Przez cały czas, kiedy mówiłem, zastanawiałem się czy nie pomyśli, że zwariowałem. Starałem się, jak mogłem najbardziej, być jak najspokojniejszym i jak najbardziej rozsądnym.

Z dużą ulgą zauważyłem, że nic takiego nie przyszło mu nawet do głowy. Powiedział tylko:

— Słuchaj, gdybyś nie miał nic przeciwko temu, zamówmy jednak drinka. Potrzebuję tego.

Zamówiliśmy więc pół butelki Nuits St. Georges i wypiliśmy je obaj. Powtórzyłem mu, najzwięźlej jak umiałem, teorie Weissmana dotyczące pasożytów umysłu. Zacząłem od przypomnienia o moim doświadczeniu na murach Karatepe i naszej dyskusji o tym. Nim zakończyłem, moje uznanie i sympatia dla Reicha wzrosły w dwójnasób. Nie byłoby rzeczą dziwną, gdyby temu, co mówię przytaknął dobrotliwie, a następnie wezwał karetkę pogotowia, prosząc o kaftan bezpieczeństwa. Moje krótkie sprawozdanie musiało brzmieć dość niepokojąco. On jednak uznał, że w pisaninie Weissmana musiało coś być, co mnie przekonało — i sam chciał być również przekonany. Pamiętam, że kiedy wróciliśmy po kolacji na górę, towarzyszyło mi pewnego rodzaju poczucie nierealności. Jeśli miałem rację, to rozmowa, którą odbyłem, była jednym z ważniejszych wydarzeń w historii ludzkości. A tymczasem byliśmy nadal zwykłymi ludźmi powracającymi do przytulnego pokoju, zagadywanymi przez tłustych, zamożnie wyglądających mężczyzn, którzy chcieli przedstawić nam swoje żony. Wszystko wyglądało zbyt normalnie i banalnie. Patrzyłem na potężną postać Reicha, spokojnie wspinającego się przede mną po schodach i zastanawiałem się, czy rzeczywiście uwierzył w opowieść science-fiction, którą mu zaserwowałem. Wiedziałem, że w dużej mierze to, czy nie oszalałem zależało od tego, czy uwierzy w to, co mówiłem.