W pokoju napiliśmy się soku pomarańczowego. Teraz Reich zrozumiał, dlaczego chciałem byśmy zachowali trzeźwość umysłu. Nie zapalił papierosa. Wręczyłem mu skoroszyt, zatytułowany Refleksje Historyczne i wskazałem na fragment, który przytoczyłem wcześniej. Przeczytałem go raz jeszcze, tym razem siedząc koło niego. Kiedy skończyłem, wstał i zaczął milcząco chodzić tam i z powrotem po pokoju. W końcu powiedziałem:
— Zdajesz sobie chyba sprawę, że jeśli nie jest to po prostu jedynie wymysł szaleńca to, mówiąc ci o tym, naraziłem twoje życie na niebezpieczeństwo?
— Nie przeraża mnie to zupełnie. Moje życie bywało już niejednokrotnie narażane. Chciałbym natomiast wiedzieć, na ile niebezpieczeństwo jest realne. Nie doświadczyłem nigdy obecności owych wampirów umysłu, tak więc brak mi możliwości osądu.
— Ja również; wiem równie mało jak ty. Materiały Weissmana pełne są rozważań na ten temat, ale niczego nie stwierdzają definitywnie. Musimy zaczynać od zera.
Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie uważnie i rzekł:
— Ty w to rzeczywiście wierzysz, nieprawdaż?
— Niestety, tak — odrzekłem.
Cała sytuacja wyglądała na zupełnie absurdalną; rozmawialiśmy ze sobą jak bohaterowie książek Ridera Haggarda; a jednak wszystko to było prawdą. Przez około pół godziny rozmawialiśmy, nie dochodząc do żadnych konkluzji; w końcu Reich powiedział:
— Jedną rzecz, w każdym razie, musimy zrobić natychmiast. Musimy to wszystko nagrać na taśmę i zdeponować dziś wieczorem w banku. Jeśli cokolwiek się nam przydarzy tej nocy, posłuży to jako przestroga dla innych. Prawdopodobieństwo, że nas obydwu uznają za wariatów, jest mniejsze, niż gdyby chodziło tylko o jednego z nas.
Miał rację. Wyjęliśmy magnetofon i zrobiliśmy to, co proponował, czytając głośno wyjątki z notatek Weissmana. Na zakończenie Reich dodał od siebie jeszcze kilka słów. Powiedział, że nie jest pewien, czy to, co pisał Weissman jest szaleństwem, czy nie. Brzmi jednak na tyle wiarygodnie, aby usprawiedliwić naszą ostrożność w tej kwestii. Nie znamy jak dotąd przyczyny śmierci Weissmana, ale posiadamy jego notatki z dnia poprzedzającego samobójstwo, w których brak jakichkolwiek znamion szaleństwa.
Kiedy nagranie było gotowe, zaplombowaliśmy plastikowe pudełko, w którym umieściliśmy taśmę i zeszliśmy na dół, by włożyć je do nocnego sejfu znajdującego się w banku A.I.U.C. Następnie zadzwoniłem do dyrektora firmy i poinformowałem go, że zdeponowałem nagranie zawierające pewne ważne koncepcje; prosiłem, aby przechował je do momentu, gdy będziemy ich potrzebowali. Nie stawiał nam żadnych przeszkód w tym względzie, uznał, że nagranie zawiera jakieś ważne informacje związane z wykopaliskami… Obiecał osobiście zająć się tą sprawą.
Poinformowałem Reicha, iż powinniśmy się solidnie wyspać; przedstawiłem mu swoją teorię mówiącą o tym, że pasożyty mają znacznie mniejszą moc panowania nad umysłem w pełni przytomnym. Postanowiliśmy zostawić włączone videotelefony pomiędzy naszymi pokojami — na wypadek, gdybyśmy potrzebowali wzajemnej pomocy. Następnie rozstaliśmy się. Bez chwili wahania wziąłem silny środek uspokajający — mimo że nie było jeszcze dziesiątej — i położyłem się spać. W momencie, kiedy głowa moja opadła na poduszkę, starałem się nie myśleć o niczym; prawie natychmiast zasnąłem. Myśli moje były uporządkowane i zdyscyplinowane. Nie miałem żadnych trudności z utrzymaniem umysłu w ryzach.
Reich obudził mnie następnego dnia o dziewiątej rano; z ulgą przyjął to, że znajdowałem się w dobrym stanie. Dziesięć minut później przyszedł na śniadanie.
Wtedy dopiero, siedząc w zalanym już słońcem pokoju i sącząc zimny sok pomarańczowy, po raz pierwszy zaczęliśmy myśleć konkretnie o pasożytach. Umysły nasze były świeże i wypoczęte. Całą rozmowę nagraliśmy. Po pierwsze — przedyskutowaliśmy kwestię tego, w jakim stopniu możemy swą wiedzę ukryć przed „nimi”. Wniosek był jeden: nie ma sposobu, żeby tę kwestię rozstrzygnąć. Weissman jednak przetrwał, skryty przed nimi, sześć miesięcy — co wskazywało, że zagrożenie nie było bezpośrednie. Co więcej „one” wiedziały, że Weissman był na ich tropie; faktycznie udało się im zapobiec próbom skierowania umysłu na ten problem. Weissman był więc od początku naznaczony. Z drugiej jednak strony — poprzedniego dnia, czytając Refleksje Historyczne, nie czułem żadnej obcej obecności, a kiedy przezwyciężyłem już początkowy strach i panikę, poczułem się wyjątkowo zdrowy, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Dojrzewałem do tego, aby podjąć rzucone mi wyzwanie. (Babcia opowiadała mi kiedyś, że w pierwszych dniach II wojny światowej ludzie czuli się wyjątkowo szczęśliwi i byli odprężeni; stan ich doskonale teraz rozumiałem).
Tak więc było dość prawdopodobne, że „one” nie zorientowały się jeszcze, iż tajemnica Weissmana ujrzała światło dzienne. Nie było to takie dziwne. Nie znaliśmy ich liczby, nie wiedzieliśmy nawet, czy pojęcie liczby można do nich stosować; jeśli jednak miały problem w kontrolowaniu umysłów pięciu miliardów ludzi, aktualnej populacji świata, to niebezpieczeństwo nie mogło być aż tak wielkie. Załóżmy — powiedział Reich — że koncepcja Junga jest prawdziwa i gatunek ludzki posiada wielki, wspólny umysł, rozległy ocean nieświadomości. Załóżmy także, że pasożyty te są stworzeniami zamieszkującymi głębię tego oceanu i unikającymi zbytniego zbliżania się do powierzchni ze strachu, by nie zostać odkrytymi. W takim wypadku mogą one przez lata nie odkryć tego, że wiemy o nich — o ile sami się nie wydamy, tak jak to uczynił Weissman, który postawił je w stan gotowości.
Nasuwało to następny problem. Poprzedniego wieczoru obaj uznaliśmy, że najlepszym sposobem, aby dowiedzieć się czegoś więcej o pasożytach, byłaby próba użycia narkotyków, ułatwiających zbadanie umysłu. Uświadomiliśmy sobie jednak wówczas, że to nazbyt niebezpieczne. W takim razie — czy istnieją inne sposoby poznania umysłu, bez użycia narkotyków?
Na szczęście była to kwestia, którą Weissman sporo się zajmował. Odkryliśmy to tego samego dnia, gdy przeglądaliśmy, strona po stronie, Refleksje. Metoda, której poszukiwaliśmy, była zawarta w fenomenologii Husserla. Celem Husserla było stworzenie mapy „struktury” świadomości (albo jej geografii jak to chętnie nazywaliśmy), wyłącznie w oparciu o aktywną refleksję. Po przemyśleniu tej kwestii przyznaliśmy, że takie podejście ma swój sens. Jeśli się chce sporządzić mapę nieznanego kontynentu: powiedzmy, jednej z dżungli na Wenus — to nie jest rzeczą konieczną przedzieranie się przez gąszcze i plątaniny drzew. Pracę wystarczy oprzeć przede wszystkim na danych pochodzących z rozmaitych przyrządów pomiarowych oraz na obserwacji tego obszaru z helikoptera. Najważniejsze jest to, by dokładnie rozpoznać, co się rozciąga poniżej — trzeba umieć rozpoznać bagna po kolorze ziemi i tak dalej. A jeśli chodzi o geografię umysłu ludzkiego, głównym problemem nie jest skok w rzeczywistość poniżej progu świadomości, ale nabycie umiejętności właściwego nazwania tego, co już o niej wiemy. Mając do dyspozycji mapę, podjąłbym się wyprawy z Paryża do Kalkuty, bez niej mógłbym trafić do Odessy. Posiadając podobną „mapę” umysłu ludzkiego, człowiek mógłby zbadać obszary pomiędzy śmiercią a mistyczną wizją, pomiędzy katatonią a geniuszem. Mogę to ująć jeszcze inaczej. Umysł ludzki jest jak skomplikowany mózg elektronowy, zdolny do niezwykłych wyczynów. Niestety, człowiek nie wie, jak się nim posługiwać. Każdego ranka po przebudzeniu włącza swój system kontrolny, kręci gałkami, naciska guziczki. I to jest ten absurd: mając do dyspozycji tak potężną machinę, wie tylko, jak wykonywać najprostsze rzeczy; rozwiązywać najoczywistsze, codzienne problemy. To prawda, że istnieją ludzie, których zwiemy geniuszami, potrafiący użyć „mapy” w znacznie ciekawszy sposób: piszą symfonię lub poezję, odkrywają prawa matematyczne. Ponadto istnieją i tacy, którzy są — prawdopodobnie — ze wszystkich innych najważniejsi; ludzie potrafiący użyć tej potężnej machiny, jaką jest umyśl, by poznać tkwiące w człowieku możliwości. Używają jej po to, by stwierdzić, co można jeszcze więcej zrobić. Wiedzą, że zdolna jest do stworzenia Symfonii Jowiszowej i Fausta, Krytyki czystego rozumu i geometrii nieeuklidesowej. Jednak w pewnym sensie dzieła te zostały stworzone przez przypadek lub instynktownie. To prawda, wiele wielkich odkryć naukowych jest dziełem przypadku; kiedy jednak zostały już sformułowane — głównym celem naukowca jest poznawanie ukrytych praw, które nimi rządzą. Ów elektroniczny mózg jest największą ze wszystkich tajemnic, gdyż znajomość mechanizmów jego funkcjonowania oznacza przekształcenie człowieka w boga. Czyż są zatem bardziej wartościowe cele dla świadomości, niż badania praw nią rządzących? Takie właśnie jest znaczenie słowa „fenomenologia”, być może najważniejszego z ludzkich słów.