Zarówno rak, jak i rozdwojenie osobowości nie grozi człowiekowi, gdy nauczy się pogrążać się w swym wewnętrznym bycie. Wówczas owe frustracje nie mogą się krzewić.
W pewnym sensie Karel Weissman miał rację: „pasożyty” pojawiły się około dwustu lat temu. Ludzie z wcześniejszych epok byli tak pochłonięci utrzymaniem jedności ciała i duszy, że nie mieli czasu na frustracje. Byli bardziej wewnętrznie „spójni” niż człowiek współczesny, żyli na bardziej instynktownym poziomie życia. Później człowiek doszedł na drodze ewolucji na rozstajne drogi, do punktu, w którym musiał być bardziej świadom siebie intelektualnie i samokrytycznie. Rozziew pomiędzy świadomością i życiem instynktownym zwiększył się.
I nagle rak i schizofrenia przestały być czymś rzadkim, stały się chlebem powszednim ludzkości. Jakie jednak znaczenie miał w tym wszystkim Księżyc?
I znowu klucza dostarcza rak. Rak związany jest z ogólnym spadkiem witalności, spowodowanym frustracjami charakterystycznymi dla starości. Ale to samo w sobie nie wystarcza, aby wywołać raka. Musi istnieć specyficzny czynnik drażniący, jakaś na przykład rana. Jeśli porównamy życie do elektryczności istniejącej w ciele człowieka, na takiej zasadzie jak magnetyzm, to moglibyśmy powiedzieć, że zranione ciało nie jest w stanie utrzymać dłużej tego samego poziomu napięcia w uszkodzonych organach, co w reszcie ciała. Napięcie opada na niższy poziom i ciało zaczyna rozwijać, „na własną rękę”, rodzaj rozdwojenia osobowości.
Gdyby ostrygi były organizmami wyżej zorganizowanymi, to czynnik drażniący, wywołujący powstanie perły, wystarczyłby, aby spowodować raka.
Teoria Reicha dotycząca pasożytów umysłu była, krótko rzecz ujmując, następująca:
Około dziesięciu tysięcy lat temu rozpoczął się proces stopniowego przyciągania Księżyca przez Ziemię. Był to prawdopodobnie trzeci lub czwarty satelita Ziemi. Zanim ostatecznie spadł na Ziemię, rozbijając się na kawałki, minęło około dwa tysiące lat. Morze, które dotąd utrzymywane było przez przyciąganie Księżyca w pobliżu równika na wyższym niż naturalnym poziomie, uwolnione zalało teraz ogromną falą całą Ziemię, niszcząc wszelką cywilizację. (Nie dotyczy to cywilizacji Kadath, którą zniszczył jakiś wcześniejszy Księżyc).
Przez około tysiąc lat Ziemia była bez Księżyca i prawie że nie było na niej życia. Później uwięziła następnego kosmicznego wędrowca — gigantycznego meteoryta, który stał się naszym aktualnym Księżycem. Ale uwięziła niesłychanie niebezpiecznego satelitę, bowiem zamieszkały on był przez osobliwe, „radioaktywne” siły, które były w stanie wywołać zakłócenia w funkcjonowaniu ludzkiego umysłu.
Wszelkie koncepcje dotyczące pochodzenia tych istot były jedynie hipotezami. Teoria Reicha — którą uważam za równe prawdopodobną co inne — brzmiała następująco: Księżyc stanowił niegdyś fragment większej całości, może Słońca, które zamieszkałe było przez „bezcielesne”, w sensie fizycznym, istoty.
Hipoteza ta jest mniej absurdalna, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Naukowcy często utrzymywali, że na pewnych planetach nie może być życia, gdyż nie przetrwałoby ono w takich warunkach jakie na nich panują. A jednak stwierdzili potem, że życie pojawia się w najmniej korzystnych warunkach. Życie, które mogłoby pojawić się na Słońcu, z pewnością nie mogłoby być „fizyczne” w takim sensie, w jakim my zazwyczaj temu słowu nadajemy znaczenie.
Wielki, płonący fragment tego Słońca został oderwany przez mijającą go kometę, a gorące gazy zaczęły skraplać się i tworzyć Księżyc, jak to dziś już wiemy, niszcząc stopniowo jego mieszkańców. Ponieważ jednak nie posiadali oni „ciała” w ziemskim sensie, nie umierali w zwykły sposób. Usiłowali adaptować się do oziębiającej się materii swego świata, stając się częścią molekularnej struktury ciał stałych, tak jak kiedyś stanowiły część struktury gorących gazów.
Tak więc Księżyc promieniował dziwnym obcym życiem.
Gdyby Ziemia nie uwięziła Księżyca, to obce życie wymarłoby dawno temu, ponieważ życie może istnieć tylko tam, gdzie działa drugie prawo termodynamiki — to znaczy, gdzie energia przepływa z poziomu wyższego do niższego. Życie na Księżycu jednak utrzymywane było przez bliskość Ziemi, planety kipiącej życiem i energią. Jej obecność była jak ciągły zapach obiadu dla głodującego. I to w miarę jak gatunek ludzki stopniowo utrwalał swoje panowanie na Ziemi, ludzie mieli wciąż niejasne i instynktowne przeczucie obecności życia na Księżycu.
I tu, jak sądzę, mamy odpowiedź na problem pasożytów — owego czynnika drażniącego i wywołującego raka. Niższe formy życia — ryby i ssaki — nie poddają się żadnym wpływom tych „obserwatorów”, żyją na poziomie instynktownym i obecność obcych istot wydaje im się czymś naturalnym. Ale człowiek powoli staje się panem Ziemi, a dokonuje tego dzięki intelektowi i świadomemu umysłowi. Jego natura ulega rozdarciu, odizolowuje się od swych popędowych korzeni. Frustracje kumulują się i zamieniają się w małe ogniska zapalne pełne stłumionej energii. Na tym etapie czynnik drażniący, pochodzący z Księżyca, stały nacisk psychiczny wywierany przez na pół zamarznięte życie, zaczyna wywoływać przedziwne efekty. Rak umysłu zaczyna rozrastać się.
Może się wydawać, że całe to teoretyzowanie oparte było na bardzo kiepskich podstawach. Ale to nieprawda. Zbudowane zostało na ściśle logicznym rozumowaniu. Poczynając od kłopotliwego pytania: Dlaczego pasożyty obawiają się przestrzeni kosmicznej?
Odpowiedź nasuwa się natychmiast. Kiedy człowiek traci kontakt ze swym wewnętrznym bytem, głębią swych instynktów, znajduje się w potrzasku świata świadomości. To znaczy w świecie innych ludzi. Każdy — poeta zna tę prawdę. Kiedy dość ma już innych ludzi, zwraca się ku ukrytym źródłom mocy w sobie i wie, że inni ludzie nie mają wtedy żadnego znaczenia. Wie, że „tajemnicze życie” wewnątrz niego jest jedynie rzeczywiste, natomiast inni ludzie są tylko cieniami. Ale „cienie” te połączone są ze sobą wzajemnie. „Człowiek jest zwierzęciem społecznym” powiedział Arystoteles i było to jedno z największych w historii kłamstw. Ponieważ każdy z ludzi więcej ma wspólnego z górami czy też gwiazdami niż z innymi ludźmi.
Poeta jest mniej lub bardziej bytem zjednoczonym, nie stracił kontaktu ze swymi wewnętrznymi mocami. Ale to ci inni ludzie, owe „cienie” stają się ofiarami raka umysłu. Dla nich jedyną rzeczywistością jest społeczeństwo. Są całkowicie pochłonięci jego indywidualnymi, mizernymi wartościami, małostkowością życia, złą wolą i samolubstwem. A ponieważ pasożyty stanowią projekcję tych stworzeń czy dziwnym jest fakt, że pasożyty same są uczepione społeczności ludzkiej? Nie było dla nich miejsca w naszym statku kosmicznym, ponieważ wszyscy znaliśmy tajemnicę tego, iż człowiek nigdy nie jest „samotny”, bo jest bezpośrednio powiązany z uniwersalnym źródłem energii.
Innymi słowy, nawet gdybyśmy nie znaleźli się w przestrzeni kosmicznej, umysły nasze nie stałyby się przystanią dla pasożytów. Rak powoli umierał w nas z głodu. Nasza podróż w kosmos jedynie przyspieszyła ten proces. Kiedy oderwaliśmy się od reszty ludzkości, pierwszym uczuciem był straszliwy lęk i osamotnienie. Byliśmy jak dziecko, które po raz pierwszy rozdzielono z matką. W takich warunkach człowiek staje w obliczu wielkiego pytania. Czy jest rzeczywiście istotą społeczną, dla której nie ma życia poza społeczeństwem? Jeśli udzieli twierdzącej odpowiedzi na to pytanie, to ludzkie wartości są kłamstwem: dobroć, prawda, miłość, religia i cała reszta. Wartości te bowiem z definicji są czymś absolutnym, ważniejszym od człowieka.