W trzecim dniu pobytu wieczorem odwiedzili nas nasi tureccy koledzy, Fu’ad i Darga. Postanowiliśmy polecieć na posiłek do hotelu w Kadirli. Irytacja, wynikła z naszych podejrzeń, że mogą nas śledzić na polecenie rządu tureckiego, wkrótce minęła. Ich życzliwość, sympatia wobec nas — oraz chętne udzielanie odpowiedzi na nasze pytania rozproszyły wątpliwości. Po wyśmienitym posiłku i odrobinie dobrego czerwonego wina rozczarowania, które nas dotąd podczas wykopalisk spotkały, straciły swe znaczenie. Po kolacji przeszliśmy do niewielkiej gościnnej salki, którą mieliśmy do wyłącznej dyspozycji, gdzie pijąc turecką kawę oraz brandy gawędziliśmy. Wówczas to doktor Darga powrócił do problemu samobójstw. Tym razem uzbrojony był w fakty i liczby. Nie zamierzam podejmować wysiłku przytoczenia tej dyskusji w szczegółach — trwała długo jeszcze po północy — ale wykazała, że poglądy Dargi dotyczące „biologicznego upadku” były mniej krańcowe, niż nam się to wcześniej wydawało. Bowiem — jak mówił Darga — w jaki sposób moglibyśmy wytłumaczyć fakt ogromnego wzrostu poziomu samobójstw na świecie, jeśli będziemy trwać przy poglądzie że jest to po prostu kwestia „cywilizacyjnej nerwicy”? A może jest to efekt zbyt dużego poczucia bezpieczeństwa, brak sensu życia? Jednak ciągle jest we współczesnym świecie zbyt wiele ciekawych rzeczy do zrobienia, aby wyjaśnienie takie nas satysfakcjonowało. Także psychologia przez ostatnie pięćdziesiąt lat bardzo się rozwinęła. Poziom przestępstw jest znacznie niższy, niż można było się tego spodziewać, biorąc pod uwagę stopień przeludnienia. W pierwszej połowie dwudziestego wieku ilość samobójstw i przestępstw wzrastała jednakowo. Dlaczego więc krzywa przestępstw opadła, podczas gdy krzywa samobójstw rośnie? I to tak dramatycznie?! Nie miało to sensu. Samobójstwa i przestępstwa zawsze w przeszłości były ze sobą powiązane. W pierwszej połowie XX wieku wysoki poziom samobójstw spowodowany był, częściowo przynajmniej, przestępczością — jako że jedna trzecia wszystkich morderców popełniła samobójstwo. Nie, ciągnął dalej Darga, to jest rezultat jakiegoś dziwacznego prawa historycznego, schyłku kultury przewidzianego przez Spenglera. Indywidua ludzkie są jedynie komórkami wielkiego organizmu, jakim jest cywilizacja i tak, jak to jest z ludzkim ciałem, stopień rozpadu wzrasta wraz z wiekiem…
Musiałem przyznać, że przekonał mnie więcej niż w pięćdziesięciu procentach. Wpół do pierwszej w nocy rozstaliśmy się w jak najlepszych nastrojach, a nasze dwa helikoptery znad Kadirli odleciały w świetle księżyca w przeciwnych kierunkach. O pierwszej w nocy byliśmy z powrotem na terenie wykopalisk.
Była piękna noc. Powietrze przepełnione zapachem asfodelii, które Grecy nazywali kwiatami świata podziemnego, oraz szczególną wonią krzewów porastających wzgórze. Jedynymi dźwiękami, zakłócającymi ciszę, były odgłosy kipieli rzeki. Szczyty gór przypomniały mi moją pierwszą podróż na Księżyc. Tak samo tu, jak i tam rzucało się w oczy martwe, obojętne piękno krajobrazu.
Reich skierował swe kroki do namiotu, był bowiem pogrążony ciągle w świecie danych statystycznych, przytoczonych przez Dargę. Wszedłem na szczyt wzgórza, skryłem się w jednym z pomieszczeń górnej bramy. Później wspiąłem się schodami na szczyt muru i stałem tam, patrząc na rozległą równinie spowitą księżycową poświatą. Przypominam sobie, że ogarnął mnie romantyczny nastrój, co więcej — pragnąłem coraz bardziej pogrążyć się w nim. Stałem tam ledwo co oddychając, myśląc o dawno umarłych wartownikach, którzy tak jak ja stali w tym miejscu, i o czasach kiedy po drugiej stronie gór żyli Asyryjczycy.
Raptem myśli moje stały się ponure. Stojąc tam, poczułem się czymś zupełnie marnym, bez znaczenia. Zobaczyłem moje życic podobne do maleńkiej fali w ogromnym morzu czasu. Doznałem poczucia obcości otaczającego mnie świata, obojętności wszechświata; ogarnęło mnie pewnego rodzaju zdziwienie wobec uporu istot ludzkich i ich nieuleczalnej złudy wielkości. Nagle zrozumiałem, że życie jest niczym więcej, jak tylko snem. Dla ludzi nigdy nie stało się ono rzeczywistością.
Samotność zaczęła doskwierać coraz mocniej. Pragnąłem porozmawiać z Reichem, ale zauważyłem, że światło w jego namiocie zgasło. Sięgnąłem do górnej kieszeni po chusteczkę do nosa i ręka natrafiła na cygaro, które przyjąłem od doktora Fu’ada. Wziąłem je od niego na zasadzie rytualnego gestu przyjaźni, gdyż w zasadzie nie palę. Teraz jednak zapach cygara przeniósł mnie znowu do codziennego świata ludzi. Postanowiłem zapalić. Odciąłem jeden koniec scyzorykiem, a drugi przekłułem. W momencie, w którym po raz pierwszy zaciągnąłem się dymem cygara, pożałowałem tego, że po nie sięgnąłem. Miało odrażający smak. Położyłem je na murze za moimi piecami i dalej gapiłem się na dolinę pode mną. Po kilku minutach jednak przyjemny zapach skusił mnie, bym sięgnął po nie znowu. Tym razem zaciągnąłem się wiele razy, wydmuchując dym. Moje czoło zwilgotniało i musiałem oprzeć się o mur. Przez chwilę obawiałem się, że zwymiotuję całą wspaniałą kolację. Po chwili mdłości minęły, ale pozostało poczucie braku ciała.
Wtedy ponownie spojrzałem na księżyc. Nagle ogarnął mnie niewypowiedziany, przejmujący strach. Czułem się jak lunatyk, który niespodziewanie obudził się nad urwiskiem, tysiąc stóp ponad ziemią. Strach był tak silny, że wydawało mi się, iż mój umysł rozpływa się; uczucie to było nie do zniesienia. Podjąłem z tym usilną walkę, starałem się zrozumieć przyczyny stanu mojego umysłu. Stracił związany był — jak sądziłem — z tym, jak odbierałem świat na który patrzyłem, ze świadomością, że stanowię tylko przedmiot w ogólnym pejzażu. Bardzo trudno mi jest to wyjaśnić, ale nagle wydało mi się, że ludzie pozostają przy zdrowych zmysłach jedynie dlatego, iż potrafią patrzeć na świat wyłącznie ze swego własnego, ciasnego punktu widzenia; z pozycji robaka. Coś ich zachwyca i coś ich przeraża, ale spoglądają na to przez okulary własnej osobowości. Strach wytrąca ich z poczucia pewności, ale nie ubezwłasnowolnia ich całkowicie. Co więcej, w przedziwny sposób dzieje się coś wręcz przeciwnego, gdyż wzmaga on poczucie ich indywidualnego istnienia. Zostałem nagle jakby wyjęty z futerału własnej osobowości, by spojrzeć na siebie jako na szczegół zaledwie w krajobrazie wszechświata, równie mało ważny jak mucha czy kamień.
W rezultacie dotarłem do drugiego etapu tego przeżycia. Powiedziałem sobie: — Ależ jesteś przecież czymś znacznie więcej niż kamieniem czy muchą. Nie jesteś li tylko rzeczą. Bez względu na to, czy świat, który cię otacza, jest iluzją czy nie, umysł twój zawiera wiedzę wszystkich pokoleń. Jest w tobie, takim jaki tu stoisz, więcej wiedzy niż w całym British Museum, łącznie z tysiącami regałów książek wewnątrz niego.
Myśl ta w pewnym sensie była dla mnie czymś nowym. Dzięki niej zapomniałem o krajobrazie, który mnie otaczał i zwróciłem się ku memu wnętrzu. Wówczas, w naturalny sposób, wyłoniło się następujące pytanie: jeśli przestrzeń na zewnątrz człowieka jest nieskończona, to jaka jest przestrzeń wewnątrz niego? Blake powiedział kiedyś, że przestrzeń zawarta jest wewnątrz atomu. Paraliżujące mnie wcześniej przerażenie minęło. Zrozumiałem, że byłem w błędzie sądząc, że jestem jedynie rzeczą w martwym krajobrazie. Zakładałem, że ograniczenia, jakim jest poddany człowiek, wynikają z faktu, iż jego mózg dysponuje ograniczonymi możliwościami; że możliwości człowieka są wyznaczane możliwościami jego mózgu. Ale przestrzeń umysłu jest przecież nowym wymiarem. Ciało jest tylko ścianką pomiędzy jedną a drugą nieskończonością. Przestrzeń rozciąga się w nieskończoność, na zewnątrz jak i wewnątrz człowieka.