Lecz jej tam już nie było, a wokół mnie, niczym wzburzona woda wokół łodzi, kłębiły się ludzkie ciała. Kiedy Bamoch znalazł się w pełnym blasku dnia, zaczął przeraźliwie wrzeszczeć. Klepnąłem w ramię jednego z górników i wykrzyczałem mu do ucha pytanie, ale okazało się, ze nie zwrócił uwagi na stojącą obok niego młodą kobietę i nie miał zielonego pojęcia, dokąd mogła pójść. Przez jakiś czas przypatrywałem się uważnie podekscytowanej gromadzie podążającej za więźniem, a kiedy nabrałem pewności że Agii tam me ma, zacząłem przeszukiwać teren jarmarku, zaglądając do namiotów i kramów, wypytując o nią kobiety, które przyjechały na festyn, aby sprzedać wonny kardamonowy chleb, oraz ich mężów, zachwalających mięso niedawno ubitych zwierząt.
Kiedy teraz opisuję te wydarzenia, powoli przędąc nić cynobrowego atramentu w Domu Absolutu, wszystko wydaje się takie spokojne i uporządkowane. Nic bardziej mylącego. Byłem zziajany i spocony, wykrzykiwałem pytania, po czym pędziłem dalej, nawet nie czekając na odpowiedź. Twarz Agii unosiła się przede mną jak senne widziadło szerokie, płaskie policzki, łagodnie zaokrąglony podbródek, lekko piegowata, opalona skora i skośne, roześmiane oczy o kpiącym spojrzeniu. Nie miałem pojęcia, po co się tu zjawiła. Wiedziałem tylko tyle, ze jest, i ze jej widok obudził we mnie bolesne wspomnienie jej krzyku.
— Widzieliście kobietę, tego wzrostu, z kasztanowymi włosami? — powtarzałem w kółko niczym ów człowiek na Polu Śmierci, który wykrzykiwał „Cadroe z Siedemnastu Kamieni", aż wreszcie jego słowa stały się równie pozbawione znaczenia jak śpiew cykad.
— Tak. One wszystkie wyglądają tak samo.
— Nie wiesz jak się nazywa?
— Kobietę? Oczywiście, że mogę sprowadzić ci kobietę.
— Gdzie ją zgubiłeś?
— Nie obawiaj się, na pewno ją znajdziesz. Festyn nie jest tak duży, żeby ktokolwiek mógł się na dobre zgubić. Nie umówiliście się na spotkanie w jakimś miejscu? Proszę, napij się trochę herbaty. Wyglądasz na bardzo zmęczonego.
Zacząłem grzebać w kieszeni w poszukiwaniu pieniędzy.
— Nie musisz płacić, i tak mam duży ruch. No, chyba że koniecznie chcesz. Tylko jedno aes. Proszę.
Stara kobieta wrzuciła moją monetę do kieszeni fartucha — sądząc po odgłosie, musiała mieć tam mnóstwo identycznych — po czym nalała wrzącą herbatę do wypalonego kubka z gliny i podała mi go wraz z rurką z jakiegoś srebrnego metalu. Odsunąłem rurkę na bok.
— Jest czysta. Myję ją po każdym kliencie.
— Nie jestem przyzwyczajony.
— W takim razie uważaj, bo kubek Jest bardzo gorący. Szukałeś przy sądzie? Jest tam mnóstwo ludzi.
— Tam, gdzie trzymają bydło? Tak.
Herbata przypominała smakiem herba mate, miała silny aromat i była odrobinę cierpka.
— Czy ona wie, ze jej szukasz?
— Chyba nie. Wątpię, czy mnie rozpoznała, nawet jeżeli mnie zauważyła. Ja… Jestem ubrany inaczej niż zwykle.
Stara kobieta parsknęła z rozbawieniem i schowała pod chustkę kosmyk kręconych, siwych włosów.
— Na jarmarku w Saltu? To chyba oczywiste! Wszyscy zakładają tu to, co mają najlepszego, i każda rozsądna dziewczyna o tym wie. A może jest nad rzeką, tam gdzie przykuto łańcuchami więźnia?
Pokręciłem głową
— Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.
— Ty jednak nie straciłeś nadziei. Wiem o tym, bo zamiast patrzeć na mnie, przyglądasz się przechodzącym ludziom. I bardzo dobrze. Na pewno ją znajdziesz, choć ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy.Czywiesz, ze schwytano zielonego człowieka. Trzymają go tam, w namiocie. Podobno zieloni ludzie wszystko wiedzą, problem tylko w tym żeby skłonić ich do mówienia. Poza tym, ta historia z katedrą… O tym chyba słyszałeś?
— O katedrze?
Powiadają że to nie była prawdziwa katedra, taka, jakie są w mieście — ty też przecież pochodzisz z miasta, poznałam to po sposobie, w jaki pijesz herbatę — ale tutaj, w Saltus, nigdy nie widzieliśmy innej. Była bardzo piękna, miała wiszące lampy i okna z kolorowego jedwabiu. Ja tam w nic nie wierzę, bo skoro Prastwórca w ogóle się o mnie nie troszczy, to czemu ja miałabym się troszczyć o mego? Mimo to wielka szkoda, że to zrobiły, oczywiście jeśli naprawdę zrobiły to, o co się je oskarża. Podpaliły ją, wiesz?
— Czy mówisz o katedrze Peleryn?
Stara kobieta skinęła poważnie głową
— Widzisz? Popełniłeś ten sam błąd, co wszyscy. To nie była katedra Peleryn, tylko katedra Pazura, a więc me miały prawa jej spalić.
— Wznieciły na nowo ogień… — mruknąłem.
— Proszę? — Stara kobieta nadstawiła ucha. — Nie usłyszałam, co powiedziałeś.
— Powiedziałem, ze wznieciły ogień. Przypuszczalnie podpaliły słomę na podłodze.
— Ja też tak słyszałam. A potem stały i przyglądały się, jak płonie. Rzekomo uleciała ku Bezkresnym Łąkom Nowego Słońca.
Po drugiej stronie alejki jakiś człowiek zaczął walić co sił w bęben.
— Niektórzy widzieli na własne oczy, jak wznosi się w powietrze — powiedziałem, kiedy przerwał na chwilę.
— Wzniosła się a jakże. Kiedy mąż mojej wnuczki dowiedział się o tym, przez pół dnia nie mógł dojść do siebie. Potem zrobił z papieru coś w rodzaju kapelusza i przytrzymał go nad ogniem, a kiedy kapelusz poleciał do góry, ten głupiec doszedł do wniosku, że nie ma nic cudownego w tym, że z katedrą stało się to samo. Nie przyszło mu do głowy, że wszystko mogło zostać urządzone w ten sposób właśnie po to, żeby katedra Pazura poszybowała w niebo. Ten dureń me potrafi dostrzec Jego Ręki.
— Widział ją? — zapytałem. — Chodzi mi o katedrę.
Kobieta opacznie zrozumiała moje pytanie.
— Tak, co najmniej dziesięć razy. Odwiedzał ją zawsze, kiedy tędy przejeżdżał.
Naszą rozmowę przerwał głos człowieka z bębnem, podobny trochę do głosu doktora Talosa, tyle tylko, że bardziej chrapliwy i pozbawiony złośliwej inteligencji.
— Wie wszystko! Zna wszystkich! Zielony jak agrest! Zobaczcie sami!
Bum! Bum! Bum!
— Myślisz, że zielony człowiek może wiedzieć, gdzie jest Agia?
Kobieta uśmiechnęła się.
— A więc tak ma na imię? Teraz będę mogła dać ci znać, jeśli ktoś wspomni o niej przy mnie. Kto wie? Masz pieniądze, czemu więc nie sprawdzisz?
Właśnie, czemu nie? — pomyślałem.
— Przywieziony prosto z dżungli Północy! W ogóle nie je! Zielony jak liście i trawa! Bum! Bum!
— Przeszłość i przyszłość to dla niego jedno!
Kiedy mężczyzna zobaczył, że zbliżam się do jego namiotu, zaprzestał nawoływań.
— Tylko jedno aes, żeby go zobaczyć, dwa, zęby zadać pytanie, a trzy, jeśli chcesz zostać z nim sam na sam.
— Jak długo? — zapytałem, podając mu trzy miedziane aes.
Spojrzał na nie z krzywym uśmiechem.
— Jak długo zechcesz.
Wszedłem do środka.
Z pewnością przypuszczał, że nie zechcę spędzić tam zbyt wiele czasu, oczekiwałem więc jakiegoś odrażającego smrodu lub czegoś równie nieprzyjemnego, poczułem jednak tylko lekki zapach suchego siana. Na środku namiotu, w pocętkowanej drobinkami kurzu plamie światła wpadającego przez otwór w górze, siedział skuty łańcuchem człowiek o skórze barwy bladego szmaragdu. Miał na sobie spódniczkę z przywiędłych liści, a obok niego stało gliniane naczynie wypełnione po brzegi czystą wodą.
Przez chwilę stałem, przypatrując mu się w milczeniu, a on siedział bez ruchu ze wzrokiem wbitym w ziemię.