Выбрать главу

– Cóż, to doskonała wiadomość – stwierdził Ogata-san, po czym zaśmiał się. Spojrzał w moją stronę, a potem znów na syna. – To doskonała wiadomość.

– Gratuluję – powiedziałam, uśmiechając się do mojego męża. – Tak się cieszę.

Jiro podniósł wzrok, jak gdyby dopiero teraz mnie zobaczył.

– Dlaczego tak stoisz w tym progu? – zapytał. – Chętnie napiłbym się herbaty. – Odłożył ręcznik i zaczął czesać włosy.

Tego wieczora, aby uczcić sukces Jira, przygotowałam wykwintniejszy niż zwykle posiłek. Ogata-san nie wspomniał o spotkaniu z Shigeo Matsudą ani podczas kolacji, ani potem. Jednakże gdy zasiedliśmy do jedzenia, powiedział nagle:

– No cóż, Jiro, jutro was opuszczam. Mój mąż spojrzał na niego.

- Ojciec wyjeżdża? Jaka szkoda. Cóż, myślę, że dobrze się ojciec u nas czuł.

– Tak, wypocząłem należycie. Prawdę mówiąc, byłem z wami nieco dłużej, niż to miałem w planie.

- Zawsze jest ojciec mile widziany – rzekł Jiro. – Nie ma powodu do pośpiechu, zapewniam ojca.

– Dziękuję, lecz muszę już wracać. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.

– Niech ojciec nas odwiedza, kiedy tylko zechce.

– Ojcze – odezwałam się. – Musi ojciec przyjechać po urodzinach dziecka. Ogata-san uśmiechnął się.

– W takim razie najpewniej na Nowy Rok. Wcześniej nie będę wam zawracał głowy, Etsuko. I tak beze mnie będziesz miała wiele obowiązków.

– Prawdziwy pech, że ojciec zjawił się akurat wtedy, gdy jestem tak zajęty – stwierdził mój mąż. – Być może następnym razem będę miał nieco więcej wolnego i znajdzie się czas, byśmy mogli porozmawiać.

– Nie martw się, Jiro. Nic nie cieszy mnie bardziej niż to, że pracujesz z takim oddaniem.

– Teraz, gdy umowa jest praktycznie zawarta, będę miał trochę więcej czasu. Szkoda, że akurat teraz musi ojciec wracać. Myślałem właśnie, że wezmę sobie kilka dni wolnego. No ale cóż, jeśli tak być musi, to niech tak będzie.

–  Ojcze – wtrąciłam – skoro Jiro zamierza wziąć kilka dni wolnego, może zostałby ojciec jeszcze tydzień? Mój mąż przerwał jedzenie, lecz nie podnosił wzroku.

– Propozycja jest kusząca – powiedział Ogata-san. – Jednak uważam, że na mnie już czas.

Jiro nabrał następną łyżkę.

– Szkoda – powiedział.

– Tak, muszę skończyć werandę przed przyjazdem Kikuko i jej męża. Na pewno zechcą przyjechać jesienią.

Jiro nie odpowiedział ani słowem i przez kilka minut jedliśmy w milczeniu. Nagle Ogata-san powiedział:

– Oprócz tego nie mogę siedzieć tutaj cały dzień, myśląc tylko o szachach. – Zaśmiał się trochę dziwnie.

Jiro kiwnął głową, lecz nie powiedział ani słowa. Ogata-san znów się zaśmiał i przez kilka minut przy stole panowała cisza.

– Czy ojciec pija sake? – spytał wreszcie Jiro.

– Sake? Kropelkę od czasu do czasu. Nie za często.

– Ponieważ jest to twój ostatni wieczór u nas, może napijemy się trochę sake?

Ogata-san zastanawiał się przez chwilę. Na koniec powiedział z uśmiechem:

– Nie ma sensu zawracać sobie głowy takim starym człowiekiem, ale chętnie się przyłączę i wypiję za twoją wspaniałą przyszłość.

Jiro skinął głową w moją stronę. Podeszłam do kredensu, skąd wyjęłam butelkę i dwa kieliszki.

– Zawsze wiedziałem, że daleko zajdziesz – powiedział Ogata-san. – Było to po tobie widać.

– To, co wydarzyło się dzisiaj, nie gwarantuje jeszcze, że otrzymam awans. Sądzę jednak, że z moich dzisiejszych wysiłków nic złego nie wyniknie.

– Bezsprzecznie – odparł Ogata-san. – Ja również tak sądzę.

Obserwowali w milczeniu, jak nalewam sake. Ogata-san odłożył pałeczki i uniósł kieliszek.

– Za twoją przyszłość, Jiro – powiedział.

Mój mąż, z resztkami jedzenia w ustach, również uniósł kieliszek.

– Wzajemnie.

Pamięć, z czego zdaję sobie sprawę, jest zawodna; okoliczności, w których wspominamy, nierzadko nadają swoją barwę samym wspomnieniom i nie wątpię, iż dotyczy to również pewnej części tego, co próbuję tutaj przedstawić. Na przykład kusi mnie, by wmówić sobie, że właśnie owego popołudnia miałam jakieś przeczucie, że ów nieprzyjemny obraz, który pojawił się wówczas w moich myślach, był czymś zupełnie odmiennym -czymś wyrazistszym i żywszym – od rozlicznych wyobrażeń nawiedzających umysł w takie długie i puste godziny.

Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie było to nic nadzwyczajnego. Tragedia tej małej dziewczynki, którą znaleziono powieszoną na drzewie – znacznie bardziej niż wcześniejsze morderstwa dzieci – wstrząsnęła wszystkimi w sąsiedztwie i nie byłam chyba wówczas jedyną osobą, którą niepokoiły podobne wizje.

Było to dzień lub dwa po naszej wyprawie do Inasa, popołudnie miało się ku końcowi i w trakcie wykonywania różnych prac domowych wyjrzałam przez okno. Powierzchnia pustkowia musiała znacznie stwardnieć od czasu, gdy po raz pierwszy obserwowałam ten duży amerykański samochód, gdyż tym razem pokonywał nierówny teren bez specjalnych trudności. Zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie dotarł do betonowej drogi pod moim oknem. Choć słońce odbijało się oślepiająco w przedniej szybie auta, odniosłam wrażenie, że kierowca nie był sam. Samochód zakręcił obok mojego bloku, po czym zniknął mi z oczu.

Bezsprzecznie wydarzyło się to właśnie wtedy, w chwili, gdy – w niejakim pomieszaniu – stałam ze wzrokiem wbitym w domek Sachiko. Bez żadnego wyraźnego powodu ów mrożący krew w żyłach obraz pojawił się w mojej głowie i odeszłam od okna pełna sprzecznych myśli. Wróciłam do swoich prac, starając się o nim zapomnieć, lecz upłynęło kilka minut, nim uwolniłam się odeń na tyle, by móc zastanowić się nad ponownym pojawieniem się tego dużego, białego samochodu.

Mniej więcej godzinę później ujrzałam tę postać idącą przez pustkowie w kierunku domku Sachiko. Osłoniłam oczy dłonią, by lepiej widzieć: była to jakaś chuda kobieta. Wędrowała niespiesznie przed siebie. Zatrzymała się na moment przed wejściem do domku, po czym zniknęła za spadzistym dachem. Nie przerwałam mojej obserwacji, lecz kobieta najwyraźniej weszła do środka, bowiem nie wynurzyła się w żadnym miejscu.

Przez chwilę stałam przy oknie, nie wiedząc, co dalej robić. Wreszcie włożyłam sandały i wyszłam z mieszkania. Była to najgorętsza pora dnia i wędrówka przez te kilka wyschniętych akrów ziemi zdawała się wiecznością. I prawdę mówiąc, ów spacer tak mnie wyczerpał, że gdy doszłam do celu, niemal zapomniałam, po co wybrałam się w drogę. Dlatego dochodzące z domku głosy napełniły mnie przerażeniem. Jeden z nich należał do Mariko; drugiego nie rozpoznawałam. Podeszłam bliżej wejścia, lecz nie potrafiłam rozróżnić słów. Stałam tam przez chwilę, nie wiedząc, jak dalej postąpić. Potem rozsunęłam drzwi i zawołałam. Głosy ucichły. Odczekawszy jeszcze moment, weszłam do środka.

Rozdział dziesiąty

Po oślepiającym świetle dnia wnętrze domku było ciemne i chłodne. Tu i ówdzie przedzierały się ostre promyki słońca, rzucając na tatami małe plamki światła. Woń wilgotnego drewna była tak wyraźna jak zwykle. Po sekundzie lub dwóch moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Na tatami siedziała jakaś stara kobieta – naprzeciwko niej znajdowała się Mariko. Kobieta zwróciła się w moją stronę, lecz uczyniła to ostrożnie, jak gdyby obawiała się jakiegoś bólu w szyi. Miała chudą twarz, której kredowobiała barwa początkowo wywołała u mnie niepokój. Wyglądała na jakieś siedemdziesiąt lat, choć chudość jej szyi i ramion mogła mieć swą przyczynę w złym zdrowiu, niekoniecznie zaś w wieku. Jej kimono miało ponury, ciemny kolor, zwykle przywdziewany na czas żałoby. Jej oczy, lekko przymknięte, obserwowały mnie beznamiętnie. – Dzień dobry – powiedziała wreszcie.