– A Mariko? – spytałam. – Co będzie z Mariko?
– Mariko? Da sobie radę. Nie będzie miała wyjścia. – Sachiko patrzyła na mnie z drugiej strony pokoju, a jedna połowa jej twarzy skryta była w mroku. Potem powiedziała: – Czy myślisz, że choć przez chwilę się łudzę, iż jestem dla niej dobrą matką? Milczałam. Sachiko niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.
– Po co ta cała rozmowa? – spytała, znów zabierając się do pracy. – Wszystko dobrze się ułoży, zapewniam cię. Napiszę do ciebie, gdy już będę w Ameryce. Może nawet przyjedziesz do nas kiedyś w odwiedziny. Może zjawisz się z dzieckiem.
– Być może.
– Może wtedy będziesz już miała kilkoro dzieci.
– Tak. – Zaśmiałam się niezręcznie. – Nigdy nie wiadomo.
Sachiko westchnęła, unosząc obie ręce.
– Tyle tego pakowania – mruknęła. – Po prostu część rzeczy będę musiała zostawić.
Siedziałam jeszcze przez chwilę, przyglądając się jej krzątaninie.
– Jeśli chcesz, to pójdę poszukać Mariko. Robi się dość późno – zaproponowałam wreszcie.
– Tylko się zmęczysz, Etsuko. Skończę pakowanie i jeśli do tej pory nie wróci, pójdziemy poszukać jej razem.
– Nie, nic mi się nie stanie. Może uda mi się ją znaleźć. Już prawie ciemno.
Sachiko spojrzała na mnie, po czym wzruszyła ramionami.
– Tylko weź z sobą lampę. Przy brzegu jest dość ślisko.
Podniosłam się z miejsca i zdjęłam lampę z belki. Cienie przesuwały się po ścianach, gdy szłam w kierunku drzwi. Wychodząc, obejrzałam się na Sachiko. Widziałam tylko zarys jej sylwetki przed rozsuniętymi drzwiami. Niebo za jej plecami przeszło już niemal w czerń.
Gdy szłam wzdłuż brzegu, otoczył mnie rój owadów zwabionych światłem lampy. Od czasu do czasu jeden z nich wpadał do środka i zatrzymywałam się, czekając, aż uda mu się wydostać.
Po chwili ujrzałam przed sobą mały drewniany mostek. Przechodząc na drugą stronę, stanęłam na środku i spojrzałam na wieczorne niebo. Pamiętam to dziwne uczucie spokoju, które przepełniło mnie w owej chwili. Stałam tam przez kilka minut i oparta o barierkę wsłuchiwałam się w szum płynącej dołem rzeki. Gdy się odwróciłam, ujrzałam swój cień, rzucony przez światło lampy na drewniane belki mostku.
– Co ty tu robisz? – spytałam, gdyż dziewczynka siedziała w kucki przy przeciwległej barierce. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się jej w świetle lampy. Oglądała w milczeniu swoje dłonie. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego tak siedzisz? Wokół lampy zebrała się chmara owadów. Postawiłam ją przed sobą, oświetlając wyraźniej twarz dziewczynki. Po długim milczeniu powiedziała: – Ja nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę jutro wyjeżdżać. Westchnęłam.
– Spodoba ci się. Każdy trochę się boi nowych rzeczy. Spodoba ci się tam.
– Ja nie chcę wyjeżdżać. I nie lubię go. On jest jak świnia.
– Nie wolno ci tak mówić – odezwałam się z gniewem.
Patrzyła mi przez chwilę w oczy, po czym spuściła wzrok.
– Nie wolno ci tak mówić – powtórzyłam nieco spokojniej. – On cię bardzo lubi i będzie dla ciebie jak ojciec. Wszystko się ułoży, obiecuję ci. – Dziecko nic nie odpowiedziało. Znów westchnęłam. – W każdym razie – ciągnęłam – jeśli ci się tam nie spodoba, to zawsze możemy tu wrócić.
Tym razem spojrzała na mnie pytająco.
– Tak, obiecuję – powiedziałam. – Jeżeli ci się tam nie spodoba, od razu wrócimy. Lecz musimy sprawdzić, jak tam będzie. A na pewno będzie dobrze.
Dziewczynka obserwowała mnie uważnie.
– Co masz w ręce? – spytała.
– To? Przyczepiło mi się do sandała, to wszystko.
– Co masz w ręce?
– Już ci powiedziałam. Okręciło mi się wokół nogi. Co się z tobą dzieje? – Zaśmiałam się. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? Nie zrobię ci nic złego.
Powoli wstała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Co się z tobą dzieje? – powtórzyłam.
Dziecko rzuciło się do ucieczki, bębniąc stopami po drewnianych belkach. Zatrzymało się na końcu mostku i przyjrzało mi się podejrzliwie. Uśmiechnęłam się i podniosłam lampę. Dziewczynka ponownie zerwała się do ucieczki.
Nad wodą pojawiła się połówka księżyca i przez kilka chwil stałam w ciszy na mostku, podziwiając ten widok. Zdawało mi się, że wśród ciemności dostrzegłam Mariko, biegnącą wzdłuż brzegu w kierunku domku.
Rozdział jedenasty
W pierwszej chwili zdawało mi się, że ktoś przeszedł obok mojego łóżka i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy nieco bardziej oprzytomniałam, zdałam sobie sprawę, jak niedorzeczne było to przypuszczenie.
Leżałam bez ruchu, nasłuchując dalszych odgłosów. Niewątpliwie słyszałam poruszenia Niki w sąsiednim pokoju; przez cały pobyt uskarżała się, że nie sypia dobrze. Całkiem jednak możliwe, że wszystko tylko mi się wydawało i obudziłam się wcześnie z samego przyzwyczajenia.
Z zewnątrz dobiegał świergot ptaków, lecz w moim pokoju nadal panował mrok. Po chwili wstałam i nałożyłam szlafrok. Gdy otworzyłam drzwi, dzień powoli gasł. Wyszłam na półpiętro i niemal instynktownie rzuciłam okiem w kierunku pokoju Keiko, na samym końcu korytarza.
Potem, przez chwilę, pewna byłam, że słyszę jakiś dźwięk dobiegający z tego pokoju; cichy, wyraźny dźwięk, przebijający się przez śpiew ptaków. Stałam nieruchomo, nastawiwszy uszu, a potem skierowałam się w tamtą stronę. Rozległy się kolejne dźwięki i zrozumiałam, że dochodzą one z kuchni na dole. Chwilę stałam na półpiętrze, a potem zaczęłam schodzić ze schodów.
Niki właśnie wychodziła z kuchni i na mój widok aż podskoczyła.
– Och, mamo, ale mnie przestraszyłaś.
W ponurym świetle korytarza widziałam jej chudą postać owiniętą jasnym szlafrokiem. W dłoniach trzymała filiżankę.
– Przepraszam, Niki. Chyba wzięłam cię za włamywacza.
Moja córka wzięła głęboki oddech, lecz wciąż nie mogła się otrząsnąć z przestrachu. W końcu powiedziała:
– Nie spałam dobrze. Więc pomyślałam, że zrobię sobie trochę kawy.
– A która jest godzina?
– Myślę, że koło piątej.
Przeszła do salonu, zostawiając mnie na schodach. Zanim dołączyłam do niej, też zeszłam do kuchni, by zrobić sobie filiżankę kawy. Niki rozsunęła zasłony w salonie i usiadłszy na krześle, wpatrywała się pustym wzrokiem w rozciągający się za oknem ogród. Szare światło poranka oświetlało jej twarz.
– Myślisz, że znów będzie padać? – spytałam.
Wzruszyła ramionami i nadal patrzyła za okno. Usiadłam blisko kominka, obserwując ją. Po chwili westchnęła ciężko i stwierdziła:
– Nie sypiam tutaj dobrze. Cały czas męczą mnie jakieś złe sny.
– To niepokojące, Niki. W twoim wieku nie powinnaś mieć kłopotów ze spaniem.
Milczała, patrząc za okno.
– A co to są za sny? – spytałam.
– Och, po prostu złe sny.
– Ale złe sny o czym, Niki?
– Po prostu złe sny – odparła z nagłą irytacją. – Nieważne o czym. – zmilkłyśmy na chwilę. Potem Niki powiedziała nie odwracając się: – Wydaje mi się, że tata powinien był się bardziej o nią troszczyć. Na ogół ją ignorował. To nie było w porządku.
Czekałam, czy coś doda. W końcu powiedziałam:
– Cóż, to raczej zrozumiałe. Koniec końców, nie był jej prawdziwym ojcem.
– Mimo to uważam, że to nie było w porządku.