Выбрать главу

— Majorze, jak udało się wam zdobyć to miejsce? Było naprawdę dobrze chronione.

— Tu ja zadaję pytania, moja śliczna. Przeróbmy jeszcze raz tę część twojej podróży, która nastąpiła po opuszczeniu kapsuły Beanstalk.

Pytanie — odpowiedź; pytanie — odpowiedź. I jeszcze raz. I od nowa. Myślałam, że to nie skończy się już nigdy. Upłynęła chyba cała wieczność, zanim Major przerwał w końcu potok słów, wydobywający się po raz n-ty z moich ust.

— Posłuchaj, moja droga: Opowiedziałaś mi tu bardzo przekonywującą historyjkę. Nie wierzę jednak w więcej niż co trzecie twoje słowo. Zacznijmy procedurę B.

Ktoś złapał mnie za ramię i wbił igłę strzykawki. Penthotal! Miałam nadzieję, że tym cholernym amatorom robienie zastrzyków nie sprawia takich trudności, jak myślenie. Mogli bardzo szybko wysłać mnie na tamten świat — wystarczyło przedawkować.

— Majorze, chyba lepiej będzie, jak usiądę.

— Posadźcie ją.

Ktoś wykonał polecenie.

Przez następne tysiąc lat pozostanę chyba rekordzistką w dokładnym powtarzaniu w kółko tej samej historii. Dołożyłam wszelkich starań, choć czułam się dość niewyraźnie. W pewnej chwili spadłam nawet z krzesła, lecz nikt nie przejął się specjalnie tym faktem. Siedząc na podłodze, nie przestawałam paplać.

Nie wiem, ile czasu upłynęło do momentu, gdy dostałam następny zastrzyk. Zaczęły mnie boleć zęby. Miałam też wrażenie, że oczy wychodzą mi z orbit; ciągle jednak nie traciłam przytomności.

— Panno Piętaszek — dotarł do mnie w pewnej chwili głos Majora.

— Słucham pana?

— Czy jest pani przytomna?

— Chyba tak…

— Zdaje mi się, moja droga, że była pani uwarunkowana za pomocą hipnozy, aby pod wpływem środków farmakologicznych mówić to samo, co bez nich. Bardzo mi przykro, lecz muszę uciec się do innych metod. Może pani wstać?

— Myślę, że tak. W każdym razie mogę spróbować.

— Podnieście ją. I nie pozwólcie jej upaść.

Znowu ktoś wykonał polecenie. Nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach, ale podtrzymywali mnie z obu stron.

— Zacznijmy procedurę C, punkt piąty.

Poczułam, jak ktoś ciężkim, podkutym buciorem miażdży palce mojej prawej stopy. Tym razem nie krzyknęłam — wydałam z siebie skowyt bólu.

Jeśli kiedykolwiek będziecie przesłuchiwani za pomocą tortur, krzyczcie. Zgrywanie twardziela rozwścieczy tylko oprawców. Uwierzcie tej, która już przez to przeszła. Otwórzcie usta i wrzeszczcie, wyjcie tak głośno, jak tylko potraficie.

Nie chcę przekazywać w detalach wszystkiego, co jeszcze wydarzyło się w czasie przesłuchania. Myślałam, że nie skończy się ono już nigdy. Jeżeli macie choć odrobinę wyobraźni, taka relacja przyprawiłaby was o mdłości. Do dziś jeszcze mnie samej zbiera się na wymioty, gdy o tym pomyślę. Wtedy zwymiotowałam nie raz. Nie raz też straciłam przytomność, a oni ciągle cucili mnie i pytali; wciąż od nowa.

Najwyraźniej jednak nadszedł w końcu taki moment, w którym dalsze ciągnięcie mnie za język nie miało już sensu. Odzyskałam świadomość, gdy usłyszałam nad głową głos Majora. Leżałam na wznak w łóżku — tym samym, jak przypuszczałam — ponownie przykuta doń kajdankami. Moje ciało było jednym wielkim bólem.

— Panno Piętaszek?

— Czego, do diabła, znowu chcesz?

— Niczego. Jeśli ta informacja ucieszy cię, to wiedz, że jesteś pierwszą przesłuchiwaną przeze mnie osobą, z której najprawdopodobniej nie udało mi się wydobyć prawdy.

— To idź i popłacz sobie.

— Dobranoc, moja droga.

Pieprzony amator! Każde słowo, jakie usłyszał, było najszczerszą prawdą.

Rozdział III

Ktoś przyszedł i zrobił mi jeszcze jeden zastrzyk. Ból minął prawie natychmiast. Zasnęłam.

Wydawało mi się, że spałam bardzo długo, lecz nie był to zdrowy, głęboki sen. Zmaltretowany mózg pracował nadal, produkując chorobliwe urojenia. Skądś pojawiło się nagle mnóstwo gadających, psich łbów. Całe watahy. Próbowały ściągnąć mnie z łóżka swoimi pokrytymi pianą pyskami, pełnymi potężnych, białych kłów. Nie potrafiłam odróżnić tworów chorej wyobraźni od tego, co działo się naprawdę. Hałas i tupot wielu par butów na schodach, po których biegali jacyś ludzie, mógł być rzeczywistością. Dla mnie jednak stanowił on dalszą część sennych halucynacji; pomimo wysiłków nie udało mi się podnieść, lub choćby krzyknąć.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, gdy zaczęła mi wracać świadomość, był brak tej śmierdzącej opaski na oczach. Z przegubów moich rąk zniknęły też kajdanki. Mimo to nie poruszyłam się. Nie otworzyłam nawet oczu. Być może teraz właśnie miałam najlepszą — jeśli nie jedyną — szansę ucieczki. Należało więc działać ostrożnie.

Nadal nie ruszając się, naprężyłam po kolei mięśnie. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, aczkolwiek byłam bardziej niż trochę poturbowana. Ubranie? Do diabła z nim! Przede wszystkim nie miałam pojęcia, gdzie je po ciemku szukać. Poza tym chodziło tu o moje życie.

W pokoju nie było chyba nikogo. A może za drzwiami? Wstrzymałam oddech, wsłuchując się w ciszę. Żadnego odgłosu. Nie mogłam uzyskać stuprocentowej pewności, ale wszystko wskazywało na to, że na całym piętrze nie ma nikogo, oprócz mnie. Szybko ułożyłam plan: wstać z łóżka, bezszelestnie otworzyć drzwi i cichutko prześliznąć się schodami na drugie piętro, na poddasze. Stąd wydostać się na dach; przy odrobinie szczęścia dosięgnę chyba gałęzi potężnego dębu stojącego nie opodal ściany budynku. Pozostanie jeszcze dotrzeć do lasu. Jeśli tylko uda mi się tam dostać, nie powinni mnie złapać… ale do tego czasu będę łatwym celem.

Szansę? Jedna na dziesięć. Nawet przy optymistycznych założeniach jedna na siedem. Najprawdopodobniej jednak zauważą moje znikniecie jeszcze zanim wydostanę się z domu… ponieważ po drodze będę pewnie zmuszona zabić kilku z nich. Mogę jedynie postarać się zrobić to jak najciszej.

Alternatywą było czekanie, aż oni wykończą mnie… co nastąpi pewnie bardzo szybko, jeśli nie zacznę działać. „Major” pewnie wiedział już, że niczego więcej ze mnie nie wyciągnie. Co prawda on również należał do tej bandy zbirów bez wyobraźni, lecz nie był raczej na tyle głupi, by pozostawić mnie przy życiu.

Jeszcze raz nastawiłam uszu. Najlżejszego szmeru. Dłuższe czekanie nie miało już sensu. Każda minuta zwłoki przybliżała moment, w którym ktoś w końcu przypomni sobie o moim istnieniu. Ostrożnie otworzyłam oczy…

— No, widzę, że nareszcie odzyskałaś przytomność.

— …Szef?! Gdzie ja jestem?

— Cóż za banalne powitanie. Mogłabyś zrobić to lepiej, Piętaszku. Spróbuj jeszcze raz.

Rozejrzałam się wokół. Sypialnia; możliwe, że szpitalna separatka. Żadnych okien, żadnego jaskrawego oświetlenia. Charakterystyczna, uroczysta cisza, raczej podkreślana, niż przerywana delikatnym poszumem urządzeń wentylacyjnych.

Przeniosłam wzrok na Szefa. Wyglądał tak, jak zawsze. Ta sama, niezbyt elegancka przepaska na oku (mógłby w końcu znaleźć trochę czasu i zregenerować je lub przeszczepić sobie nowe) i ten sam niedopasowany garnitur, podobny do źle uszytej pidżamy. Kule oparł o stół, w zasięgu ręki. Trudno wyrazić, jaką radość sprawił mi jego widok.

— Nadal chciałabym dowiedzieć się, gdzie jestem. Gdzieś pod ziemią — to oczywiste — ale gdzie? I jak się tu znalazłam? I dlaczego?