Выбрать главу

– Czy kiedykolwiek widziałeś, żeby dwumiesięczne dziecko zrobiło coś podobnego? – dopytywała się.

– Nie, muszę przyznać, że nie. Cóż, powiadom mnie, juk sobie radzisz.

Po rodzinie rozeszła się wiadomość, że nowe dziecko szczęśliwie się urodziło i wszystko jest w porządku. To znaczy: wszystko jest w porządku z Harriet. Krewni pisali i telefonowali, zapewniając, że cieszą się na letnie wakacje. Mówili: „Nie możemy się doczekać, kiedy zobaczymy nowe dziecko”. Pytali: „Czy Pawełek jest taki słodki, jak był?”. Zjechali się z całego kraju z winem i owocami. Najróżniejsi ludzie zabrali się z Alicją i Dorotą do robienia przetworów owocowych, dżemów i sosów. Dzieci bawiły się w ogrodzie, albo dorośli zabierali je na pikniki do lasu. Pawełek, zabawna przylepa, stale siedział komuś na kolanach, a jego śmiech rozbrzmiewał wszędzie: taka była jego prawdziwa natura, przyćmiona przez Bena i jego żądania.

Z powodu tłoku starsze dzieci umieszczono w jednym pokoju. Ben leżał już w łóżeczku o wysokich ściankach z deszczułek, gdzie podciągał się do pozycji stojącej, przewracał się, znowu się podciągał… Łóżeczko wstawiono do pokoju starszych dzieci w nadziei, że bliskość rodzeństwa wpłynie socjalizująco na Bena. Nadzieje okazały się jednak płonne. Ben nie zwracał uwagi na braci i siostry, nie reagował na ich zagadywania, płakał za to – czy raczej wył – tak donośnie, że Łukasz krzyczał: „Och, zamknijże się!”, potem jednak i on wybuchał płaczem z powodu własnej nieżyczliwości. Helena, w takim wieku, że mogła już pielęgnować niemowlę, próbowała podnosić Bena, ale był za silny. Później wszystkie starsze dzieci umieszczono na strychu, gdzie mogły hałasować do woli, natomiast Ben wrócił do swego pokoju, „pokoju dziecinnego”, skąd dobiegały postękiwania, posapywania i ryki irytacji, kiedy próbował sił i padał.

Niemowlę oczywiście dawano do potrzymania każdemu, kto poprosił, ale przykro było patrzeć, jak twarze zmieniały się w zetknięciu się z tym zjawiskiem. Bena zawsze szybko oddawano. Pewnego dnia Harriet weszła do kuchni i usłyszała, jak jej siostra Sara mówi do kuzynki:

– Ciarki mnie przechodzą na widok tego Bena. On jest jak jakiś skrzat czy karzeł. Sto razy bardziej wolę biedną Amy.

Harriet ogarnęły wyrzuty sumienia: biedny Ben, którego nikt nie potrafił pokochać. Ona z pewnością nie! Nawet Dawid, ten dobry ojciec, prawie go nie dotykał. Wyjęła Bena z łóżeczka, tak bardzo przypominającego klatkę, położyła go na dużym łóżku i usiadła obok.

– Biedny Ben, biedny Ben – szczebiotała, głaszcząc syna. Ben chwycił ją oburącz za koszulę, podciągnął się i stanął Harriet na udzie. Twarde stopki zadawały jej ból. Usiłowała go przytulić, nakłonić, żeby złagodniał… Szybko zrezygnowała, odłożyła Bena do łóżeczka, czy klatki… zawył z irytacją, więc wyciągnęła ku niemu ręce, „Biedny Ben, drogi Ben”, chwycił matczyne dłonie, podciągnął się i stanął, stękając i rycząc triumfalnie. Miał cztery miesiące… Wyglądał jak gniewny, wrogi mały troll.

Codziennie, kiedy inne dzieci nie przeszkadzały, brała Bena na duże łóżko na pieszczoty i zabawy, jak to robiła dawniej z jego rodzeństwem. Ani razu nie uległ matczynej czułości. Opierał się, wyrywał, walczył, wreszcie odwracał głowę i zamykał szczęki na kciuku Harriet. Nie robił tego jednak tak, jak zwykłe dziecko: to nie był odruch ssący, który koi ból ząbkowania albo pozwala na poznawanie możliwości kryjących się w ustach, w języku: czuła, jak jej kość się ugina, widziała zimny, triumfalny uśmiech Bena.

– Nie załatwisz mnie, nie pozwolę ci na to – słyszała własny głos.

Przez pewien czas usilnie starała się zrobić z Bena zwyczajne dziecko. Brała go na dół do salonu, gdzie siedziała rodzina, wkładała do kojca. Obecność niemowlaka wywierała taki wpływ na ludzi, że zaczynali się rozchodzić. Czasem Harriet zasiadała do stołu z Benem na rękach, jak to robiła z innymi dziećmi, okazywał się jednak zbyt silny, by mogła go utrzymać.

Pomimo Bena letnie wakacje były cudowne. Znowu mieli pełne dwa miesiące wolnego. Znowu ojciec Dawida, który wpadł jak po ogień, dał im czek, bez którego by sobie nie poradzili.

– Mieszkać w tym domu to jak siedzieć w jakimś cholernym, wielkim budyniu owocowym – powiedział James. – Bóg jeden wie, jak wy to robicie.

Później, kiedy Harriet wracała myślami do tych wakacji, pamiętała sposób, w jaki wszyscy patrzyli na Bena. Po długich, zamyślonych spojrzeniach, w których wyczuwało się zaskoczenie, nawet niepokój, przychodził lęk, chociaż wszyscy usiłowali go ukryć. Harriet odczuwała narastające przerażenie. Ben najwyraźniej nic sobie z tego wszystkiego nie robił; chyba nawet niczego nie zauważał. Trudno było stwierdzić, co myśli o innych ludziach.

Pewnej nocy, przed zaśnięciem, Harriet leżała w ramionach Dawida. Jak zwykle omawiali miniony dzień, a ona, pod wpływem myśli o lecie, powiedziała:

– Czy wiesz, do czego ten dom się nadaje? Dlaczego ludzie tu przyjeżdżają? Chcą się dobrze bawić, to wszystko.

Dawid był zdziwiony, a nawet, jak wyczula, zszokowany.

– Ale co jeszcze możemy robić? – spytał.

– Nie wiem – odparła Harriet bezradnie. Potem przytuliła się do męża i wybuchnęła płaczem. Jeszcze nie zaczęli się na powrót kochać. Nigdy wcześniej tak nie było. Kochanie się podczas ciąży i wkrótce po porodzie nigdy nie stanowiło problemu. Teraz jednak myśleli: To stworzenie przyszło na świat, kiedy zachowywaliśmy najwyższą ostrożność – co będzie, jeśli urodzi się drugi podobny? Oboje bowiem czuli – skrycie, ponieważ wstydzili się swoich myśli o Benie – że urodził się dzięki własnej sile woli, że dokonał inwazji na ich zwyczajność, bezbronną wobec niego i jemu podobnych. Jednak powstrzymywanie się od seksu nie tylko wywoływało napięcie u Dawida i Harriet; stanowiło też barierę, ponieważ stale przypominało o tym, co im zagrażało… tak właśnie czuli.

Wtedy wydarzyło się coś złego. Wkrótce po tym, jak rodzina się rozjechała i rozpoczął się rok szkolny, Paweł poszedł sam do pokoju Bena. Niemowlak najbardziej fascynował właśnie Pawła. Harriet odwiozła starsze dzieci do szkoły, a Dorota i Alicja krzątały się po kuchni, kiedy usłyszały krzyki. Pobiegły na górę i ujrzały, że Paweł wsunął rękę przez żerdki, Ben złapał go i przyciągnął, rozmyślnie wykręcając rękę Pawła do tyłu. Kobiety uwolniły chłopca. Nie zawracały sobie głowy besztaniem Bena, który piał z zachwytu. Ręka Pawła była poważnie nadwerężona.

Nikt nie miał ochoty mówić dzieciom: „Uważajcie na Bena”, ale po zajściu z ręką Pawła nie było takiej potrzeby. Wieczorem dzieci dowiedziały się, co się stało, ale nie patrzyły ani na rodziców, ani na Dorotę i Alicję. Nie patrzyły na siebie. Stały w milczeniu, ze spuszczonymi głowami. Dorośli pojęli, że dzieci wyrobiły już sobie zdanie na temat Bena: rozmawiały o nim i wiedziały, co o nim myśleć. Łukasz, Helena i Janeczka poszli na górę w milczeniu, a dla rodziców była to ciężka chwila.

– Biedne maleństwa – powiedziała Alicja, patrząc w ślad za dziećmi.

– Jaka szkoda – dodała Dorota.

Harriet czuła, że te dwie starsze, twarde, zaprawione w bojach kobiety potępiają ją na podstawie swego rozległego życiowego doświadczenia. Zerknęła na Dawida i zobaczyła, że mąż czuje to samo. Potępienie, krytycyzm i niechęć: Ben wywoływał te uczucia, wydobywał je z ludzi na światło dzienne…

Nazajutrz po zajściu Alicja oznajmiła, że nie czuje się już potrzebna w tym domu i wraca do swego życia, przekonana, że Dorota sobie poradzi. Ostatecznie Janeczka chodziła już do szkoły. Janeczka miała pójść do szkoły w pełnym wymiarze godzin dopiero w przyszłym roku, ale posłali ją wcześniej. Właśnie z powodu Bena, chociaż nikt tego nie powiedział. Alicja odeszła, nie sugerując, że robi to przez Bena. Powiedziała za to Dorocie, która z kolei powtórzyła Dawidowi i Harriet, że Ben ją przeraża. Musi być odmieńcem. Dorota, zawsze rozumna i spokojna, wyśmiała Alicję.